Artykuły

Kurka wodna czyli o Erosie nieposkromionym

Mam bardzo złą wiadomość dla tych, którzy ostrzegali mnie przed wyjazdem do zakopiańskiego Teatru im. Stanisława Ignacego Witkiewicza na najnowszą inscenizację "Kurki wodnej". Andrzej Dziuk, założyciel teatru, reżyser, diaboliczny mężczyzna, nie skończył się jako twórca teatralny i ma się znakomicie. Owszem, z lekka posiwiał, zmężniał, przybyło mu zmarszczek, lecz wciąż z jego oczu bije porażający wrogów i przyjaciół blask.

Andrzej Dziuk jest artystą, który wstąpił w mit, więc doświadczył losu efeba z wiersza Józefa Czechowicza hildur baldur i czas. Poezję lubelskiego poety Dziuk wciąż czyta i bardzo sobie ceni. Dlatego w tym miejscu uzasadniony jest cytat z utworu eros i psyche, zadedykowanego przez Czechowicza Witkacemu:

(...)

na morzach nocy odpływ szumi pianą

jak w szkło w pustkę srebrnawą

przenika poranek

szarość stoi na łąkach beznadziejną

ścianą

ziemia drży chce otrząsnąć się

z tej tępej krzywdy

po coś słuchał człowieku

rozmowa dwojga zastygła

w konstelacjach sekund

mogłoby nie być jej nigdy

Ale ta rozmowa stała się faktem, trwała od 23 do 4 rano, z 15 na 16 września, w zimną, deszczową, zakopiańską noc. Opisuję ją tutaj pomny słów Jarosława Iwaszkiewicza: (...) każdy, kto się zetknął z wielkim człowiekiem, powinien opowiadać dla potomnych wszystko, co o tym człowieku zapamiętał, co w nim zauważył, jak go widział na tle epoki, w której przyszło im żyć razem.

Andrzej Dziuk ma tę kulturę wewnętrzną, którą dostrzega się natychmiast - w każdej jego reakcji, w osobliwym uśmiechu, pochyleniu głowy, w sposobie mówienia czy podawania dłoni. Jego prostota jest ujmująca... Dziuk jest artystą żarliwym, nieskorym do kompromisów i bardzo w swoich poszukiwaniach samotnym. Takiej samotności może zasmakować jedynie ten, kto sam siebie skarze na życie w interiorze, z dala od teatralnej giełdy. Szalik zarzuca wprost na marynarkę i w tym mi przypomina Włodzimierza Staniewskiego... Obaj panowie musieli w ostatnich miesiącach stoczyć walkę z urzędnikami o swoje teatry - zwyciężyli.

Przyznaję, że bez Dziuka i jego aktorów Zakopane byłoby szare i smutne. Pisanie b tym, że trzeba mieć końskie zdrowie, żelazne nerwy i diabelską siłę, by od podstaw tworzyć teatr, skupić wokół siebie dobrych aktorów, uczynić ów teatr sławnym, wreszcie obronić przed wrogami i fałszywymi przyjaciółmi, wydaje mi się czcze. Ale cóż ja poradzę, skoro czasy takie, iż o tych sprawach pisać trzeba. Czynię to tu i teraz nie bez irytacji. Właśnie w tym roku minęła rocznica 15-lecia powstania sceny przy ul. Chramcówki 15.

Jubileuszowa inscenizacja "Kurki wodnej" w reżyserii Andrzeja Dziuka jest - tak myślę - o powolnym i nieuchronnym tonięciu świata naszej kultury - kultury bezbronnej w obliczu krwawych i bezkrwawych rewolucji. Dziuk, podobnie jak Witkacy, nie jest optymistą, jego wizja przyszłości jest precyzyjna i okrutna. Nie przesadzę przypominając słowa Emila Ciorana - gdybym miał dzieci, udusiłbym je natychmiast. Dziukowa łajba, którą płyniemy ku zagładzie, w niczym nie przypomina Titanica, acz towarzystwo na niej doborowe - całkowicie zajęte sobą, dużymi i małymi interesami, ulegające seksualnym dewiacjom. Bo "Kurka wodna" nie byłaby "Kurką wodną", gdyby istotnie nie była "Kurką wodną". A o tym, że "Kurka wodna" to eufemiczny anagram wyrazu kurwa, to nie powinienem chyba przypominać. Świat we władaniu "Kurki wodnej" wydaje mi się światem przerażającym, acz prawdziwym. Niespełnionych Tadziów na tym świecie dostatek - wszyscy chcą być sławni, chociaż wielka sława to śmiech. Tymczasem rewolucje trwają, cham się odradza - jest jak trawa. Jarosław Iwaszkiewicz pisał w wierszu: "(...) I z całą mą subtelnością/Kopnie mnie cham, który nadchodzi". Andrzej Dziuk zrobił spektakl, gdy już dawno zostaliśmy kopnięci. Mamy więc do czynienia z inną jakością. Jest to smutne, lecz nie aż tak, żeby nie można było się do tego przyzwyczaić.

To prawda, że heroizmu wymaga nawet taka droga, która prowadzi donikąd, a cóż dopiero droga wspólna Andrzejowi Dziukowi i jego zakopiańskim aktorom. A są wśród nich postaci jasne i piękne, choćby Dorota Ficoń, Jaga Siemaszko, Katarzyna Sobczak, Andrzej Bienias, Krzysztof Wnuk, Piotr Sambor, Marek Wrona czy kompozytor Jerzy Chruściński. Wymieniam tu nazwiska zaledwie kilku osób z prośbą, by mi pozostałe przebaczyły.

Katarzyna Sobczak (Kurka wodna - Elżbieta Flake-Prawacka), Andrzej Bienias (Ojciec - Wojciech Wałpor) i Piotr Sambor (Drań - Ryszard de Korbowa-Korbowski recte Maciej Wiktoś) są w tej tragedii sferycznej w trzech aktach autentycznie piękni, żywiołowi, erotyczni, do szpiku kości profesjonalni. Interesująca jest rola Afrosji Opupiejkiny (Jaga Siemaszko). Afrosja w jej wykonaniu jest czechowowska a rebours. No, i Marek Wrona, aktor, do którego mam słabość od lat, bo on mi się podoba nawet wtedy, gdy mi się nie podoba. Tym razem podobał mi się z przewagą niepodobania. Piszę o tym z wahaniem, by osłodzić sobie ewentualne wyrzuty sumienia.

Oczywiście, że "Kurka wodna" Dziuka jest o nieposkromionym popędzie seksualnym. Ale proszę mi wskazać drugiego reżysera, który z takim taktem, z taką elegancją, z taką kulturą potrafi uwikłać nieletniego aktora, przepoczwarzającego się w mężczyznę Tadzia, który poddawany jest ciągłym erotycznym eksperymentom. Sądzę, że dla kilkunastoletniego chłopca onanizm nie jest tajemnicą, acz może być tajemnicą dla jego zakłamanym rodziców. Dziuk wybrnął z tej sytuacji z czystymi rękoma. Wiedział, bo jakże by inaczej, co czyni. Trzeba być wyjątkowym kołtunek, by tego nie dostrzec, nie docenić, zbagatelizować...

Nie będę w tym miejscu przypominał, co o tragedii pisał Daniel C. Gerould ("Stanisław Ignacy Witkiewicz jako pisarz", PIW, W-wa 1981, przekład Ignacego Sieradzkiego), bo zrobili to za mnie inni recenzenci.

Po spektaklu długo rozmawialiśmy w teatralnym salonie przy znakomitej herbacie. Patrzył tak na nas z autoportretu 30-letni Witkacy. Ja siedziałem w bujanym fotelu, Andrzej Dziuk obok Grzegorza Walczaka, który w dniu 15 września miał swój wieczór autorski w teatralnej kawiarni (scena Bazakbala). Towarzyszył nam jeden ze współpracowników "Twórczości" i Marek Łaszowski, absolwent ASP w Warszawie. Powiedziałem Dziukowi, co sądzę o jego spektaklu i całym tym erotycznym przesycie. Czas najlepszy, by o tym mówić ze sceny. Zredukowanie erotyzmu w "Kurce wodnej", to powinien być czyn karalny.

Przypomniałem, że ani autorowi "Janulki, córki Fizdejki", ani innemu zakopiańczykowi z wyboru, Karolowi Szymanowskiemu, który od czasu do czasu grywał na chleb w nie ogrzanych salach w Zakopanem, wcale za życia nie było lekko. Czemu zatem ma być lekko Andrzejowi Dziukowi. Niepodobna. Z premedytacją i perfidią wołam na teatralną Polskę, by zakopiański teatr odwiedzać, by skutecznie dokuczać Dziukowi w recenzjach i szkicach... Niech Andrzej Dziuk cierpi katusze, niechże się dzięki cierpieniu wysubtelnia, niechże trwa w twórczym podnieceniu. Wszak wszystko, i to co najlepsze, i to co najgorsze, Teatr im. Stanisława Ignacego Witkiewicza ma już poza sobą. A teraz, kiedy już Kurka wodna nie żyje. Pozwólcie więc, że wobec tego, że kolacji w domu nie będzie (...) Trzeba zapić te trzy nieudane pokolenia. Bo doprawdy trudno się powstrzymywać o 4 rano, w deszczowy, zimny, zakopiański świt.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji