Artykuły

Śluby panieńskie

Przedstawienie, które przez dwa lata cieszyło stołeczną publiczność i młodzież licznie dowożoną z innych miejscowości, przeniesione na ekran, objawiło przede wszystkim i raz jeszcze granice i odmienności spektakli teatralnych i widowisk studyjnych. "Śluby panieńskie" wystawione przez Andrzeja Łapickiego na scenie Teatru Polskiego z Janem Englertem w roli Gucia, Joanną Szczepkowską jako Anielą, Wojciechem Alaborskim, Anną Seniuk, Janem Matyjaszkiewiczem, Bogdanem Baerem i młodziutką Ewą Domańską - wyróżniały się urodą świetnie podanego wiersza, zajmowały jako pokaz perfekcyjnego warsztatu aktorskiego w rolach stylowych. Zabrakło tylko na ekranie młodości i poezji, czyli naturalnego uroku i podstawowego waloru tej komedii Fredrowskiej. W długiej tradycji "Ślubów" scenicznych bywały przedstawienia, gdy suma lat obu zakochanych par sięgała liczby dwieście. Ale tak bywało na scenach. A kamera, jak wiadomo, jest bezlitosna wobec twarzy aktora, jego techniki, wieku, nastroju. I tym razem pogodny klimat staroświeckiej zabawy pozostał za kulisami Teatru Polskiego, magnetyzm serc był trudno wyczuwalny, spontaniczność artystycznego zdarzenia przytłaczała podwójna konwencja - sceny i profesorskiej klasy gry.

Jaki z tego doświadczenia wniosek? Przedstawienia teatru nie zawsze wytrzymują próbę kamer i nie ma w tym żadnej winy zespołu i w niczym to nie umniejsza rangi dzieła scenicznego. Ale sztuka na ekranie istnieje przede wszystkim w planie treści i emocji, wymaga więc obrazu współbrzmiącego z tekstem. Bo gdy np. Klarę bardzo młoda aktorka czyni trochę Molierowską subretką, trochę współczesnym podlotkiem, w jednym i w drugim wcieleniu trudno się tej Klarze dziwić, że nie chce podtatusiałego Albina i przystaje na związek z nim, gdy grozi jej za męża dziadziuś. Elementy autoparodii teatru wynikły samoczynnie z kilku jeszcze innych scen, sytuacji i okoliczności, jak choćby z różnej sprawności dykcyjnej małego przecież grona wykonawców. Prawdziwy kunszt podawania tekstu, jaki zademonstrował duet Szczepkowska-Englert, co chwila mącił popis jakby z przedstawienia studenckiego. Poza tym ów doskonały duet także za mało dał czucia swoim postaciom, a za dużo komponowanego artyzmu, czyli ostentacji scen aktorsko wypracowanych. Przypomnijmy na koniec co na ten temat pisał niestrudzony w bojach o kształt Fredry na scenach Tadeusz Boy-Żeleński: (...) "Kiedy rasowy Gucio wpadnie przez okno na scenę, grą jak mu serce dyktuje, zapominając doszczętnie o przypuszczalnym stosunku Gucia do nocy listopadowej i tym podobnych doniosłych zagadnieniach. Takim Gustawem jest Jerzy Leszczyński, daje owo skojarzenie pustoty i uczucia, wykwintu i tężyzny, refleksji i ognia, jakie jest w tej roli... To Gucio z jednej sztuki, machnięty z nieporównaną werwą oraz ową maestrią w podaniu każdej frazy, która wywołuje, raz po raz oklaski i niemal kazałaby się domagać bisów". Na bis, czyli następne spotkanie z perfekcyjnym w swoich inscenizacjach Teatrem Polskim wolałabym w programach TV odrębny blok i słowo wprowadzające krytyka, bo tylko w ten sposób wydzielone i wyróżnione przedstawienia teatralne na małym ekranie przyjmowane są bez nieporozumień, a z życzliwością i sympatią.

Aleksander Fredro "Śluby panieńskie" (30 VI). Reżyseria - Andrzej Łapicki, scengorafia - Łucja Kossakowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji