Na górze i na dole (fragment tekstu)
(...)
Scenariusz "Wysockiego" został skonstruowany na tej samej zasadzie, co przed paru laty, na tej samej scenie, "Brel": sam układ pieśni i szkicowy, delikatny rozdział ról pomiędzy wykonawców winien stwarzać dramatyczne napięcia, sterować nastrojem widowni. W "Brelu" ta metoda przyniosła rezultat znakomity; tu gorszy, choć winą nie można obciążyć wyłącznie autora obydwu insceniazcji, Wojciecha Młynarskiego. Pełnospektaklowy zestaw piosenek obnażył w znacznym stopniu niedostatki samego tworzywa: nużącą jednostajność melodyczną i katarynkową rytmikę ballad, także pewne niedoskonałości tekstów, niekonsekwencje metaforyki, zatarte pointy. Wysocki wszystkie te słabości nadrabiał nie tyle nawet sprawnością wykonawczą, co swoistą charyzmą chrapliwego barda wyśpiewującego całą swą cierpiącą duszę; bez tej charyzmy czar musiał prysnąć. Ale trzeba też przyznać, że wybór z Ateneum dość jednostronnie pokazuje Wysockiego. Brakuje liryki, tekstów najbardziej osobistych, a także tych najgłębszych sięgających do problematyki egzystencjalnej. Pozostał Wysocki - pieśniarz polityczny i Wysocki - satyryk.
W gruncie rzeczy ułożono tu swoisty reportaż o smutnym i niemądrze urządzonym świecie, reportaż celny i ponury. Aliści także nie pozbawiony swoistej kontrmitologizacji. Wysocki, nie mogąc atakować wprost systemu, w którym żył, usiłował budować odmienną, niezależną hierarchię wartości, sięgając do wzorów quasi-romantycznych, nieco przerobionych na proletariacko. Skłamanej, zbiurokratyzowanej sprawiedliwości oficjalnej przeciwstawiał proste, odwieczne zasady sprawiedliwości bezpośredniej; fałszywym stosunkom społecznym - niewyrachowane, spontaniczne odruchy. I heroizował, mitologizował swoich bohaterów - sportowców, górołazów, także bandytów-łagierników albo przyjaciela, co pojechał do Magadanu "nie skazany, dobrowolnie" - widząc w nich błędnych rycerzy współczesności wyniesionych ponad mierzwę społeczną, toczących samotne zmagania, prawdziwie, po męsku, wolnych. Za ballady sławiące ich cnoty pieśniarz był kochany w społeczeństwie, za nie także, paradoksalnie, był zapewne tolerowany przez czynniki oficjalne. Te utwory swoją afirmatywnością stanowiły swoistą przeciwwagę wizji wypływającej z innych "piosenkowych reportaży", wizji już zdecydowanie czarnej. Wizji kraju ogarniętego nie tylko stagnacją czynu, ale i atrofią wartości, kraju ludzi bezsilnych i nierzadko pogodzonych z besilnością kraju, w którym rozkwitły monstrualnie, niejako zastępczo, ksenofobia, szpiegomania, kult siły, najrozmaitsze gatunki nietolerancji.
Częściowo są to bolączki specyficznie rosyjskie. Ale w spektaklu Młynarskiego koloryt lokalny nie jest podkreślany odrobinę nawet mocniej niż to niezbędne. I słusznie: zbyt dużo siniaków mamy dokładnie w tych samych miejscach, by pozwalać sobie na demonstracyjny dystans. Wymięte, apatyczne, nieruchome twarze, które przywitały nas pod rosyjskim płotem w Sali 61, spotkać można niemal na każdej ulicy naszych miast i miasteczek. (...)