Artykuły

Od tradycji do destrukcji

V Międzynarodowy Festiwal Szkół Teatralnych w Warszawie podsumowuje Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Zastanawiam się, od czego zacząć: od dobrego czy złego. Bo i takie, i takie refleksje mam po obejrzeniu przedstawień zaprezentowanych na zakończonym właśnie Międzynarodowym Festiwalu Szkół Teatralnych, którego piąta już edycja odbyła się w Warszawie. Zacznę jednak od pozytywów. Wśród niemałej liczby młodzieży aktorskiej z różnych krajów, która pokazała się w przedstawieniach festiwalowych, kilka osób zapowiada się na prawdziwe, wielkie talenty. Ponadto z zazdrością patrzyłam na coś, czego w polskim zawodowym teatrze prawie już nie ma, a mianowicie na zespołowość gry oraz wszystkie tego konsekwencje. I wreszcie klimat spontaniczności i radości, jaki wnoszą na scenę ci młodzi ludzie zakochani w teatrze. Jeszcze nie zrażeni trudnościami, jeszcze nie zgorzkniali, jeszcze nie cyniczni.

Taka radość emanowała ze sceny podczas spektaklu Włochów "Wierna Izabella". To komedia dell'arte, tradycyjna forma włoskiego teatru, którą Włosi pielęgnują i uwielbiają. Traktują ten gatunek jako chlubę narodową i szczycą się tym. No i słusznie. Nam tylko wypada pozazdrościć, bo w Polsce tradycja postrzegana jest jako ciemnogród. I to nie tylko w teatrze. Radość grania emanowała także ze sceny przy okazji spektaklu "Trzpiotka" według opowiadania Antoniego Czechowa grupy z Petersburga. Wspaniała, zespołowa gra aktorów z wiodącą, główną rolą Jekateriny Tarasowej (Olga). Ze sceny wręcz bije twórcza energia, zaangażowanie emocjonalne i wyraźnie widać - podobnie jak u Włochów - własną inwencję aktorską. A to już w dużej mierze zasługa reżysera, Wieniamina Filsztyńskiego, który poprowadził aktorów i zaufał im. Element zespołowości mają także dwa polskie przedstawienia Akademii Teatralnej w Warszawie: "Sceny z Różewicza" w reżyserii Wiesława Komasy (o czym pisałam już w oddzielnej recenzji) oraz spektakl "Moulin Noir" w reżyserii Marcina Przybylskiego. Także w niektórych pozostałych spektaklach ową więź zespołowości grania można było zauważyć i to cieszy. Ale nie na tyle, by z kolei zbagatelizować problemy, które z festiwalu na festiwal przybierają coraz ostrzejszy wymiar.

Otóż przez wiele lat naiwnie wydawało mi się, że takim miejscem, gdzie wyrabia się u młodzieży doskonały gust estetyczny, gdzie kształtuje się jej wrażliwość na piękno sztuki teatru, gdzie twórcze marzenia mają wymiar poetycki i nie sięgają bruku - są szkoły teatralne. Ale już od dawna tak nie myślę. Obecnie w wielu wypadkach już na wstępie serwuje się młodym i wkraczającym dopiero do zawodu aktorom takie zadania, które nazwałabym demoralizującymi artystycznie i moralnie oraz deformującymi osobowość tych młodych ludzi. Dotyczy to nie tylko polskiego szkolnictwa teatralnego. Jak pokazał festiwal, niszczące teatr nurty brutalistyczne, turpistyczne, zanurzone w jak najgorzej pojętym naturalizmie, podaje się młodzieży aktorskiej już na etapie szkoły. Czyja wina? Pedagogów, reżyserów realizujących przedstawienia ze studentami wydziałów aktorskich, a przede wszystkich władz uczelni, które akceptują niejednokrotnie wulgarny, obsceniczny repertuar i takiż sposób inscenizacji tychże sztuk.

Najbardziej wyrazistym przykładem takich spektakli pokazanych na tegorocznym festiwalu było przedstawienie łódzkiej szkoły "Cztery" [na zdjęciu plakat] według powieści Roberta Musila w reżyserii Szymona Kaczmarka. Wyznam, iż takiej liczby obscen wypełnionych dewiacyjnymi zachowaniami homoseksualnymi, gwałtem, przemocą i wulgarnością chyba nigdy nie widziałam w przedstawieniu dyplomowym firmowanym przez szkołę teatralną. Można odnieść wrażenie, że reżyser dał upust swojej "dziwnej" (najdelikatniej mówiąc) wyobraźni. To wynaturzona, chora psychodrama, a nie teatr. Aż żal aktorów, którzy z jakimś nadgorliwym oddaniem wypełniają polecenia reżysera. Rodzi się pytanie: gdzie były władze łódzkiej uczelni? No i czy właśnie ten spektakl powinien na festiwalu reprezentować Polskę?

Pod względem scen brutalnych, pełnych wyuzdanej erotyki, przemocy i gwałtu łódzki spektakl konkurować mógł z przedstawieniem z Ramat Gan w Izraelu "Bóg zemsty" na podstawie sztuki Shaloma Asha. Ten naturalizm w jak najskrajniejszym wydaniu budzi odruch - przepraszam - obrzydzenia. O co właściwie chodzi? Czego reżyserzy próbują dowieść w ten sposób? O niektórych scenach zarówno w tym spektaklu, jak i w łódzkim można by pomyśleć, że zastosowano wobec młodzieży aktorskiej... mobbing.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji