Artykuły

Między różnymi konwencjami i interpretacjami

,,Rigoletto" w reż. Henryka Baranowskiego Operze Krakowskiej obejrzała Joanna Targoń.

Ta inscenizacja nie jest realistyczna. Henryk Baranowski chciał odejść od weryzmu w stronę głębokiej psychoanalizy i "kontemplatywnych obrazów". Ale jego "Rigoletto" to spektakl niezdecydowany

Opera Verdiego po prostu nie przyjęła niektórych pomysłów reżysera. Albo raczej - zostały one tylko zaznaczone, a nie przeprowadzone, i stały się jedynie ozdobnikiem. Tak jest z kluczową (jak można wyczytać w programie) sprawą, czyli ukrywaną przeszłością Rigoletta i jego kazirodczymi uczuciami do córki. Rigoletto prowadza na smyczy ubranego w błazeński strój karła (to obraz jego duszy). Pojawia się też tajemnicza ptasia dama w czerwieni i widzimy, jak błazen ją zabija. Rigoletto zamordował więc żonę. Ale w gruncie rzeczy przechadzająca się po scenie czerwona dama jest jedynie plastycznym znakiem -jeszcze jednym dziwacznym elementem w surrealistycznej scenografii.

Uczucia Rigoletta do córki objawiają się nakładaniem jej pantofelków na obcasach, ale w spektaklu trudno znaleźć kontynuację tego wątku, ba, nie wiadomo, dlaczego został wprowadzony. Podobnie jak pusta i niepotrzebna jest sugestia, że Magdalena jest nie siostrą, ale kochanką bandyty Sparafucile, który tutaj jest też otoczonym przez malownicze prostytutki alfonsem.

Niechby i tak było, ale problem z tym, że z owych interpretacji niewiele wynika. Czy Rigoletto zabił żonę, czy nie - w spektaklu Baranowskiego za chwilę ta sprawa przestaje być istotna.

Wydaje się raczej, że reżyser skłania się w stronę zabawy konwencją opery. Taką sceną jest porwanie Gildy, po którą skrada się, śpiewając, liczny męski chór w fosforyzujących białych maseczkach i rękawiczkach, z wielką drabiną. Scena sama w sobie konwencjonalna i absurdalna - tutaj Gilda jeszcze półleży na scenie, doskonale widoczna, a chór uparcie szuka jej wszędzie, tylko nie w miejscu właściwym. Gdy wreszcie ją znajdują, wynoszą ze sceny jak wielką, uśmiechniętą lalkę. Żadnej realistycznej szarpaniny. Gilda (znakomita Edyta Piasecka) nie jest konwencjonalnym słodkim niewiniątkiem, ale tajemniczą, fascynującą istotą w bieli, biernie poddającą się woli ojca i księcia. Ta postać akurat została ciekawie i konsekwentnie poprowadzona.

Ale znowu coś zgrzyta w obrazie: uwodzący siedzącą nieruchomo przy stole Gildę książę (świetny Tomasz Kuk) zawiesza sobie na szyi czaszkę z rogami, która kołysze się z boku na bok. Jest to śmieszne, ale czy na pewno powinno takie być? Raczej miało być symbolicznie, ale coś tu nie zostało dopracowane czy przemyślane. Czy rzucający klątwę hrabia Monterone, cały w bieli, z pobieloną twarzą, wynurzający się z zapadni, miat być śmieszny, czy widmowy? Muzyka podpowiada tę drugą możliwość, obraz - pierwszą. Ale co naprawdę zamierzał reżyser?

Scenografia jest w "Rigoletto" bogata i też nierealistyczna - w pałacu połyskują metalowe ściany, na antycznych meblach wyginają się piękne kobiety w czerni (książę jest uwodzicielem), potem panują różnie ustawiane konstrukcje z wielkich, pordzewiałych metalowych beczek. Ale dopiero w akcie trzecim powstaje z tych beczek interesująca przestrzeń. Wcześniej było jednak nadmiernie ozdobnie i nadmiernie - a przy tym chaotycznie - atrakcyjnie. Szkoda, że tak wiele w tej inscenizacji pospiesznych i niedokończonych pomysłów, że spektakl chybocze się między różnymi konwencjami i interpretacjami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji