Artykuły

Droga przez mękę

PRZYSŁOWIE ludowe mówi, że dobrymi chęciami wybrukowane jest. piekło. W tym wypadku dobrym chęciom towarzyszyła też godna w zasadzie uznania ambicja. Godna uznania byłaby jednak, jeśli by to była ambicja na miarę możliwości obiektywnych i na miarę możliwości własnych. Jakieś tam jednak możliwości obiektywne istnieją, jak się jednak okazało - możliwości własne, zarówno adaptatora jak i teatru, były bardzo mizerne. No więc nie ma co zabawiać się w kurtuazyjne uniki i pisać o "ambitnej porażce", ale trzeba pisać o braku poczucia elementarnej odpowiedzialności i adaptatora i teatru. O co chodzi? Chodzi o to, że Jerzy Adamski porwał się na sceniczną adaptację epopei Aleksego Tołstoja "Droga przez mękę" a warszawski Teatr Ludowy tę adaptację wystawił. Cóż z tego. że trud adaptacyjny był "drogą przez mękę" nie czującego zupełnie sceny adaptatora, cóż z tego, że realizacja tej adaptacji była "drogą przez mękę" chyba wszystkich wykonawców - skoro i widz skazany był na "drogę przez mękę", trwającą ponad trzy godziny.

Jestem w zasadzie przeciwnikiem scenicznych adaptacji wielkiej literatury, czemu wielokrotnie przy różnych okazjach dawałem wyraz. Trzeba by termin "adaptacja sceniczna" w ogóle wymazać ze słownictwa teatralnego. Nie ma i nie może być adaptacji powieści. Mogą być jedynie sztuki, wykorzystujące tworzywo powieści. Tak jak to sio dzieje w filmie. Tam twórca filmu nie kryje swego ubóstwa intelektualnego i warsztatowego za nazwiskiem wielkiego pisarza, lecz sam firmuje stworzony przez siebie - na kanwie dzieła - film., ma odwagę odpowiadać za to. W teatrze - z nielicznymi wyjątkami - inaczej. Nie okłamujmy się: to nie sprawa skromności adaptatorów, to sprawa poczucia elementarnej odpowiedzialności wobec "adaptowanego" pisarza, wobec widowni, wobec polskiej kultury, wobec narodu wreszcie, który wydał "adaptowanego" pisarza.

Musi być jednak przecież jakaś granica samowoli "adaptatorów"! Nie wolno tak bezmyślnie okaleczyć wielkiego dzieła, zafałszować je, tandetnie "skomiksować" - i demonstrować widowni jako "Drogę przez mękę Aleksego Tołstoja. Trochę skromności wobec wielkich pisarzy!

"Droga przez mękę" jest wielkim dziełem epickim, ukazującym w trzech tomach, na tysiąc stu stronnicach, drogę przez mękę i całego narodu rosyjskiego i poszczególnych jego klas i warstw i wreszcie poszczególnych jednostek, które są bohaterami powieści Tołstoja. Cel tej drogi jest dla różnych klas, warstw i jednostek - różny, ale jest to droga usiana - jednako dla wszystkich - cierpieniem, tragediami i dramatami, łzami i krwią, trupami. Z tej hekatomby trupów, bezmiaru cierpień, bohaterstwa, tchórzostwa, poświęcenia, podłości i zdrady. morza krwi i łez, entuzjazm, mądrego świadomego działania, niespotykanej ofiarności, fanatyzmu, dramatycznych konfliktów i rozterek, żaru miłości i nienawiści - wyrasta nowy świat, który jest dziś naszym światem.

Czy teatr może udźwignąć takie tworzywo? I jak wyrazić to wszystko językiem teatru? Jedyna droga - to teatr epicki o surowych rygorach, posługujący się filmową technika kadrowania. Można też oczywiście spróbować ukazać dzieło Tołstoja w wymiarze kameralnym jedynie poprzez losy kilku bohaterów, ale trzeba by być wielkim dramatopisarzem.

Adamski poszedł na płaską ilustracyjność, zamykając w zasadzie trzy tomy powieści Tołstoja w tradycyjnych ramach 3-aktowej sztuki. Przy takiej budowie musiało się wybrać drugą możliwość, ale wówczas nie można się ograniczać do wyrywania strzępów dialogu powieściowego lecz napisać od początku do końca sztukę teatralną. Adamski nie mógł tego zrobić, bo jest naukowcem-romanistą i jest publicystą a nie pisarzem, nie dramatopisarzem. Próbował jednak nim od czasu do czasu być - i to było najgorsze. Wtłaczał w dosłownym brzmieniu do dialogu całe partie rozmyślań bohaterów, ich "monologu wewnętrznego". Zresztą z absolutną nonszalancją potraktował nie tylko czołowe, ale i drugoplanowe postaci bohaterów. W pierwszym akcie w bardzo długim odsłonie dokonał spodu niemal wszystkich postaci do jakiegoś bliżej nie określonego wnętrza i kazał im mówić strzępami dialogów, uważając to za "ekspozycję" dramatu. W głównej roli był tu właściwie inspicjent, od którego sprawności zależała tu "akcja". Ale ten spęd postaci - poza zamieszaniem - nie dał niczego: nie zarysowały się w nim ani podstawowe konflikty ani czołowe postaci, ponieważ wszystko to, co mówią w tej monstrualnej scenie, ma w powieści jakiś określony kontekst ideowy, uczuciowy, intelektualny.

Postaci te, pozbawione biografii, twarzy, wewnętrznego - jakże bogatego u Tołstoja - życia, wloką się potem przez trzy akty żałośnie, niepotrzebnie. Ani jeden rozpoczęty wątek nie jest, doprowadzony do końca, adaptator gubi je po drodze, zapomina o wielu sprawach, licząc chyba wyłącznie na to, że widz zna powieść i resztę sobie sam wyjaśni lub "dośpiewa". Ale nie każdy widz zna "Drogę przez mękę". Dlatego może np. pomówić Katię o bigamię, bo nigdzie nie wspomina się, iż mąż jej Mikołaj zginął, mówi się natomiast, że wyszła za mąż za Roszczyna. To drobiazg tylko pozorny. Z takich drobiazgów zbudowana jest cała sztuka. Postaci tylko imionami przypominają bohaterów powieści, a już absolutnie nie tłumaczą się jako "autonomiczne" w "autonomicznej sztuce" a więc w oderwaniu się od pierwowzoru.

W tej sytuacji aktorzy nie wiele a niekiedy w ogóle nic nie mogli zrobić, by zbudować już nawet nie Tołstojowskie, ale jakieś żywe, logicznie skonstruowane postaci. Jedna tylko Danuta Nagórna, bardzo interesująca aktorka, mało niestety od przeniesienia się do Warszawy wykorzystywana, z adaptacyjnych strzępów postaci Katii stworzyła postać, której losy nas wciągają interesują, przemawiają do nas swym powikłanym tragizmem. Żywy rezonans widowni wzbudził też Konrad Morawski w epizodycznej roli byłego popa Kuźmicza. I to właściwie wszystko. Bo nawet efektowne i coraz dojrzalsze aktorstwo Ewy Wiśniewskiej zawiodło niemal zupełnie przy budowaniu - dosłownie z niczego - drugiej czołowej jakże bogato wyposażonej przez Tołstoja postaci kobiecej, Daszy. Reszta była na miarę adaptacji, to znaczy ilustracyjna. I nie mogło być inaczej. Scenariusz Adamskiego skazany jest na klęskę w każdej realizacji, nawet w teatrach dysponujących dużo lepszymi zespołami aktorskimi. Nie ma w nim rewolucji - jest tylko gadanina o rewolucji, nie ma w nim ostrych konfliktów - mówi się tylko o nich, nie ma w nim, jak i w przedstawieniu, gorącego oddechu przełomowych dni, ich dramatycznej wibracji, ich pulsującego miłością, nienawiścią i krwią tętna. Są tylko rodzajowe "rosyjskie" obrazki. Pod koniec - i adaptor i reżyser - przypomnieli sobie, że to sztuka o rewolucji i że może trzeba by wyjść poza ściany tradycyjnego dramatu, więc było trochę strzelaniny i "wojennych" efektów akustycznych. To jednak i adaptacji i przedstawieniu nie pomogło, rozbiło jedynie przyjętą "pudełkową" w zasadzie konwencję, po czym był patetyczny "żywy obraz". A co z losami Katii i Roszczyna, Daszy i Tielegina? Zajrzyjcie do powieści, to się dowiecie - zdaje się mówić teatr. Tylko że przedstawienie wcale nie zachęca do tego. I to jest właśnie najbardziej niewybaczalne. Mimo to jednak - namawiam gorąco: przeczytajcie "Drogę przez mękę". Nawet jeśli widzieliście ją w Teatrze Ludowym. A może przede wszystkim dlatego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji