Artykuły

Próby korekcyjne

Ostani diabelski dokument podany do publicznej wiadomości datowany jest na 20 grudnia 1963. Tego dnia odbyła się w Warszawie metafizyczna konferencja demona. Prawdę powiedziawszy, diabeł nie ujawnił podczas konferencji żadnych nowych szczegółów na temat własnej działalności, nie to było jego celem. Chodziło raczej o desperacką próbę przypomnienia o własnym istnieniu, chęć dowartościowania, bo nie ułatwienia sobie zadań. Przecież lepiej i skuteczniej działa się diabłu, gdy o nim zapominamy i przestajemy się go bać.

Diabeł zaczął swoją konferencję od stwierdzenia: "Przestaliście we mnie wierzyć, oczywiście, wiem o tym". To musiało już wtedy, ponad trzydzieści lat temu, zabrzmieć trochę banalnie, jak wyświechtany cytat, którego nie wypada używać, bo zdradza powierzchowność tandetnej erudycji. Diabeł na pewno czytał Baudelaire'a i jego sławne zdanie: "Najpiękniejszą sztuczką Diabła jest przekonanie nas o swoim nieistnieniu". Musiał też wiedzieć o niejakim Dostojewskim, który uważał, że niewiara w istnienie diabła jest najpotężniejszym dowodem na jego istnienie. A mimo to uznał za konieczne przypomnieć o sobie. Zresztą na nic się to nie zdało. Coraz bardziej w niego nie wierzymy. Tolerujemy jego groteskową obecność w szopkach i jasełkach, w kinie straszącym horrorami, i to już chyba wszystko. Nie wierzymy w diabła, mimo że świetnie wiemy, jak wygląda, a może właśnie dlatego. Oswoiliśmy się z przedstawieniami malarskimi i czasem nawet miewamy tajemne diabelskie sny. "Śnił mi się diabeł, musiał być z Florencji" - to codzienne zdanie wypowiedziane wkrótce po przebudzeniu mogłoby zaczynać kolejną powieść o opętaniu, z pewnością lepszą niż "Siostra" opętanej przez diabła sprytnej grafomanki. Śnimy diabły, czasem udaje nam się zobaczyć je na jawie (każdy musi spotkać w życiu swoje diabelskie przeznaczenie), ale w diabły nie wierzymy i diabłów się nie boimy.

Nie ma co w tej materii liczyć na Kościół. Diabeł jest tu tematem wstydliwym i nieco kompromitującym. Z obawy przed ludowym zabobonem i średniowieczną ciemnotą, czyli diabłem z rogami, ogonem, kopytkiem i trójzębem, Kościół się diabła pozbył. Skupiając wszystkie siły na modernizacji, o diable postanowił taktownie milczeć. Sęk w tym, że diabeł o tym wszystkim wie, a co więcej, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, czym to grozi. Pamiętnego 20 grudnia 1963, w ów jeden z wielu dni szatana, demon powiedział: "Jeśli od fundamentów wiary odstępować będziecie z bojaźni szyderstwa, na czym skończycie? Jeśli diabeł dzisiaj, Bóg niechybnie jutro padnie ofiarą waszej trwogi. Panowie, daliście się opętać bałwanowi nowoczesności, która boi się spraw ostatecznych i zataja przed wami samą ich możliwość". Dalej szydził z Kościoła, który usiłuje się przypodobać światu nowoczesnemu i owładnąć nim, "kroczyć na czele ludzkości wchłaniającej pył atomowy w płuca już poczerniałe od papierosów i spalin". Co diabła boli, głęboko zrozumiał Denis de Rougemont, który na długo przed metafizyczną konferencją prasową napisał: "Ale kto dziś jeszcze na serio wierzy w Biblię w świecie, w którym wierzy się w to, co piszą gazety? To pewne: nowoczesny człowiek o wiele łatwiej wierzy codziennej porcji kłamstw niż wiecznym prawdom, jakie przynoszą święte księgi".

Co robić? Jak przywrócić moralny ład zbudowany na fundamencie wiary w istnienie groźnego diabła, zła? Skoro nawet Kościół zawiódł, co nam jeszcze pozostało? Korektorzy piszący Próby korekcyjne wierzą, rzecz jasna, bardziej w teatr niż w Kościół. Nie bez powodu mówi się, że teatr jest świątynią. Pamięta się tajemną wypowiedź Konrada z Wyzwolenia: "Scena wielka otwarta, Kościół Boga czy Czarta". Nadeszła pora, by teatr przywrócił nam wiarę w diabła, szatana, demona, w grzech i karę, w zło i potępienie. Ale jak tego dokonać?

Krakowskiego Fausta wyreżyserowanego przez Jerzego Jarockiego można potraktować jako pierwszy krok ku naprawie ducha naszego. To właśnie przedstawienie epoki niewiary w diabła, niewiary tak głębokiej, że zachwiała nawet ontologiczną racją samego szatana. Jak potraktować serio diabelskie sztuczki, toczenie ze stołu gatunkowych win czy odmładzanie stetryczałego nieco mężczyzny, czyli Fausta właśnie? Jak pokazać diabła w teatrze, by nie był śmieszny, komiczny wbrew zamiarom reżysera? Jarockiemu się udało. Krakowski Mefistofeles jest diabłem naszych czasów.

Cały problem z diabłem w teatrze i może cała teatralna zaleta spraw diabelskich polega na tym, że diabła w teatrze trzeba pokazać. Nie wystarczy go opisać, ale trzeba go jakoś ubrać, przypisać mu określone działania i zachowania. Nie można jednak pozwolić na to, by diabeł stał się postacią teatralną, bo wtedy traci całą swoją powagę, staje się kimś niegroźnym. Taki teatralny diabeł przyczyniałby się jedynie do dalszej utraty wiary naszej w zło i jego potęgę. Na szczęście Goethe przewidział to wszystko, a ponieważ zależało mu wyraźnie na utrzymaniu powagi diabelstwa, wprowadził najpierw diabła jako postać teatralną w prologu w niebie, teatralnie zapowiedzianą w prologu w teatrze. U Jarockiego w niebiańskim prologu pojawia się diabeł ludowy, śmieszny: przyobleczony w sierść ze sztucznego czarnego futra (zwanego powszechnie misiem), z rogami i twardym sztywnym ogonem. Jeśli do tego stroju dodać twarz Jerzego Treli, to już wiadomo na pewno, że nie da się poważnie traktować tego diabła wychodzącego spod ziemi. Ale dalej diabełek ze średniowiecznych misteriów i drolerii zginie i przepadnie bez śladu. Na jego miejsce pojawi się w końcu diabeł ubrany we współczesny strój, Mefistofeles zblazowany i znudzony ludzką głupotą, zmęczony monotonią swego rzemiosła, nieomal pełen pretensji do ludzi, że zachowują się wciąż tak samo, zawsze równie beznadziejnie, niezależnie od wieku i stanu, zawsze gotowi na pokuszenie. Dlatego Mefistofeles u Jarockiego nie dokona żadnego cudu, nie zrobi najmniejszej nawet sztuczki, bo i po co? Nie trzeba, Faust i tak ulegnie pokusie.

Co ciekawe, taki sposób działania diabła znajduje potwierdzenie w dokumentach z konferencji z 20 grudnia 1963. Zapytano tam diabła wprost: czy demon może czynić cuda? Oto fragmenty odpowiedzi: "Demon działa poprzez zachowania ludzkie, a nie zaskakujące efekty przyrodnicze, monstrualności czy sztuczki. Takie rzeczy są okazją do zabawy, ale demon nie jest zabawny". Zatem nie sztuczki, lecz ludzkie zachowania, tędy wędrują diabelskie metody. Tak też czyni Mefistofeles u Jarockiego.

Mimo że ludzie przestali w diabła wierzyć, diabeł nie przestał działać. Jego celem jest nadal wpędzenie człowieka w grzech, skłonienie człowieka do popełnienia błędu, błędu nieodwracalnego i hańbiącego. Mefistofeles z wielkim ociąganiem i leniwie zapędza w grzech także Fausta. Posłuchajmy raz jeszcze, co demon powiedział o swojej pracy: "Jest to praca oschła i bez polotu, bez składników ludycznych, bez humoru i bez tego, co ludzi zaciekawia". Oznacza to, że jest to praca całkowicie nieteatralna, nudna. Dopóki diabeł pozostaje diabłem teatralnym, może trefić zabawne sztuczki, kiedy jednak teatr zaczyna pokazywać prawdziwego diabła przy pracy, nie ma już miejsca na śmiech i żarty. Powaga diabelstwa brzydzi się teatralnymi fajerwerkami.

Diabeł dąży do grzechu. Faust daje się w grzech zapędzić łatwo, mimo swej rozległej wiedzy. Bezużyteczny rozum zostaje złapany w pułapkę, tym łatwiej że przecież racjonalny Faust zapewne w diabła nie wierzy. Dlatego lekce sobie ważyć może przypieczętowanie cyrografu krwią. Zresztą u Jarockiego to jeszcze teatr w teatrze, teatralne gesty w sztucznym świecie dekoracji. Grzech zostanie dopiero popełniony już poza teatralną ramą. W innej przestrzeni, w przestrzeni mitycznej spraw ostatecznych. Faust nie poniesie co prawda kary, ominie go potępienie, ale to już nie z winy diabła, to robota Goethego, który jednak dał swojemu bohaterowi szansę podniesienia się z upadku. Goethe zachował się jak dobry psychoanalityk. Przeprowadził swojego pacjenta przez nędzę grzechu i upadku po to, by na koniec powiedzieć, że ta droga służyła, jak to się mówi, ubogaceniu pacjenta. Nie odważył się wprawdzie całkowicie zanegować istnienia grzechu, co robią dzisiejsi psychoanalitycy kładąc do głowy rozciągniętym na kanapkach ludziom swoje prawdy. Może dlatego, że jeszcze trochę wierzył w diabła, piekło i potępienie, a psychoanalitycy piekła się nie boją.

Cóż teraz? Skoro rozpoczął się w teatrze czas przywracania ludziom wiary w diabła, a światu należnej mu grozy, trzeba już tylko ułożyć diabelski repertuar. To nie takie trudne i w tej chwili nie najważniejsze. Już za chwilę będziemy świadkami, także my, cisi korektorzy miesięcznika Dialog, tego, jak teatr wyprzedzi Kościół i poprowadzi ludzi do zbawienia. Gdy już bowiem teatralnie uświadomimy wszystkim, że diabeł istnieje i trzeba się go bać, wówczas zaczniemy pracować nad tym, by nauczać widzów, jak uniknąć grzechu. Pytanie tylko, czy ktoś tego wszystkiego będzie chciał jeszcze słuchać.

I tak Mefistofeles epoki niewiary w diabła, ten z Krakowa od Jarockiego, rozpoczął wielką pracę wbrew swej diabelskiej naturze. Był pierwszym, który odważył się powiedzieć głośno, że zło istnieje. A ponieważ nie jest ani trochę spektakularne, tym bardziej trzeba się go bać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji