Artykuły

Poezja w piwnicy

Zadziwiająca jest ta poezja - w czytaniu oczywiście. Współczesność, którą tak boleśnie odczuwał Andrzej Bursa, jest już dziś przeszłością ale pasja i szczerość tego pisarstwa uderza jakby bardziej teraz, a jednoznaczne niegdyś odnośniki wierszy nadal przykładać można do naszego dziś. Zawarty w tej twórczości moment życia pokolenia stał się historią, od śmierci poety minęło przecież 26 lat, cała - zdawałoby się - epoka naszych pospiesznych czasów. A jednak bluźnierczy bunt poety wobec otaczającego go paskudztwa jest wartością, pod którą mogą się podpisać pokolenia następne, znajdując w nim odbicie własnych buntów, niepokojów i zachwyceń.

Tym zapewne kierował się Andrzej Dziuk przygotowując na nowej scenie Starego Teatru, w piwnicy przy ul. Sławkowskiej, przedstawienie "Rdza", będące teatralną interpretacją fragmentów poezji i prozy Andrzeja Bursy. Bursa był stąd, z Krakowa, tu przeżył swoje krótkie życie, pozostawił przyjaciół i wrogów. Od współczesnych doznał, w swoim rozumieniu, wielu krzywd. Warto więc, aby następne pokolenia próbowały te krzywdy wyrównać pamięcią pełną zrozumienia. Czy tak się stało w przypadku "Rdzy"?

Kanwą przedstawienia jest krótki utwór dramatyczny "Zwierzęta hrabiego Cagliostro". Zwartą lecz bogatą w znaczenia rzecz rozbudował Dziuk aplikując ją wierszami i fragmentami prozy. "Zwierzęta" są tu więc jakby ramą całości, trzonem sytuacyjnym i dramaturgicznym. Przedstawienie grane jest przez trzy postacie: Ablandyna, nazwanego krótko "K" (Zbigniew Chudzik), Bartłomieja, nazwanego "B" (Zbigniew Kosowski) i Katarzynę - "K" (Renata Kretówna). Skądś już znamy tę oznaczoną jedną literą anonimowość istoty, której wraz z psychiką odebrano imię, aby oznaczała każdego człowieka określonego nie tym, co jest w nim, lecz tym. co naokoło niego.

Kiedy po długim oczekiwaniu publiczność zostaje wpuszczona do piwnicznej salki, na środku tkwi nieruchomo, zdeformowana kostiumem, pokręcona postać ludzka. To A, u Bursy człowiek zamknięty przez Cagliostra w butelce, tu wtłoczony w garbatą kamizelkę-uniform, przypominający wykoślawiony waciak. Wyrzuca z siebie jakby w męce formułowania, rodzenia, oswobodzenia fragment wiersza "Malarstwo obłąkanego": "Ja widziałem jak bije się ludzi..." Do piwnicy zostaje wrzucony B, człowiek sztucznie a monstrualnie wydłużony. U Bursy i u Dziuka porusza się on na wysokich szczudłach, co Zbigniew Kosowski wykonuje sprawnie i z poświęceniem. Wreszcie do piwnicy zostaje wepchnięta K. Ona również ma gorset. Deformujące kostiumy zdejmą aktorzy wtedy, kiedy na skutek rewolucji odbywającej się za piwnicznym oknem ludzkie zwierzęta poczują się na moment niemal wolne, przestaną się bać, zaczną mówić teksty, w których pobrzmiewają ludzkie tęsknoty i uczucia. Tak więc Renata Kretówna ładnie i z przejęciem zaśpiewa fragmenty "Luizy", jednego z najpiękniejszych poematów Bursy do muzyki Witolda Szczurka.

Na marginesie zauważyć tu należy nawrót do mody na śpiewaną poezję, co było kiedyś w teatrze nagminnie uprawiane pod nazwą "protest-songi". Co przedstawienie to śpiewane wiersze. Gdyby ktoś okazał się nowatorski i spróbował wiersze po prostu mówić!

Po rzeczy o cierpieniu następuje rzecz o oportunizmie. Twory Cagliostra buntują się przeciw oprawcy i skazują go na straszną śmierć. Euforia tych uwięzionych w piwnicy potworków rośnie. Jednak lud tam, na wolności, skanduje nazwisko Cagliostra, który oto został wodzem rewolucji. A i B stają się na powrót zwierzętami. Więcej - z ofiar stają się oprawcami. Bowiem K., która nie chce wyrzec się zemsty, zostaje przez nich zabita. U Bursy fallusem króla Nipuanów, a Dziuka czymś, co przypomina sporych rozmiarów mikrofon.

Bursa był poetą inteligentnym i utalentowanym. Jego opozycja wobec świata, w którym dane mu było żyć, była opozycją romantyka. Jest w jego pisarstwie przewrażliwienie człowieka zaciętego i bezkompromisowego, wysubtelniona ponad wszelką miarę wrażliwość na ludzi i świat. Pod cynizmem i nihilizmem kryje się bunt moralny. Jest ironia, przekora, złośliwy humor człowieka torturowanego przez świat. Jest to poezja szczera, nie ozdobiona igraszkami formalnymi, bez kokieterii czy czy chęci podobania się, poezja umęczona, klarowna i prosta, w której "diamentowy świat nadziei rozjaśnia ściany szlachtuza",

Dziuk jest reżyserem inteligentnym, choć trudno - sądząc po przedstawieniu - nazwać go romantykiem. Nie interesuje go młode pokolenie lat pięćdziesiątych. Obchodzą go jemu rówieśni, ci, którzy zasiadają na niewygodnie twardych ławkach piwnicznej salki. Dla nich i o nich robi przedstawienie. I słusznie. Dobra poezja nie zasługuje na to, aby ją w teatrze traktować filologicznie, zwłaszcza poezja młodego buntu i serca. Należy się domyślić, że Andrzej Dziuk przedstawienie to robił z chęci i wyboru, a temat nie został mu narzucony przez teatralną zwierzchność. Tak więc powodem, dla którego poezję Andrzeja Bursy zobaczyliśmy na scenie, jest to, że młody gniewny lat osiemdziesiątych odczytał w młodym gniewnym lat pięćdziesiątych ten sam niepokój intelektualny i moralny, tę samą gorącą niecierpliwość wypowiedzenia siebie, świata i ludzkiej kondycji.

Tylko że... Andrzej Dziuk wcale nie jest gniewny. Wydaje się reżyserem sprawnie kalkulującym. To jedno na pewno widać z przedstawienia. Jest bowiem bardziej demonstracją siebie niż Bursy. To jeszcze nie zarzut. Stanie się nim dopiero wtedy, gdy stwierdzimy, że Bursa o wiele więcej miał do powiedzenia o sobie i swoim pokoleniu niż Andrzej Dziuk o sobie i swoich kolegach. Obraz pokolenia - jeżeli o to chodziło - wypada tu bowiem niebywale ubogo. Jesteśmy zastraszeni. Boimy się okrutnie sił co nad nami, lękamy się też siebie nawzajem. Strach deformuje i odczłowiecza. Rodzi oportunizm i bestialstwo. Nasz bunt jest śmiesznie kalekim śmiesznym zrywem kalek. To wszystko.

Teatr nie może i nie musi ukazywać pełnego obrazu rzeczywistości. Byłoby to wymaganie absurdalne i nie do spełnienia. Rzeczywistość sceniczna jest zawsze pewnym skrótem wyobraźni. Nie jest to także upominanie się o wierność autorowi lecz o wszystko to, co w poezji Bursy jest odczuwaniem, a co jest poza zachwytem sobą i łatwością stosowania pomysłów.

Pomysłów jest bowiem w tym przedstawieniu dużo. Tak wiele, że nie dopuszczają do głosu poezji, która, prosta i pozbawiona zdobnictwa, nie może się przedrzeć przez teatralne inkrustacje. Przedstawienie jest wymyślone, efektowne i dlatego zapewne pozostaje jakby w dysonansie z tworzywem słownym. Wszystko, co od lat oglądamy na wielu scenach, zostało tu umiejętnie wykorzystane lub zacytowane. Jest to Bursa czytany przez teatr Pintera, Becketta, Brechta z Weillem i Mrożka. To dobrze, ale i trochę żal. Szczerze sprawę ujmując wolałabym zobaczyć Andrzeja Bursę czytanego przez Andrzeja Dziuka z autentycznej potrzeby wypowiedzenia siebie, nie zaś demonstracji siebie. Wydaje się, że Dziuka na to stać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji