Artykuły

Zatrzymać obłęd

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Powszechnym w Łodzi recenzuje Michał Lenarciński.

Granica między zwyczajnością a szaleństwem jest płynna. Można pokonywać ją niepostrzeżenie, tak samo jak granicę między miłością a nienawiścią. Protagoniści "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" Petra Zelenki granicy tej nie dostrzegają wcale. Kłopot w tym, że Waldemar Śmigasiewicz, reżyser sztuki czeskiego dramaturga, postanowił tę granicę wytyczyć.

Skutkiem decyzji reżysera, na scenie Teatru Powszechnego w Łodzi oglądamy korowód istnień, potykających się o życie i o siebie. Być może tak jest łatwiej zobrazować etapy "odklejania" się od życia poszczególnych postaci, w zamian jednak traci się fascynującą konstrukcję dramatu, która osią czyni głównego bohatera - Piotra (Marek Bogucki).

Petr Zelenka, uznany w Czechach za twórcę wybitnego i oryginalnego, faktycznie imponuje łatwością dowcipkowania na tematy poważne i delikatnością refleksji, w czym przypomina Bogumiła Hrabala. Jego bohaterowie, podobnie jak my, pośród fanatycznie powtarzających się cyklów codzienności stawiają coraz bardziej zdecydowane kroki w szaleństwo. Jednak nie to, które jest przedmiotem badań psychiatrów, a to... zwyczajne.

Cóż bowiem jest niezwykłego w tym, pyta Zelenka, że dzieci i rodzice nie umieją porozumieć się, że ktoś ma obsesję na punkcie własnego głosu, wojny w Czeczenii, porzucenia. Taki już jest świat, w którym żyjemy, nikt go za nas nie skonstruował, sami go takim stwarzamy. Inna sprawa, że gubimy się później pośród rzeczy ważnych i nieistotnych, śmiejemy się, gdy wypada płakać, stajemy się podejrzliwi nawet wobec samych siebie, oskarżając się o autodestrukcję. A uciekając przed nią, niszczymy, zamiast budować. Choć może tego "budowania" już wystarczy? Może wreszcie nadszedł czas, by pogodzić się z szaleństwem, które pomaga żyć? I zgodzić się z Pascalem: "ponieważ ludzie nie byli zdolni przezwyciężyć śmierci, nędzy i niewiedzy, uzgodnili dla własnego szczęścia, że przestaną o tym myśleć".

Śmigasiewicz, jak się zdaje, nie zaufał do końca tekstowi i aktorom, nie uwierzył, że "Opowieści..." podane wartko i lekko, niejako "od niechcenia", ukażą drugie dno. Przedstawienie ułożył tak, że stało się ławą, na którą podano kawę. Zabrakło odrobiny szaleństwa? Ciężkawy rytm spektaklu i brak finezji nie ułatwiał zadań aktorom. Trzeba jednak przyznać, że to przede wszystkim im zawdzięczamy, mimo wszystko, interesujące przedstawienie. Szczególne podziękowania należą się: Jackowi Łuczakowi, Ewie Sonnenburg, Janowi Wojciechowi Poradowskiemu, Sylwii Dratkiewicz, Maszy Bauman i prawdziwie szalonej parze: Ewie Tucholskiej i Grzegorzowi Pawlakowi. "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" polecam tym, którzy chcieliby choć na chwilę zatrzymać otaczający nas obłęd. A więc chyba wszystkim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji