Artykuły

Kruczkowski po latach

Z okazji przyznania telewizyjnemu "Pierwszemu dniu wolności'' tytułu najlepszego spektaklu roku - zamieścił niedawno "Tygodnik Kulturalny" serię wypowiedzi widzów na temat tego przedstawienia i tej sztuki. Znamienne, że znaleźli w niej coś bliskiego i żywego dla siebie przedstawiciele wszystkich pokoleń. Pisał uczeń z Wrocławia: "Uważam, że jest to świetna lekcja dla nas, młodych, aby pokazać, jakie były początki współczesnej rzeczywistości". A fragment listu kierowniczki wiejskiego klubu "Ruchu" brzmiał: ""Pierwszy dzień wolności" podobał się głównie starszym, którzy przeżyli lata niewoli hitlerowskiej i dobrze wiedzą, czym był dla nich pierwszy dzień w wolnej ojczyźnie. Głosowała również na ten spektakl młodzież, podkreślając, że w momencie 30-lecia PRL należy poprzez wspomnienia tamtych dni uczcić wolną i niepodległą ojczyznę". A więc "Pierwszy dzień wolności" jednoznacznie odczytywany jako sztuka historyczna, wspomnieniowa jako pamiątka.

Inaczej nieco odbiera się ten dramat Leona Kruczkowskiego w nowej krakowskiej inscenizacji Marka Okopińskiego. Historia tutaj zbladła - zgodnie zresztą z założeniem inscenizacji. W miejsce problemów pierwszego dnia wolności żyją problemy - wolności w ogóle. Wolności człowieka jako jego prawa do wyboru: metod postępowania, życiowych postaw, sposobu bycia. Wyboru nie między życiem a śmiercią, lecz wyboru - życia. Na kanwie wydarzeń sprzed lat 29, wydarzeń autentycznych (jak wspominał autor, przeżył on po wyjściu z obozu podobny dzień, w miasteczku Jastrów na Ziemiach Zachodnich), na kanwie wspomnień poprzedniego pokolenia, dzisiejszy widz otrzymał przedstawienie może nie tyle współczesne, co aktualne. Mogące zachęcić do przemyśleń, do zastanowienia się nad sprawami najistotniejszymi i zawsze bliskimi.

O właśnie: przedstawienie, które się może niezbyt silnie przeżywa, ale na pewno - przemyślą. Po doświadczeniach trzech dziesiątek lat, trudnych lat rewolucyjnych przemian - w życiu, cywilizacji, świadomości - same treści sztuki Kruczkowskiego nie mogą nas już obecnie, jak niegdyś, wzruszać; tym bardziej nie mogą nami wstrząsać. Ale ukazane od strony psychologii jej bohaterów mogą właśnie zastanawiać, pobudzać do myślenia.

Znamienne na przykład, jak zblakły w odczuciu współczesnego widza główne postaci sztuki: Jan, Inga. I to mimo realizacji ich w krakowskim przedstawieniu przez świetną parę aktorską: Teresę Budzisz-Krzyżanowską i Jerzego Radziwiłowicza. Zimno brzmią ich dialogi, histerią tchną wybuchy rozpaczy Ingi, razi sztucznością jej "rozmowa" z manekinem. A ów Jan - jeden z najwybitniejszych bohaterów naszej współczesnej literatury, któremu niegdyś przypisywano rangę niemal Kordiana (tamten bohater przegrał, nie mogąc dokonać czynu zemsty, ten zbankrutował ideowo, pragnąc wyzbyć się uczucia zemsty) - ów Jan Kruczkowskiego nie przemawia dzisiaj do nas z całą siłą. Przemawiają raczej drugoplanowe postacie sztuki.

Przede wszystkim Anzelm - dawniej odczuwany jako postać wybitnie negatywna, w niektórych inscenizacjach ukazywany nie tylko jako cynik i drań, ale też jako cymbał i idiota, obecnie nabiera nowego wyrazu, nowych wartości. Oczywiście zasługa to świeżego, odmiennego odczytania postaci (nb. także już na szklanym ekranie nie tradycyjnej) i zasługa wyrazistego jej ukazania na krakowskiej scenie przez Tadeusza Malaka. Stworzył on pozostającą w pamięci charakterystyczną sylwetkę dobrodusznego mola książkowego czy miłośnika nauki (chyba nie - uczonego?), zatopionego w swych myślach, mówiącego ściszonym głosem, pragnącego uciec od gwaru świata i życia. Człowieka nawet obóz traktującego jako wymarzoną ucieczkę, spokojny azyl.

Jakże bliska to postać współczesnemu człowiekowi, zmęczonemu przerostem czy też niedostatkami cywilizacji, licznymi stressami, jakich dostarcza dzisiejsze hałaśliwe, pośpieszne życie...

Inna postać sztuki - przeciwieństwo Anzelma - Doktor. Chodząca obowiązkowość, wzór społecznej postawy i wewnętrznego rygoru. Niegdyś odbierało się tę postać - przy całej grozie jej sytuacji - niemal jak karykaturę, jako komiczne wręcz uosobienie niemieckiego "Ordnung muss herschen". Dziś, gdy łaknie się porządku, solidności w pracy, działania z myślą nie tylko o osobistym interesie - Doktor z małego miasteczka staje się nagle niemal sympatyczny. Skutek to oczywiście i jego scenicznej realizacji. Roman Stankiewicz ukazał ciepłą, prawdziwą postać, tą niedużą stosunkowo rólką wybijając się na czoło wykonawców.

I jeszcze Luzzi - bardzo ostro zarysowana przez Joannę Żółkowską postać dziewczyny - ciekawej życia, żądnej życia, ale zarazem nie pozbawionej kobiecej uczuciowością miękkości. Zrozumiała jest ona współczesnemu pokoleniu dziewcząt: i może dlatego wyraziście zaznacza się jej obecność na scenie. Różne formy wyboru wolności, różne wzorce wolności. "Wolność Anzelma" - nie pragnącego od życia niczego poza spokojem, wyzwoleniem od wszelkich obowiązków. "Wolność Doktora" - widzącego swój cel w solidnym wykonywaniu obowiązków, w tkwieniu zawsze na swoim miejscu, choćby świat się wkoło walił. "Wolność Luzzi" - biorącej życie takim, jakie ono jest.

Oto jeden z węzłowych problemów, jaki nasuwa do przemyślenia spektakl oglądanej na deskach Starego Teatru po latach sztuki Leona Kruczkowskiego.

P.S. Autorką scenografii w "Pierwszym dniu wolności" jest Krystyna Zachwatowicz. Znakomita artystka, która dostarczyła nam już tylu pięknych wizji scenicznych, tu starała się zrobić wszystko, by - ukazując na scenie opuszczone, zaniedbane mieszkanie, ze śladami bombardowań i pustych miejsc po obrazach - zmniejszyć, skameralizować scenę. Zakamarki, korytarzyki, schody i schodki jako tło do ideowych rozważań i psychologicznych starć przytłaczają zamierzoną brzydotą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji