Artykuły

"Cyd" mniemany, czyli zobaczyć Olbrychskiego i...

Najpierw w końcu grudnia ubiegłego roku "Życie Warszawy" zamieszcza informację. "Po występach za granicą Daniel Olbrychski w "Ateneum". Dowiedzieć się można stamtąd, że po sukcesach w Paryżu i Japonii (m.in. nagroda krytyków japońskich dla najlepszego aktora filmowego 1981 r.), udziale w zachodnioniemieckim filmie Andrzeja Wajdy pt. "Miłość w Niemczech" znakomicie przyjętej roli Retta Butlera w "Przeminęło z wiatrem" w Paryżu - Daniel Olbrychski przyjął propozycję Janusza Warmińskiego z Warszawy, by wystąpić w "Cydzie" Corneille'a. Informacja "ŻW" zawiera też fragmenty recenzji z paryskiego występu Olbrychskiego: "Daniel, wspaniały Rett Butler, przechodzący od szyderstwa do wewnętrznej gwałtowności z wielką inteligencją i właściwym ironicznym dystansem. To on jest mistrzem w tym spektaklu, mistrzem gry aktorskiej - fascynujący, wstrząsający, zniewalający (...) Kiedy pojawia się na scenie - publiczność wstrzymuje oddech".

Po takim tekście, wspartym zresztą na koniec twierdzeniem, że Olbrychski odrzucił propozycję samego Petera Brooka, by przyjechać do Warszawy, gdzie z kolei będzie tylko do połowy marca, bo udaje się do Berlina Zachodniego na zdjęcia do kolejnego filmu - rodacy również wstrzymali oddech. Na kasę teatru "Ateneum" rozpoczął się prawdziwy szturm. Nie wiadomo, jak i kiedy bilety zostały sprzedane na ponad miesiąc naprzód. Poszły więc w ruch znajomości, dojścia układy. Szczytem dobrego tonu stało się w stolicy pójście na Olbrychskiego. Tak właśnie - na Olbrychskiego, nie na "Cyda", nie na Hanuszkiewicza, który rzecz wyreżyserował, nie na całą plejadę znanych aktorów: Aleksandrę Śląską, Zofię Kucównę, Ewę Wiśniewską, Jerzego Kamasa, Henryka Machalicę. I stało się coś, czego właściwie należało się spodziewać. Mało kto dopatruje w spektaklu rozmaitych cienkości (reżyser robił co mógł, scenograf - Mai Chwedczuk także), niewielu tak naprawdę śledzi akcję (XVll-wieczny język Jana Andrzeja Morsztyna nie ułatwia zresztą percepcji). Wypełniona ponad wszelką miarę widownia (kilkadziesiąt osób stoi) czeka i patrzy na Olbrychskiego. Patrzą nastolatki, patrzą dorośli widzowie (wprawdzie starszej pani w rzędzie przede mną co jakiś czas opada głowa, ale kładę to na karb niemiłosiernych dłużyzn w pierwszym akcie), czekamy co powie, jak powie, gdzie spojrzy. Tu i ówdzie lornetki, ciche szepty. A on? Ciągle ten sam i taki sam, z tymi samymi od lat środkami wyrazu, z charakterystycznym przydechem, wydaje się po prostu zmęczony. Recytuje swoje kwestie (przepraszam - wygłasza, albo jeszcze lepiej - odgrywa), wchodzi energicznie, schodzi wolniej lub na odwrót. "Wiem ja dobrze, co panu powinien poddany / że mu ma być z ostatnią krwią żywot oddany / i choćbym to oboje dzisiaj był utracił / tylkobym był, com winien, com dłużny, zapłacił". I tak toczy się ten spektakl, przecież nie najgorszy, ale i nie rewelacyjny. "Beau comme le Cid" - "piękny jak Cyd" - mówi stare francuskie przysłowie. Olbrychski w "Cydzie''' - "fascynujący? wstrząsający? zniewalający?" Chyba jednak nie tym razem.

Zobaczyć Olbrychskiego i... I co? Czy ja wiem? W każdym razie przeżyłam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji