Artykuły

Nieudana ilustracja

"Droga przez mękę" w Teatrze Ludowym w Warszawie

W przeciwieństwie do krytyków teatralnych publiczność lubi adaptacje. Nic więc dziwnego, iż mimo gęstych i ciężkich gromów, spadających na głowy adaptatorów, teatry raz po raz sięgają do utworów epickich i próbują formować z nich widowiska teatralne, licząc - nie bez podstaw - na życzliwość widzów. W przypadku wystawionej na scenie warszawskiego Teatru Ludowego "Drogi przez mękę" Aleksego Tołstoja, twórcy widowiska doznali chyba zawodu. Nie tylko stali się przedmiotem bardzo surowej krytyki, lecz także nie znaleźli oparcia w publiczności, która przyjmuje spektakl z szacunkiem ale chłodno. Oczywiście tytuł nastręcza tu okazję do robienia łatwych dowcipów, z których jednak nikt się nie śmieje, bo nie ma z czego.

Nie ulega bowiem wątpliwości, że zespół Teatru Ludowego przygotował przedstawienie "Drogi przez mękę" z ogromnym nakładem pracy i wysiłku. To widać i to właśnie budzi szacunek i... żal, że tyle trudu tak nikłe przyniosło owoce. Przyczyna niepowodzenia legła chyba już u samych podstaw: materiał dramaturgiczny ukształtowany został nieporadnie a chaotycznie, w rezultacie czego i w spektaklu brak często logiki i konsekwencji.

Adaptacja Jerzego Adamskiego dzieli utwór na trzy akty, z których pierwszy ukazuje bohaterów "Drogi" w przededniu wybuchu I wojny światowej i następnie w czasie pierwszych lat wojennych, drugi - w okresie pierwszych dni rewolucji, trzeci - w czasie wojny domowej i interwencji. Zamknięta w trzech tomach powieści, prowadząca "przez mękę" droga rosyjskiej inteligencji do zrozumienia rewolucji i następnie podjęcia w niej uczestnictwa, jest w kształcie oryginalnym, jak wiadomo, dziełem wysokiej rangi literackiej, największą, obok "Cichego Donu" Szołochowa, epopeją o losach jednostek i społeczeństwa w owych czasach. Opanowanie tak ogromnego materiału i uporządkowanie go w ramach rygorów, jakie narzuca warsztat pracy scenicznej, jest oczywiście bardzo trudne. Burzliwy nurt wydarzeń u Tołstoja nie działa w sposób mechaniczny. Bohaterowie powieści przeżywają tragiczne rozterki, szamocą się z sobą i przez to cierpią nieraz o wiele dotkliwiej niż wskutek doznanych strat i osobistych nieszczęść.

Tego wszystkiego w adaptacji prawie nie ma, bo być nie mogło. W rewolucyjnym widowisku w 20 obrazach nie ma miejsca na subtelne rozstrząsania skomplikowanych przeżyć psychicznych. Mężczyźni i kobiety błąkają się więc, mechanicznie przerzucani z dekadenckiego salonu bądź do meliny anarchistów, bądź w szeregi przeciwnych sobie armii - białej i czerwonej. Dużo przy tym rozmawiają, kłopot tylko z tym, że nie prowadzą "normalnych" dialogów, tylko ilustrują pewne tezy społeczne i historyczne.

W tej sytuacji trzeba naprawdę podziwiać tych aktorów, którzy mimo wszystko potrafili, czasem nawet wbrew tekstowi, stworzyć postacie a nie ilustracje. Wymienić trzeba przede wszystkim Danutę Nagómą w roli Kati. Katia w adaptacji Adamskiego jest osobą nie budzącą zaufania, pomimo że jej siostra Dasza wyraża się o niej z największym uznaniem. Jest lekkomyślna, zdradza męża z Biessonowem, który w dodatku w interpretacji Andrzeja Nowakowskiego jest tylko odrażającym i płaskim kabotynem (tu aktor bardzo źle się przysłużył postaci), a następnie żyje z Roszczynem, którego nazywa mężem, nie informując jednak widzów, czy z Mikołajem się rozwiodła, czy też może on już w ogóle nie żyje. Tylko talentowi aktorki zawdzięczamy przekonanie o istotnie niepospolitych zaletach duszy tej zagubionej kobiety. Łatwiejsze zadanie miała Ewa Wiśniewska grająca Daszę: ta postać spośród czołowych bohaterów utworu najlepiej się chyba adaptatorowi udała.

Bardzo ładnie zagrał epizodyczną rolę byłego popa Kuźmy Konrad Morawski; bujna rodzajowość tej jakże rosyjskiej figury przypomina stylistykę radzieckiego teatru. Zresztą prawie zawsze tam, gdzie zadanie aktorskie nie polegało wyłącznie na ilustrowaniu danej tezy, aktorzy wychodzili obronną ręką; szkoda tylko, że adaptacja nie stworzyła zbyt wielu takich możliwości. Wymienić trzeba tutaj Barbarę Marszel w roli Matriony i Jerzego Adamczaka (Krasilnikow).

Przedstawienie wyreżyserował Jerzy Rakowiecki. Ilustracyjność tekstu musiała zaciążyć na jego pracy (jak zaciążyła też na zbyt dosłownych dekoracjach Janusza Adama Krassowskiego); najlepszy jest akt III - dramaturgicznie najbardziej zwarty i dynamiczny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji