Artykuły

Cieżka sporka o sławę

Trudno doprawdy wyczuć, siedząc na widowni, jakie były zamiary reżysera. Zrazu wydaje się, że podszedł z należytą powagą do "Cyda", który wszak jest tragedią. Już jednak w pierwszej części dominującą tonację serio przełamują obce dźwięki. Przedstawienie od początku jest chybotliwe, jakby Adam Hanuszkiewicz nie mógł się zdecydować na wybór konwencji. W rezultacie jesteśmy świadkami ustawicznego miotania się między granym po bożemu dramatem, a ni to pastiszem, niby - parodią, które majoryzują część drugą.

Scena źle znosi takie hybrydy. Nie skłaniają one ani do przejęcia się lasem bohaterów, zgłębienia ich psychiki, motywacji postępowania, ani do zabawy kosztem scenicznych person. Niekonsekwencja reżyserska odbija się w rysunku postaci. Cóż z tego, że mamy prawdziwy kwiat aktorstwa, po którym można oczekiwać pełnowymiarowej gry. Oni jednak tylko udają, że są bohaterami Corneille'a, odarci z przeżyć, emocji.

Aktorzy zostali potraktowani jak aparaty do odtwarzania staropolszyczyzny Andrzeja Morsztyna. Ten siedemnastowieczny przekład wybrał Hanuszkiewicz i chwała mu za to. Obfituje bowiem w prawdziwe piękności, barokowe bogactwo języka, miłą uchu sarmackość, ma wiele zapoznanych słów (jak choćby morderz zamiast morderca).

Przedstawienie nie może być jednak wyłącznie studium porównawczym dawnego i nowego języka, zasadzać się tylko na dziwowaniu, jak to się drzewiej wyrażano, jaki był szyk zdań. Aktorzy tak się zdają być przejęci wprawkami języka, rozciąganiem słów, przesadną akcentacją, prześciganiem się w mistrzowskim ę i ą, że zapominają o akcji, o czym jest ta sztuka. Za ich deklamacją kryje się pustka.

Konflikt między honorem a miłością, obowiązkiem a głosem serca, sens tragedii Corneille'a, nawet jeśli założymy, że Hanuszkiewicz chciał z niej zrobić komedię, ma wyraz zgoła infantylny.

Szimena, którą gra Barbara Dziekan, jest od początku do końca upozowana tak samo. Ma jedną twarz na każdą wypowiadaną kwestię. Nie dokonuje się w niej żadna przemiana, co jest wbrew duchowi sztuki. Daniel Olbrychski w roli Don Rodriga - Cyda czasem wyłamuje się z narzuconej konwencji sztuczności, która mu wyraźnie ciąży. Z właściwym sobie temperamentem snuje na przykład opowieść o zwycięskiej bitwie z Maurami, ale w całych zapasach z rolą tak samo przegrywa jak inni. Tego Cyda się nie zapamięta. Żal Aleksandry Śląskiej, która ma tak mało do powiedzenia.

Można powiedzieć, że szczęście sprzyjało Tadeuszowi Borowskiemu. Wcielony w postać Don Gomeza, ojca Szimeny, szybko schodzi ze sceny; ginie w honorowym pojedynku z Cydem. Gdyby żył, pewnie nie udałoby mu się rozwinąć. A jego krótka bytność na padole scenicznym zostawiła dobre wrażenie. W świat sztucznych sytuacji i sztucznych gestów próbuje wnieść, jak zwykle, trochę ludzkiego ciepła Zofia Kucówna. Tyle tu parafii ilu aktorów i prawdziwego kontaktu między nimi nie ma.

Tegoroczny sylwestrowy "Cyd" przywołał wspomnienie ubiegłorocznego "Syna marnotrawnego" Trembeckiego według Woltera w inscenizacji Adama Hanuszkiewicza w tym samym teatrze Ateneum z premierą na Sylwestra. Ten "Syn marnotrawny" był rzeczywiście ku uciesze publicznej dany. Wydaje się, że Hanuszkiewicz usiłował podobną miarkę wesołości przyłożyć do "Cyda". Ale to inny utwór!

Reputację przedstawienia ratuje scenografia Mariusza Chwedczuka, dworska, stylowa i kostiumy Xymeny Zaniewskiej. Jest komnata w purpurach, przepych strojów, które można podziwiać do woli, bo przedstawienie jest statyczne, aktorzy mało się ruszają i przeważnie stoją w jednej pozycji. Szimena nawet mdleje kilka razy tak samo. Ja wyznaję jednak szczerze, że nie przepadam za teatrem żywych obrazów.

Tak, tak! Każda reżyserska praca to, mówiąc językiem Morsztyna, "ciężka sporka o sławę". Tej ostatniej wszystkim w Nowym Roku życzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji