Artykuły

Nietrafna ofiara

"Prezydentki" Wernera Schwaba wyreżyserowane przez Krzysztofa Raua w toruńskim Teatrze Horzycy podobają się, ale i budzą opory. Mój sprzeciw wynika wyłącznie z niezgody na teatralną interpretację, choć powodów tu do odrazy sporo, bo nie jest to sztuka dla wrażliwców.

Schwab napisał rzecz o trzech kobietach tak biednych i głupich, że właściwie ułomnych. Ich świat, sposób, w jaki żyją, kontaktują się ze sobą, opowiadają o bliskich to jeden wielki koszmar. A jeszcze gorszy jest świat ich marzeń. To jest tak straszne, że wydaje się niemożliwe, marginalne.

Austriacki autor, pokazując marzenia i aspiracje "prezydentek", demaskuje i wyszydza zarazem świat, którego są one marginesem. Bo te baby, w swoim bezkrytycyzmie i zapatrzeniu w siebie, to niezamierzona tego lepszego świata karykatura. Jest to właściwie brutalny atak na tradycyjny system wartości i jego całkowitą społeczną nieskuteczność, ale atak przecież nie wprost.

Tymczasem Krzysztof Rau poprowadził "Prezydentki" drogą, którą można nazwać "od kloaki do świętości" i zrobił to całkiem serio, czyli bez żadnego dystansu. Tak też pokazują swoje bohaterki toruńskie aktorki, grające tak prawdziwie, że można mówić o grze z poświęceniem. Reżyser, którego cudowne przedstawienia w Teatrze 3/4 Zusno i nie tylko są przykładem lekkości, dowcipu, a przede wszystkim dystansu, odczytał Schwaba, jakby to był któryś z wielkich realistów dziewiętnastowiecznych.

Zamiast w kuchni (opisanej w didaskaliach jako pedantycznie uporządkowana} umieścił akcję w sali, gdzie skończyła się jakaś uroczystość. Sala ta, o czym informuje program teatralny, nawiązuje do scenerii "Ostatniej wieczerzy" Leonarda da Vinci. I rzeczywiście, stoi tu 13 krzeseł. Od widowni oddziela scenę czarna rama z rozpiętą na niej delikatną siatką. To na ogół znak czwartej ściany, tego, że widz jest w sytuacji podglądacza. Zgadza się to z typem uprawianego tu aktorstwa, ale jest w sprzeczności np. z reflektorami po bokach sceny, których Rau nie maskuje. I w sprzeczności z ową scenerią ostatniej wieczerzy, która wyrywa bohaterki z naturalnego świata i przenosi w rejony bardziej metafizyczne. Przeniesienie to nie było pewnie dość czytelne, więc dokonuje się jeszcze w finale uświęcenia jednej z pań. Uświęcenie jest dosłowne, bo dla granej przez Marię Kierzkowską Maryjki to naprawdę ostatnia wieczerza. Maryjka budzi, dzięki Kierzkowskiej, sympatię i współczucie, tymczasem to mała jędza. Ofiarowuje się na ołtarzu doczesności czyszcząc sedesy bez używania rękawic, ale gorący katolicyzm nie przeszkadza jej w brutalnym ranieniu Erny i Grety.

Kłopot w tym, że to, co u Schwaba jest zarysowane, co można podejrzewać, domyślać się, tropić, Rau sprowadził do znaków nachalnie dosłownych. I z tym jest się trudno pogodzić. Panuje też w toruńskiej inscenizacji "Prezydentek" pomieszanie porządków teatralnych, którego nie rozumiem. Boję się, że jest to efekt "myślenia pomysłami".

A poza rym "Prezydentki" gorąco polecam, bo to dobra i dowcipna literatura teatralna. I jeśli zaufać tekstowi, można mieć sporo, nieco perwersyjnej, przyjemności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji