Artykuły

W oparach absurdu

Czekaliśmy na tę premierę bardzo długo. "Don Carlos", arcydzieło muzyczno-teatralne Giuseppe Verdiego z librettem opartym na motywach dramatu Friedricha Schillera, zeszło z afisza Opery Narodowej przed 15 laty.

Przypomniane podczas występów gościnnych Teatro La Fenice za dyrekcji Janusza Pietkiewicza, zaostrzyło apetyty na własną nową realizację. Najnowsza premiera "Don Carlosa" nie spełniła oczekiwań.

Szkoda, gdyż spektakl oparty na pięcioaktowej wersji partytury (tzw. modeńskiej, od nazwy miasta, gdzie odbyła się kolejna premiera "Carlosa" w 1886 r.) niesie ogromne wyzwania.

Inscenizatorzy dzięki rozbudowanej warstwie dramaturgicznej oraz możliwościom realizacji niemal każdej wizji na superscenie Opery Narodowej mogli, lecz niestety nie udźwignęli ciężaru spektaklu. Szalone pomysły reżysera Krzysztofa Warlikowskiego i scenografki Małgorzaty Szczęśniak nie służą tu niczemu. Rozmywają przesłanie arcydramatu irytującymi płyciznami skojarzeń, nadmiarem tanich scenicznych i pozascenicznych efektów, pozbawionych cienia oryginalności. Kiedy w jednej z kluczowych scen pojawia się biały dym, sycząc głośno niczym para wydobywająca się z parowozu, w magię wielkiej sztuki zwątpili nawet najcierpliwsi widzowie. Poczuli, że zamiast w dramacie, uczestniczą w karykaturze farsy. To dlatego większość publiczności, która mimo wszystko dotrwała do końca spektaklu, pożegnała inscenizatorów głośnym buczeniem.

Wyzwaniu partytury Verdiego podołała na szczęście orkiestra pod batutą Jacka Kaspszyka oraz wybrani soliści. Są zawodowcami. Wiedzą, jak zagrać i jak zaśpiewać w dziele operowego geniusza. Mimo, albo raczej na przekór warunkom, jakie im stworzono.

To, że niektórzy z artystów zbudowali jeszcze wiarygodne postaci, zawdzięczać wyłącznie można ich talentom, odporności psychicznej i artystycznym osobowościom. Anna Lubańska w partii księżnej Eboli przekonała, że jest śpiewaczką o wspaniałych możliwościach wokalnych i aktorskich. Izabella Kłosińska jako nieszczęśliwa władczyni potrafiła wzruszyć barwą jedynego w swoim rodzaju głosu.

Gorzej z panami. Kałudi Kałudow w partii tytułowego bohatera jest tenorem o zjawiskowym, stworzonym do ról verdiowskich głosie. Niestety momentami nie był w stanie utrzymać czystości intonacji. Paweł Izdebski nie zdołał zbudować postaci króla Filipa na miarę dzieła i jego tradycji. Mieczysław Milun w przerysowanej aktorsko partii Inkwizytora przynajmniej pięknie zaśpiewał. Osobne słowa należą się Marcinowi Bronikowskiemu w roli Rodriga, którego głos, miękki, pełen ciepła, zabrzmiał może niezbyt mocno, ale za to przekonująco.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji