Artykuły

"Pierwszy dzień wolności"

Już po raz drugi na Dużej Scenie zjawił się "Pierwszy dzień wolności", tym razem z okazji XII "Śląskiej Wiosny Teatralnej: poświęconej w obecnym roku twórczości Leona Kruczkowskiego. Pierwszy raz grano zaś ową sztuką, jak sobie zapewne bywalcy teatralni przypominają, w roku 1962, w reżyserii J. Szafiańskiego. M. in. w roli Doktora wystąpił wtedy Roman Hierowski, zaś w roli Jana - Emir Buczacki, że się przypomni tutaj wybitniejsze kreacje. Teraz Buczacki jest na odmianę Hieronimem, którym wówczas był Stanisław Winczewski.

Zwykle, gdy się omawia tematykę "Pierwszego dnia wolności", to szuka się jej pierwowzorów - oczywiście, bardzo a bardzo ogólnych - w mniej więcej podobnej przygodzie, jaka się przydarzyła Kruczkowskiemu i grupie naszych byłych "oflągowców" w Jastrowiu. Przygodzie zaś o tyle podobnej, że w tej miejscowości doszło rzeczywiście do starcia między polskimi oficerami i żołnierzami radzieckimi z jednej strony a jakimiś niedobitkami niemieckimi usiłującymi się tamtędy przebić - z drugiej.

Ex re więc powyższego warto tutaj dodać, że w niedawno wydanych wspomnieniach Jerzego Dyjecińskiego pt. "Kriegsgefangener Nr 159 wraca do domu", byłego jeńca Oflagu II C w Woldenbergu, a gdzie przebywał również Leon Kruczkowski - można się zetknąć z opisem jeszcze jednej tego typu przygody Zdarzyła się ona mianowicie w Dankowie, koło Strzelc Krajeńskich. W tym bowiem opustoszałym miasteczku, dokąd przybyła grupka naszych oficerów, tyle że zaopatrzonych w broń, jaką po drodze gdzieś pozbierali na wszelki wypadek, byli "oflagowcy" zakwaterowali się w domu miejscowego doktora, będącego równocześnie burmistrzem. Autor pisze:

"...W mieszkaniu doktora panował ład i porządek. Wnętrze robiło wrażenie, że gospodarz jest tylko chwilowo nieobecny i może lada moment się zjawić. Fotele obciągnięte pokrowcami, wielki kredens wypełniony zastawą stołową i zwinięty dywan w jadalni nie zdradzały nerwowości ewakuacyjnej w tym domu. Burmistrz widać dawał dobry przykład wystraszonym obywatelom miasta, krzepiąc w nich wiarę w słowa wodza, że wkrótce tu wrócą..."

Wędrowcy rozgościli się w domu doktora, tak jak oficerowie z "Pierwszego dnia wolności" w domu krawca (doktor w sztuce też się zjawia, lecz, jak wiadomo, już w odmiennym charakterze), ale tak jak tam, ów odpoczynek przerwały im inne wydarzenia. Rzecz jasna, że bez udziału córek doktora, których w Dankowie nie było. Otóż, czytamy w książce dalej:

'"...Do żołnierzy, znajdujących się na rynku, jacyś ukryci Niemcy otworzyli ogień z rejonu kościoła... "Fool" dostrzegł nagle ogień z wieży kościelnej. Jakiś szkop pruł z pistoletu maszynowego, mając z góry doskonałą widoczność... Podjęliśmy szybką decyzję "Fool" porwał "Bergmana", a Balicki zabrał karabin i wybiegli na podwórze, a my za nimi... Ukryty na wieży strzelec nadal siekł po placu, uniemożliwiając poruszanie się po nim. Nim skończył, spoza żelaznego ogrodzenia kościoła, umieszczonego na niewysokiej podmurówce, zaterkotał drugi karabin... Byliśmy znacznie bliżej kościoła, niż Rosjanie... "Fool" przeczołgał się chyba z pięćdziesiąt metrów i zajął wygodne stanowisko... Gdy znów spoza kościelnego ogrodzenia odezwał się niemiecki karabin, "Fool" pociągnął do niego całą serią. Niemiec na razie nie umilkł, ale gdy dostał następną serię pocisków, jakby się zająknął w strzelaniu i przerwał w pół serii... Strzelec na wieży równeż ucichł... Niemiec strzelający zza muru leżał martwy... Drugi Niemiec, jakby zapadł się pod ziemię..."

A więc sytuacja bardzo podobna, zwłaszcza z tą wieżą kościelną, jak w "Pierwszym dniu wolności". Tylko, że w sztuce Jan zabija strzelającą z wieży Ingę, a jeden z uczestników walki, Paweł, ginie.

W każdym razie autentycznego tła dla tej sztuki Kruczkowskiego, jak widzimy, nie brakuje. A starcie zbrojne z niedobitkami niemieckimi jest w ogólnej problematyce sztuki bardzo istotne, gdyż ono w zasadzie doprowadza do wykrystalizowania się poszczególnych postaw jej bohaterów. I choć na to wykrystalizowanie wpływa również w pokaźnym stopniu element kobiecy, to jednak mimo wszystko gra on tutaj rolę raczej pomocniczą. Tyle, że niezwykle ożywiającą sztukę.

W obecnym przedstawieniu katowickim, wyreżyserowanym przez Tadeusza Ringwelskiego, owe sprawy, o ile można tak rzec, "romantyczne" były poważnie stonowane. Rozwijające się uczucie między Ingą a Janem zostało tylko jakby z lekka zaznaczone, choć przecież decyzja Jana, by właśnie zabić strzelającą Ingę, ma szczególnie dramatyczną wymowę przez to, że równocześnie Jan zdobywa się na heroiczne odrzucenie sentymentu, jaki do tej kobiety zaczął w nim kiełkować. Tymczasem skrócenie przebiegu owego "romansu" - prawdopodobnie na korzyść wizyty Ingi u ogrodnika, sceny notabene w wielu inscenizacjach słusznie opuszczonej, gdyż stanowiącej tylko zbyt wyraźną kropkę nad "i" - nie daje gestowi Jana owego dramatycznego ciężaru gatunkowego, jaki z jego decyzji powinien wynikać.

Również prawdziwy romans Lutzi i Michała został potraktowany bardzo skrótowo. Zabrakło w nim przede wszystkim owej kontrowersji między siostrami na temat skłonności Lutzi do Michała. Strzelanie przecież z wieży Ingi, to pewna szaleńcza forma protestu także i przeciwko postępkowi Lutzi.

Aby odbiec od tradycyjnego sposobu wystawiania sztuki - szanujący się reżyser uważa to dziś za swój święty obowiązek - kończono każdą odsłonę punktowaniem świetlnym postaci, wypowiadającej ostatnią kwestię przy równoczesnym powtarzaniu tych słów, jako "echa" w megafonach. Miało to dodawać pewnej niesamowitości całemu spektaklowi, ale czy dodawała, można by raczej wątpić. "Pierwszy dzień wolności" jest; sztuką zarówno w konstrukcji, jak i w założeniu artystycznym autora, tak całkowicie realistyczną, że stosowanie w niej jakichś "udziwniających" smaczków dźwięczy szczególnie fałszywie.

Scenografia Wiesława Langego nie bardzo uwzględniała charakterystykę dramatu. Brakowało w niej na przykład piecyka, czy pieca. A przecież ten przedmiot odgrywa w sztuce istotną rolę - w nim bowiem nieudany filozof Anzelm pali swoje rękopisy. A tu tymczasem drze je i wrzuca... pod kanapę. Bądź co bądź to nie jest to samo, gdy komuś chodzi o niszczenie swego dorobku myślowego.

Poszczególne postacie ukazano zupełnie poprawnie i z należytym wyczuciem ich charakterów, ale poza Mieczysławem Jasieckim, naprawdę znakomicie (brawa przy otwartej kurtynie) odtwarzającym Doktora, trudno by było tutaj kogoś specjalnie wyróżnić. Nieporozumieniem była anonimowa dziewczynka, występująca w roli Lorchen. Połowa tego, co mówiła, nie dochodziło do widowni. Z dziećmi na scenie jest zawsze kłopot, chyba - że nic nie mówią. Tu także długawy dialog między Lorchen, a Anzelmem powinien by zostać skreślony, albo przynajmniej poważnie ograniczony. Zwłaszcza, że to, co biedna Lorchen mówiła, ginęło gdzieś w powietrzu.

Różnorodną i w zasadzie dobrze dobraną grupę oficerów tworzyli: Jan Bógdoł (Jan), Andrzej Mrożewski (Michał), Emir Buczacki (Hieronim), Zbigniew Bogdański (Paweł), Tadeusz Madeja (Karol), Bogdan Potocki (Anzelm). W. roli Ingi wystąpiła Ewa Decówna, zaś w roli Lutzi Ewa Markowska. W roli tej występuje również Ewa Dałkowska, Tadeusz Szaniecki był epizodycznym ogrodnikiem Grimmem.

W sumie tegoroczny "Pierwszy dzień wolności", choć biorąc ogólnie udany, nie mógłby chyba zbytnio konkurować ze swym pierwowzorem sprzed dwunastu lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji