Artykuły

Teatralna klęska Stasiuka

"Czekając na Turka" w reż. Mikołaja Grabowskiego w Starym Teatrze w Karowie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Sztukę "Czekając na Turka" Stasiuk napisał na zamówienie Goethe-Institut w ramach projektu "After the Fall - Europe After 1989". Zaproszono do niego 19 pisarzy z 15 krajów. Miało zdarzyć się coś istotnego. Tymczasem przedstawienie Mikołaja Grabowskiego w krakowskim Starym Teatrze przypomina marny kabaret, odgrzewając tęsknotę za zniewolonym światem.

Po obejrzeniu spektaklu sięgnąłem do programu i gazetki "Po Staremu" wydawanej przez krakowską narodową scenę. Anna R. Burzyńska pisze na przykład, że w "Czekając na Turka" czas wypadł z ram, gwałtowny zwrot historii zamienił rzeczywistość w teatr absurdu. I jeszcze - że bohaterowie Stasiuka, czekając na mitycznego Turka, czekają zarazem na Godota i na złoty róg. Tańczą w miejscu chocholi taniec. Mikołaj Grabowski dodaje, że autor żadnej ze stron nie przyznaje racji i żadnej nie oskarża. I że Schengen dla Niemców albo Francuzów nie było zaskoczeniem, a dla nas jest to szok.

Czytam to wszystko i samego siebie pytam, czy widziałem to samo przedstawienie. Jeśliby wierzyć apologetom Stasiuka, "Czekając na Turka" to wielka i pojemna alegoria. Groteskowy i metaforyczny obraz świata, z którego wyrugowano wszelkie granice. Rzecz o bohaterach rozpiętych między rozpamiętywaniem przeszłości, bo dla wielu była ona istotną treścią życia, a wychyleniem do przodu, w stronę nierozpoznanego. Refleksja o tym, że zmiany niby pędzą świat do przodu, ale dla wielu są zbyt dotkliwym obciążeniem. A upragniona swoboda okazuje się przereklamowana. Dar wolności obraca się w przekleństwo wolności.

Andrzej Stasiuk nie ukrywa w swej sztuce czytelnych nawet dla mało obeznanego czytelnika inspiracji. To fakt, w "Czekając na Turka" słychać dalekie echa Gombrowicza, figura świata przypomina zwulgaryzowane na miarę naszych czasów "Wesele". Sam tytuł przywołuje skojarzenia z Beckettem, a język bohaterów - z Różewiczem. Znów zatem mamy do czynienia z obietnicą bez pokrycia. W swojej najlepszej prozie Stasiuk wydaje się piewcą małych, do bólu konkretnych ludzkich historii. W dramacie powołuje się wprost na wielkich patronów, a zatem można się było spodziewać, że nawiąże z nimi prawdziwą rozmowę. Jednak nic z tego. Wygląda na to, jakby w "Czekając na Turka" autor skupił się na mnożeniu grepsów, odgrzewaniu resentymentów, szukaniu łatwej aprobaty u widowni. Podobną strategię stosuje w swoim przedstawieniu Mikołaj Grabowski. Śmiechom i żartom nie ma końca.

Zaczyna się od chóru. Panowie Jacek Romanowski, Wiktor Loga-Skarczewski, Zbigniew W. Kaleta wyglądają jak trzeba, czyli bardzo śmiesznie. Pierwszy jest siwy, bez zarostu. Drugi wysoki i sztywny, z kelnerskim wąsikiem. Trzeci rosły i brodaty. Wchodzą na scenę, drobiąc kroczki i machając rękami. Jeden krok w przód, zawijas nóżką. Potem równie skomplikowane układy choreograficzne, autorstwa samego Mikołaja Grabowskiego, będą pojawiać się bardzo regularnie, za każdym razem wprawiając wyrobioną publiczność Starego Teatru w radosny rechot. Chór ma być jak z "Kartoteki", komentuje i wykpiwa sceniczne wydarzenie, podkreśla swój zewnętrzny wobec nich status. A jednocześnie trzej panowie mają swą prywatną, bardzo zabawną historię. Karpacki las wokół granicy znają jak własną kieszeń, w końcu przez lata zajmowali się szmuglowaniem alkoholu. To było fantastyczne zajęcie. A teraz Schengen odebrało im robotę. Zostaje tylko wzdychać do dawnych wspaniałych czasów.

Wzdycha do nich także niejaki Edek (Jan Peszek), z czasem wyrastający na główną postać spektaklu. Edek, który swe imię pożyczył od bohatera Mrożkowego "Tanga", przez 35 lat strzegł granicy. Dziś biało-czerwony szlaban jest tylko muzealnym eksponatem, a starzejący się mężczyzna kontestuje świat. Być może jego protest wobec zmian i desperackie okopywanie się w przeszłości mogło być przejmujące, ale Grabowski i Peszek postanowili, że ma być przede wszystkim zabawne. Dlatego aktor gra Edka, jakby chciał udowodnić wszystkim, że byłby lepszym od Andrzeja Grabowskiego Ferdkiem Kiepskim. Szerokim gestem, grubym głosem, zestawem dyżurnych grymasów. Patrzę na Peszka w ostatnich przedstawieniach Starego Teatru i coraz mniej rozumiem. Czyżby wielkiego artystę satysfakcjonowało puste kopiowanie własnych dawnych ról, jak w "Transatlantyku", komiksowe efekty w "Ifigenii", a teraz przaśny kabaret na granicy?

Jest jeszcze u Stasiuka Marika, królowa leśnego pogranicza, rządząca nim zza lady własnego sklepu z wódą i piwem. W tej roli oglądamy Iwonę Bielską i to jej zawdzięczamy chwilowe przełamywanie konwencji wesołego grepsowania. Owszem, Bielska też bywa niewolnicą rodzajowego grania, ale czasem udaje jej się pokazać kobietę, której świat to tylko to, co w tym momencie i przez całe życie widzi.

Powiedzmy, że Edek, chór, Marika bywają czasem przynajmniej zabawni. Stasiukowi i Grabowskiemu kompletnie nie udały się postaci z przeciwległego obozu - tych, co mają wprowadzać nowe porządki. Strażnik Patryk Piotra Głowackiego nie jest dla Peszka żadnym partnerem, o grającej twardą Andżelę Paulinie Puślednik można powiedzieć, że jest bardzo zgrabna. Turek okazuje się Turczynką (Katarzyna Maciąg), nie mówi nic i ładnie się uśmiecha. Za to jej sekretarz (Krzysztof Wieszczek) mówi dużo i kompletnie bez sensu.

"Czekając na Turka" byłoby tylko przedstawieniem nieudanym, jest jednak także spektaklem nieprzyjemnym. Nie wiem, czy taka była intencja Andrzeja Stasiuka, ale z pierwszej scenicznej realizacji jego sztuki wynika, że efektem układu w Schengen nie jest wcale jakaś tam wspólna Europa, ale rozsadzenie dawnego porządku, który opierał się przynajmniej na rozpoznanych przez pokolenia kryteriach i można się było ich trzymać. "Sieroty po Schengen" - mówią o sobie postaci z dramatu i tęsknie spoglądają w przeszłość. Wtedy kradło się, szmuglowało, piło polską i czeską wódę, pilnowało szlabanu - wynika z tekstu i krakowskiego widowiska. Świat był podzielony granicami, granice oddzielały zwalczające się obozy. Stasiuk i Grabowski przystawiają krzywe zwierciadło dzisiejszej wolności, widząc w niej przede wszystkim pułapkę, pożywkę dla wszelkiego relatywizmu. Tym samym, odbudowując nostalgię za czasami szlabanów i kolczastych drutów, wznoszą pomnik zniewolonemu światu. Patrzy się na to z narastającym niesmakiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji