Artykuły

Niespodzianki z Bernardem Shaw

Na "Majorze Barbara" w Teatrze Kameralnym przeżyłem trzy zaskoczenia. Wszystkie, niestety, miłe. Okazało się, że stary Bernard Shaw, w dawnym stylu moralista, wierzący w przekształcenie świata przez propagandę rozumnych zasad; w dawnym stylu dowcipniś, którego humor, podszyty satyryczną użytkowością, nie sięga tak daleko, by dowodząc absurdu świata, wykazać jednocześnie absurd rozumu; w dawnym stylu teatrał, gaduła i retor, mający teatr za kazalnicę, tyle, że dla kaznodziei, który zamiast górnych figur posługuje się dowcipem - ów stary Bernard Shaw, czy tego chciał, czy nie, zabrzmiał niespodziewanie współcześnie. Okazało się dalej, że - czy tego chcemy, czy nie - mamy w Krakowie mnóstwo dobrych aktorów. Fakt godny uwagi, gdyż ostatnie sezony zdołały nas odeń odzwyczaić. Okazało się wreszcie, że Władysławowi Krzemińskiemu, specowi od wodewilów i dziewiętnastowiecznych liryczności tudzież charakterystyczności, zrobiło się przedstawienie, które - czy tego chciał, czy nie - ma coś wspólnego z tak zwaną wrażliwością współczesną.

"Major Barbara" zdaje się być pochwałą wielkiego fabrykanta broni. I tak gra swego Underschafta Jerzy Przybylski. Jest witalny, radosny, sympatyczny; nic w nim z satyry na kapitalistycznego rekina. Ma zawsze słuszność - mówi o tym wprost - gdyż dysponuje siłą materialną. Może kupić rząd, partie polityczne, prasę, instytucje dobroczynne, idee, sumienia. Pozostali są przy nim bądź głupcami, jak jego syn, którego dżentelmeńskie zasady pozostają w sprzeczności ze źródłami utrzymania; bądź oszukanymi przez życie nieszczęśnikami, jak biedacy siorbiący chudą zupkę w stołówce Armii Zbawienia; bądź szlachetnymi naiwniakami, jak jego córka, major Barbara, której chrześcijańskie zasady cierpią krach, ponieważ dobroczynność spierać się musi o zasoby materialne rekinów z gatunku Underschafta. Shaw, autor

"Majora Barbary", nie miał jeszcze należytej wiedzy o kryzysach gospodarczych, do jakich rządy Underschaftów niebawem doprowadzą. Ale wiedział o tym, że koniunkturę budują na wojnach. Czy sztuka ta jest apologią Underschafta? Jeśli tak, to bardzo przewrotną. Jest apologią, która ma brutalnie zdemaskować rzeczywistość. Cóż to bowiem za świat, w którym fabrykant broni ma słuszność? Jego przewaga nad otoczeniem polega na cynicznej wiedzy o funkcjonowaniu społeczeństwa i moralności. Lepszy cyniczny rozum, niż szlachetne nawet złudzenia.

Sceniczna żywotność "Majora Barbary" polega na rozkładzie złudzeń. Rozkład ten w obliczu mocy rzeczywistych jest groteskowy. Wszystko staje się frazeologią, umownością, konwenansem. Jesteśmy w pobliżu Ionesco... Spory ideowe z początku wieku tym bardziej śmieszą przez swoją anachroniczność, dobite podwójnie: przez diabelską logikę Underschafta i przez czas. Toteż słusznie przedstawienie, zamiast w spór intelektualny, przerasta chwilami w cyrk, w burleskę, w błazenadę. Bardzo wesołe przedstawienie o rzeczy niewesołej śmierci wiar.

I to jest ów ton współczesny krakowskiej inscenizacji Shawa. Choć zakończenie jej niezbyt jest jasne. Czy mamy cieszyć się szczęściem rodzinnym bohaterów, którzy doszli do zgody? Czy w zgodzie tej jest ze strony młodych posmak goryczy, wynikłej z kapitulacji? Czy wreszcie dawna major Barbara, moralistka, działać będzie nadal, ale już bez naiwnych uroszczeń do prawdy bezwzględnej - w granicach, nakreślonych rzeczywistością?

Jakkolwiek jest, taka dawka - bo ja wiem? - cynizmu działa orzeźwiająco. Zwłaszcza na tle moralistycznych czułości i buntowniczych wzlotów, jakimi bez ustanku raczą nas nasze teatry, z konieczności bardziej zakochane w człowieku, niż w sztuce. Cóż za ulga: poczuć się w teatrze dorosłym, nie utytłanym w kleiku humanistycznej poczciwości!

I ta dorosłość aktorów... Nie pamiętam już przedstawienia, w którym by było tyle dobrze zagranych ról: od prowadzących - do epizodów. I gdzie by miejsca aktorsko puste należały do wyjątków, a wyraz fizyczny i słowo, organicznie ze sobą splecione, po równi mówiły o postaciach. Grano w duchu realizmu, lecz już nie opasowego. Wszędzie skrót, ostry kontur, stosunek do ról zaprawiony ironią, dowcip podawany z głupia frant, więc tym śmieszniejszy. Grano tak, że lada moment wszystko mogło zamienić się w wielkie rozbrykanie absurdu. Toteż epizody błazeńskie bynajmniej nie raziły jako obce stylowi wykonania wstawki: stanowiły organiczne jego przedłużenie. Najlepsi: J. Przybylski (Andrzej Underschaft), J. Zaklicka (Lady Britomart), J. Hanisz (Barbara), K. Witkiewicz (Adolf Cusins), T. Wesołowski (Piotr Shirley), J. Nowak (Bili Walker), R. Próchnicka (Jenny Hill). Dosyć. Recenzja nie afisz.

Scenografia W. Krakowskiego, plastycznie skromna, niebłyskotliwa, pozostaje w kręgu zasadniczych dla przedstawienia skojarzeń: metal, szych, patyna. Ciężkie, podejrzane bogactwo. W akcie drugim poetycka bieda przytułku; w rozwieszonych umownie trąbach coś z nadrealizmu i coś z findesieclowych humorystyczności cyrku. I słusznie: jest to bowiem akt najbardziej farsowy. Kostiumy niby to realistyczne, z epoki, pokornie służą wyrazistości figur scenicznych.

Dużo dziś, bardzo dużo pochwał. Niech się jednak twórcy krakowskiej "Majora Barbary" nie martwią. Awangardzistami jeszcze nie zostali. To Shaw, tylko Shaw. I gdzie są ci dobrzy aktorzy, gdy przyjdzie do Szekspira?

[Data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji