Artykuły

Wycinanki

Pisał kiedyś Kruczkowski w swojej "BIOGRAFII WEWNĘTRZNEJ", że "jednym z problemów, które mnie głęboko nurtowały w latach ostatniej wojny, okupacji i mojego pobytu w niewoli hitlerowskiej był problem tzw. porządnego Niemca ot, tego, którego z roku na rok widziałem uprawiającego pole za drutami mojego obozu - tego Niemca, który nie mordował, nie katował, nie rabował i nie palił, w ogóle przez całą wojnę nie opuszczał granic swego kraju - to znaczy ogromnej większości niemieckiego społeczeństwa, która jednak, czuliśmy to wszyscy, ponosiła odpowiedzialność za hitleryzm, za wojnę, za okupację, za Oświęcim i za zburzenie Warszawy. Zagadnienie to, problem winy "porządnego Niemca", niepokoiło mnie przez parę lat bez określonych zamierzeń pisarskich".

I dalej- ciągnie pisarz swój wywód myślowy w związku z tym problemem (już przecież opracowanym literacko) "nie przestał żyć we mnie i po napisaniu "Niemców" gdyż w gruncie rzeczy nigdy nie był problemem wyłącznie niemieckim".

Tak więc "Pierwszy dzień wolności" - choć powraca raz jeszcze do sprawy winy oraz odpowiedzialności "porządnych Niemców" - poszerza jednak krąg rozważań o obszary pojęć wolności i wyboru postaw w sytuacjach, kiedy zwycięzcy są pokonani, a zwyciężeni stają twarzą w twarz ze zjawiskiem: zemsta i odwet, czy humanitaryzm? Oczywiście, Kruczkowski przedstawiając grupkę bohaterów swego utworu, stara się pokazać ich w tak dramatycznych spięciach - jako pewną, solidarną zbiorowość i jednocześnie oddzielne kierunki myślenia oraz wyobraźni - żeby odpowiedzieć im, sobie, nam wszystkim, na pytania związane z zakresem i możliwościami działań łudzi, którzy pozbawieni przez lata wolności, nagle ją odzyskali. I muszą (chcąc lub nie chcąc) rozstrzygać o wolności cudzej, o stosunku do wroga nie reprezentowanego na wielkim froncie ani wojennym, ani ideowym - lecz na malutkim froncie prywatnym, nic nie znaczących cywilów, ba niemal jeszcze dzieci.

Kruczkowski odwracając sytuację - nie chce korzystać z łatwych chwytów literacko-rycerskich, a zatem i uproszczeń, które prowadziłyby do przeciwstawienia schematu bezprawia, brutalności oraz ludobójstwa - schematowi honoru, poszanowania praw i wyższości szlachetnych uczuć wobec pokonanego nieprzyjaciela. Nie chce korzystać, to prawda - ale w zamian wikła osoby dramatu w dość naciągane sytuacje, w dialogi często sztucznie splatanych wątków anegdoty, które po prostu stają się (mimo maskowania fabularnym tokiem), przypowieścią filozoficzno-moralną, rozdzieloną na głosy poszczególnych postaci scenicznych.

Sztuka zaczyna, się w momencie, gdy byli jeńcy hitlerowskiego oflagu wchodzą do niemieckiego miasteczka i po raz pierwszy od lat, oddychają - jak im się zdaje - pełną wolnością. Jest to początkowo stan zaskoczenia i euforii zbiorowej. Potem - na skutek opowieści niemieckiego lekarza o gwałcie na jego córce - przypływ humanitaryzmu. Wreszcie - wobec nieoczekiwanej propozycji jednego z oficerów, Jana, przyjścia z pomocą tej rodzinie - stan niepewności i rozdrażnienia. Nie ma już grupy. Są indywidualne poglądy i uczucia. Próby weryfikacji stanowisk w sprawach winy wrogiego narodu i w sprawach kary: nienawiści, czy wybaczenia? Najprościej wybaczyć tym, którzy nie zdążyli wziąć na siebie odpowiedzialności za cały naród. Młodym - i do tego, dziewczętom. Kruczkowski ułatwia zadanie sobie i swym bohaterom. Stwarza możliwości normalnych ludzkich kontaktów między nimi. W atmosferze potencjalnych sympatii męsko-żeńskich. Ale drugi, końcowy akcent sztuki, jakby odbiera wolność zwycięskim jeńcom. Wpadają oni, wraz z miasteczkiem, w pułapkę frontową. Odżywa wrogość. Rwą się sympatie. Tragiczny finał przesuwa dyskusję o wolności i wyborze postaw - na nowe (a może stare?1) tory...

"Pierwszy dzień wolności" - o czym przekonała nas praktyka sceniczna na przestrzeni kilkunastu lat - może w teatrze nabrać rumieńców i cech prawdopodobieństwa, jeśli miejsca tzw. papierowe wypełni bardzo dobry warsztat aktorski. Bez pozy i sztuczności - ale i bez szukania dodatkowych znaczeń w podtekstach utworu. Akurat w tej sztuce autor powiedział tyle, że nie trzeba tu niczego dodawać. Przeciwnie, warto niektóre kwestie przyciąć, niejako zeskrobując z nich przesadną symbolikę, skłonności do werbalizmu - przez które trudno przebrnąć nawet świetnym aktorom, nie wspominając już o widzach i słuchaczach.

Spektakl, reżyserowany przez Marka Okopińskiego w Starym Teatrze, potwierdził niemal wszystkie obawy o papierowość postaci osób-wykonawców dramatu Kruczkowskiego. Co wynika chyba z braku wyraźnej (realistycznej?) koncepcji inscenizacyjnej, ze skrótów dokonanych w niewłaściwych partiach tekstu z prowadzenia aktorów jakby po omacku, pośpiesznie, bez dopracowania psychologicznego czy tylko "opisowego" scenicznych osobowości. Wydawało się, że aktorzy wiedzą o swych wcieleniach teatralnych oraz ich zadaniach dramatycznych bardzo niewiele; że retoryka sztuki zasłoniła im pole widzenia i działania. Stąd na scenie aż roiło się od sytuacji, ruchów, gestów i mimiki nie uargumentowanych prawdopodobieństwem biegu wydarzeń (przyklęki "kokieteryjne" Jana, gonitwa Luzzi, tańce, monolog Ingi zamiast pierwszej sceny w akcie III, dziwne akcenty w mowie i zachowaniu ,.bezideowca" Anzelma, nienaturalne pozy Ingi).

Powiedzmy otwarcie, że przedstawienie to wyraźnie odbiega od "normy" artystycznej Starego Teatru. Czyni wrażenie rozchybotanego w kształcie inscenizacyjnym i niedookreślonego na odcinku budowy poszczególnych ról oraz w motywacjach postaw ludzkich na scenie. Wręcz zastanawiają fałszywe nuty w grze takich postaci, jak Inga (Teresa Budzisz-Krzyżanowska), Luzzi (Joanna Żółkowska) i Lorchen (Anna Dymna), które na dodatek tak ubrała scenograf ka Krystyna Zachwatowicz, jakby celowo chcąc je "wyprać" z kobiecości. Sztywnością razili Jan - Jerzego Radziwiłowicza i Hieronim - Janusza Sykutery, blado wypadł Michał .Aleksandra Fabisiaka, zaś na ich tle przesadną ekspresją odcinały się sylwetki Pawła (Mieczysław Grąbka) i Karola (Jerzy Święch). Tadeusz Malak zdemonizował i udwuznacznił na wyrost postać Anzelma, jakby mu ktoś inny, a nie Kruczkowski. napisał wszystkie wygłaszane kwestie. Najmniej zastrzeżeń wzbudzała interpretacja roli Romana Stankiewicza, jako Doktora.

Tak więc z teatru "Pierwszego dnia wolności" pozostały jedynie papierowe wycinanki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji