Artykuły

Piaf według Szafran

Głos wielki. I, jak u Piaf, "zagłusza ostrzenie noży". Ale Justyna Szafran to nie Piaf. W jej głosie słyszę zaangażowanie, radość życia, a brakuje mi smutku, nostalgii, bólu, samotności... Brakuje mi Piaf.

Premierę "Piaf Parna Gemsa w reżyserii Jana Szurmieja kaliska publiczność przyjęła owacjami na stojąco. Były łzy wzruszenia, bisy, wywoływanie na scenę... Przedstawienie z pewnością odniesie sukces. Bo nie można się na nim nudzić. Znane melodie, teksty piosenek przetłumaczone na polski, ciekawie ukazane losy francuskiej pieśniarki. Do tego "soczysty", nie stroniący od wulgaryzmów język sztuki.

Brawa należą się całemu zespołowi kaliskiego teatru. Żaden z aktorów nie schodzi poniżej pewnego poziomu, który określam jako przyzwoity. Przedstawienie przyniosło też kilka kreacji bardzo interesujących. Urzeka Katarzyna Strojna w roli Toinę - przyjaciółki Piaf z czasów młodości. Jest równie przekonująca jako prostytutka, co jako ustatkowana matka z trojgiem dzieci. Jej rola jest także bardzo ważna dla czasu akcji. Bo tak naprawdę w sztuce tylko Toinę się starzeje, jest dowodem na to, że czas mija nieubłaganie. W życiu Piaf pojawiają się stale nowi, zawsze młodzi mężczyźni. Piaf kocha ich ciągle taką samą młodzieńczą, bezwzględną i bezgraniczną miłością.

Spośród przyjaciół Piaf najbardziej wyrazisty jest Charles Aznavour grany przez Macieja Orłowskiego. Aktor kreuje postać szlachetną, wrażliwą, sympatyczną, w co łatwiej nam uwierzyć, słuchając jego interpretacji "La mammy". Nadal tylko nie wiem, czy Orłowski był bardziej Aznavourem czy Bajorem. Faktem jest, że śpiewał pięknie.

Gwiazdą wieczoru była oczywiście Justyna Szafran. Najbardziej przekonująca była dla mnie w drugiej części spektaklu, kiedy grała dojrzałą Piaf. Przygarbiona sylwetka, spięte włosy, blada twarz, ruchliwe ręce. Śpiewała wielkim głosem. Tak jak Piaf mogłaby "zagłuszyć ostrzenie noży". Justyna Szafran zaprezentowała własną interpretację utworów z repertuaru francuskiej pieśniarki. Interpretacji tej nie można by nic zarzucić, gdyby... nie słyszało się wcześniej Edith Piaf. Bo Justyna Szafran to nie Piaf. W jej głosie słyszę zaangażowanie i radość życia, a brakuje mi smutku, nostalgii, bólu, chłodu, samotności... Brakuje mi Piaf.

Choć... przez moment duch pieśniarki pojawiał się. W "Akordeoniście", w "Milord", w "Hymnie miłości". "Nie sposób oddzielić życia od sztuki" - mawiała Edith Piaf i wszyscy, którzy obejrzą sztukę o jej losach, zrozumieją, dlaczego śpiewała tak a nie inaczej. Myślę, że zrozumieją też, dlaczego Szafran to nie Piaf. Wiem, że jestem niesprawiedliwą recenzentką, bo zbyt duże jest moje uwielbienie dla francuskiej pieśniarki. Ale prawda jest taka, że w finale wzruszyłam się dopiero, kiedy z głośników poleciał głos prawdziwej Edith: Non, rien de rien. Non, je ne regrette rien. (Nie, nic a nic. Niczego nie żałuję).

Spędziłam w teatrze ponad trzy godziny. Nawet Toinę nie uzmysłowiła mi, że czas mija tak szybko. Nie były to trzy godziny stracone. Nie żałuję ich. Rien de rien.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji