Artykuły

Na przykład

W ubiegłym tygodniu oglądaliśmy z Warszawy niezwykle interesującą pozycję Teatru Telewizji - "Bal manekinów" Bruno Jasieńskiego w reżyserii Zygmunta Hübnera. Tegoż Zygmunta Hübnera, który po paru znakomitych sezonach w Teatrze "Wybrzeże" przeniósł się oczywiście co rychlej do Warszawy w towarzystwie Kobieli, Cybulskiego, Elżbiety Kępińskjej-Kowalskiej i innych. W Warszawie idzie mu zresztą nieco gorzej, ale to była tylko dygresja... Wracajmy do "Balu manekinów".

Otóż wydaje się, że dobór tej właśnie sztuki dla Teatru Telewizji był wyjątkowo celny, techniczne możliwości telewizji wyraźnie pomogły tekstowi i wzbogaciły go. Rzecz, jak pamiętamy, w tym, że pierwszy akt sztuki toczy się na balu manekinów, zwyczajnych wystawowych manekinów, które ożyły w największej tajemnicy przed ludźmi. Manekinów muszących kompletować dopiero ręce i nogi, często pozbawionych głów, ale i wówczas nawet nie pozbawionych możliwości czucia, myślenia - spoistymi kategoriami rzecz jasna - i mówienia.

Aktor na scenie zastosowałby w tego typu roli szereg zabiegów formalnych: martwe upozowanie rąk w możliwie jednej i tej samej pozycji, ciężki, przepalający się z boku na bok sposób chodzenia, świadczący o sztywności nóg, nieruchoma, zastygnięta w grymasie twarz. Jednej rzeczy wszelako aktor nie mógłby uniknąć - słowa. Manekiny mówią, porozumiewają się, dyskutują i choćby nawet nagrać ich głosy na taśmę magnetofonową, nieruchome, położone, w jednym punkcie źródło dźwięku, źródło nie przesuwające się wraz z postacią, nie tylko zburzyłoby teatralną iluzję, ale i zaciemniłoby samą akcję.

To, co nie byłoby możliwe w teatrze, znakomicie "zagrało" w telewizji. Przecież w telewizji głos i tak płynie z głośnika, a naprowadzić widza na to, kto akurat mówi, można po prostu przy pomocy ruchu kamery - najazd na twarz, zbliżenie, będzie zabiegiem najzupełniej wystarczającym. Stąd sceny na balu wypadły co najmniej frapująco - manekiny nie mówiły, a głośno myślały z jednym i tym samym grymasem zastygniętych na upudrowanych twarzach.

Zapewne, powtarzanie jednego i tego samego technicznego tricku na przestrzeni wielu spektakli, mogłoby się do cna znudzić widzom, wydaje się jednak, że jak dotychczas jest raczej odwrotnie i telewizja nie za dużo, a za mało, zbyt rzadko korzysta ze swoich technicznych możliwości. A przecież ma ich cały szereg, podobnie na przykład jak szereg możliwości ma - w odróżnieniu od "teatru żywego planu" - teatr lalek. Przyszedł mi ten teatr na myśl, ponieważ scena ucięcia głowy Liderowi, rozlosowywania jej przez manekiny i wreszcie przyprawiania zwycięzcy, najpełniej i najzabawniej wypadłaby właśnie w lalkach... Ale to znów była dygresja, tym razem już ostatnia.

Sam "Bal manekinów" udał się - jak wyżej mówiłem - znakomicie. No a Kazimierz Rudzki - to była wielka radość patrzeć na tego kapitalnego aktora obsadzonego w dodatku w wymarzonej dla niego roli. Jeżeli wolno sądzić spektakl nadaje się do powtórzenia. Nie wiem czy z tele-recordingu, czy raz jeszcze ze studia, ale nadaje się na pewno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji