Artykuły

Wyzwania w harmonii ze światem

- Mnie generalnie ogromną satysfakcję przynosi akceptacja tego, co robię,. Lubię ludzi bawić, lubię wzruszać, lubię, jak widzowie wynoszą coś z teatru - mówi TOMASZ SCHIMSCHEINER, aktor Teatru Ludowego w Krakowie.

20 lat temu skończył krakowską PWST, 19. rok jest aktorem Teatru Ludowego od sześciu lat jako serialowy Andrzej Brzozowski mieszka "Na Wspólnej", a zarazem w tym czasie zagrał kilka interesujących ról na scenie. Nie boi się też innych wyzwań - jak "Taniec z gwiazdami" czy przyjęta ostatnio rola Horacego Vandergeldera w musicalu "Hello, Dolly!" w Gliwickim Teatrze Muzycznym.

Dzięki serialowi stal się aktorem powszechnie rozpoznawalnym, co trochę - śmieje się - łechce Jego próżność aktorską. - Nagle, po kilkunastu latach pracy, dzięki emitowanemu pięć razy w tygodniu serialowi stałem się kimś znanym w całym kraju. Na początku bardzo się z tego cieszyłem, potem doświadczyłem i płynących z tego uciążliwości.

Pół biedy, gdy mijane na ulicy panie miały pretensje, że idzie ze swą żoną Beatą, a nie z serialową Basią. Gorzej, gdy w jego prywatność wkroczył jeden z tabloidów...

Na szczęście dominują pozytywne strony popularności. W urzędzie, gdy staje karnie w kolejce, słyszy: "Ależ panie Andrzeju, przepraszam, panie Tomku, bardzo proszę...". A i drogówka jest łaskawsza - Staram się tego nie nadużywać, ale zawsze mam w teczce swoje zdjęcia, gdy usłyszę: "A to pan... Tym razem zastosuję tylko pouczenie, ale czy mógłby pan coś napisać dla mojej żony...".

Pozbawiony anonimowości uznał, że wielu rzeczy już robić nie może. - Jestem raptus, zatem dawniej, jak ktoś mi zajechał drogę, to słyszał ode mnie niezłą wiązankę, teraz już mi nie wypada. I tak popularność uczy mnie pokory i spokoju...

Bo w przeciwieństwie do Andrzeja Brzozowskiego - spokojnego i rozsądnego - Schimscheiner jest człowiekiem temperamentnym, impulsywnym

Ta gwałtowność dała o sobie znać, gdy grał w "Pułkowniku Kwiatkowskim" u Kutza. Spięcie w teatralnej garderobie sprawiło, że kolega Piotr Urbaniak, miał podbite oko, a "Schimi" złamaną rękę. I tak stawili się na planie filmu. Reżyser zaklął, po czym uznał, że tak będą grać. - Ja miesiąc dłużej musiałem nosić temblak i Piotrkowi musiano domalowywać podbite oko.

Wcześniej spotkał się z Kulzem w filmach "Zawrócony", "Śmierć jak kromka chleba", w Teatrze TVP.

Trafił Tomasz Schimscheiner na Wspólną w wyniku castingu; zgoła nie pierwszego, jeździł już na nie wiele razy. Pojechał i tym razem... A potem wpadał do Krakowa jedynie na weekendy; był nawet okres, że myśleli z żoną o przeniesieniu się do Warszawy, gdzie w pierwszych latach serialu wynajmował mieszkanie. Zadecydowali jednak o pozostaniu. - Beata dużo w Krakowie gra, ma teatr, który lubi, córka też nie miała ochoty zmieniać szkoły... A i ja jestem lokalnym patriotą w trzecim już pokoleniu. I tak wciąż mogę chodzić na Wisłę, choć wychowałem się na Cracovii...

Tomasz Schimscheiner na brak pracy w Krakowie także nie narzeka

Z wielu ról bardzo ceni te u Jerzego Stuhra - z wyjątkiem roli Doranta w "Mieszczanin szlachcicem" (- Chyba pan Jerzy też czuł, że coś źle mnie obsadził...), a zatem Biondella w "Poskromieniu złośnicy", Oberżysty w "Wesołych kumoszkach z Windsoru", Makdufa w spektaklu "Macbeth" (- Bogu dziękowałem za tę rolę, ale i miałem poczucie żalu, że nie grałem większej...). A za najbardziej przełomową uznaje rolę Chochlika którą przed 15 laty powierzył mu Rudolf Zioło w "Balladynie".

I bardzo ceni zagraną w 2000 roku w Łaźni rolę Helma w,,Panu Pawle" Dorstaw reżyserii Bartosza Szydłowskiego.

- Miałem po raz pierwszy w życiu cały spektakl do utrzymania. Spotkał się wtedy na scenie z aktorami Starego Teatru - Elżbietą Karkoszką (- Nie miała wielkiej roli, ale grała tak, jakby to była największajej rola w życiu, i mnie uczyła, jak wchodzić na scenę, by każde wejście było na miarę głównych scen...), z Jerzym Nowakiem, z Markiem Litewką.

A potem jeszcze zagrał u Szydłowskiego w "Zabawie" Mrożka który ich komplementował. To była największa nagroda

Zsumował te wszystkie doświadczenia już na macierzystej scenie spotkawszy się z Anną Polony w "Stara kobieta wysiaduje" Różewicza - Dzięki temu, będąc w I akcie cały czas z Anną Polony na. scenie, zdołałem się przy tej wielkiej aktorce nie utopić, choćby w fusach po kawie, które ona wylewa na stolik - mówi śmiejąc się, niemniej z dumą i dodaje: -Ania też wiele mi pomogła..

Zebrał za tę rolę Kelnera - młodego świetne opinie.

Z entuzjazmem mówi także o pracy z Agatą Dudą-Gracz jako reżyserem "Romea i Julii" w Teatrze STU.

Czego oczekuje od reżysera? By nie ograniczał kreatywności aktora a wykorzystał jego potencjał. Tak pracował Bogdan Hussakowski przy spektaklu dyplomowym w PWST, tacy byli min. Zioło, Stuhr i Jerzy Fedorowicz reżyserujący, "Prywatną klinikę", i Grzegorz Wiśniewski.

I taki był Sławomir Chwastowski, gdy pracowali przy "Zwierzeniach pornogwiazdy" Erica Bogosiana monodramie, który Schimscheiner gra z powodzeniem od 5 lat. Jest zblazowaną pornogwiazdą i zniewieściałym agentem, i reżyserem filmów porno, ale i kimś, kto w świecie show-biznesu dopiero chce zaistnieć. Za wszelką cenę. Bo to jest monodram o prostytuowaniu się - dosłownym, ale i w przenośni. Byle być znanym, bogatym., Ja mogę cierpieć, zniosę każde upodlenie..." - mówi jedna z postaci. Byle dostać się na szczyt.

Skandalizujący tekst Bogosiana także na poziomie słownictwa, był poważnym wyzwaniem. Jak nie być na scenie wulgarnym, posługując się takim językiem?

- Przy żadnym spektaklu nie przeżywam tego co przy tym; za każdym razem odczuwam tremę jak przy premierze. Czy dziś udźwignę ten tekst?

Pomaga mu niewątpliwie jego wdzięk oraz dystans, z jakim ukazuje te postaci, także fakt, że ironizuje i na swój temat. Jak mówi, robi z siebie kretyna by i ludziom rzucić w twarz prawdę o nich. - Granie tego tekstu wiele mnie kosztuje, ale nie żałuję, on bardzo dużo dla mnie znaczy. Trafiły na "Zwierzenia.." dwie starsze panie, ewidentnie chcące spotkać Andrzeja Brzozowskiego; wychodząc skwitowały w szatni swe wrażenia: "Schimscheiner - nigdy więcej!".

Ważna była też dla aktora praca z Arturem Więckiem "Baronem" i Witoldem Beresiem, twórcami filmów "Anioł w Krakowie" i "Zakochany anioł"; wcielał się w anioła Lubegę, ale też, mimo iż jest aktorem nieśpiewającym, Elvisa Presleya - Mam słuch, słyszę, jak ktoś śpiewa nieczystą także, jak sam fałszuję, ale nauczenie się piosenki, co normalnemu, mającemu słuch człowiekowi, zajęłoby tydzień, mnie zajmuje trzy miesiące - mówi aktor. I opowiada jak to w szkole teatralnej Marta i Stebnicka dała mu kuplecik "Jechał fiakier, siwek drżał", którego każda zwrotka miała być śpiewana wyżej. Po egzaminie dowiedział się, że dokonał czegoś niezwykłego - śpiewał cały czas obok, a zarazem zawsze o wymagane pół tonu wyżej.' "Tomek, ty będziesz kiedyś zarabiał śpiewaniem" - usłyszał wtedy od Marty Stebnickiej. Proroczo. Oto Gliwicki Teatr Muzyczny, który postanowił wznowić "Hello, Dolly!", właśnie Schimscheinerowi powierzył rolę, którą wcześniej grał Jacek Chmielnik.

-"Ależ ja nie umiem śpiewać" - zareagowałem. " Wiemy o tym" - padła odpowiedź, wsparta argumentem, że Walter Matthau, który występował w tym musicalu u boku Barbry Streisand też nie umiał. No i śpiewam dwie piosenki, a ściślej jedną, bo tytułową parlanduję.

Przyjął również propozycję udziału w "Tańcu z gwiazdami". Odpadł po czwartym odcinku. Czyli nie było źle. Najgorzej byłoby odpaść po pierwszym. Bo wstyd. Odpadając poczuł ulgę. - Tylko córka żałowała, bo lubiła mnie oglądać w tym programie. Przygotowując się do tych czterech odcinków, schudłem 6 kilogramów. To był strasznie intensywny trening fizyczny. Tańczyliśmy z moją partnerką Kamilą Kajak po 4-5 godzin dziennie, bez żadnej taryfy ulgowej.

"Schimi" nie ukrywa, że bardzo lubi wszelkie wyzwania związane z zawodem. - Mój warsztat pracy to ten organizm - to ciało, ten głos. Byłbym idiotą, gdybym takiej propozycji nie przyjął. Dwa i pół miesiąca tańczyłem z najlepszymi tancerzami w kraju. A przy tym to program, który tak wiele zrobił dla kultury tańca. Sam teraz nie mam z walcem angielskim problemu, a w szkole teatralnej miałem. Owszem, ruszałem się, ale po swojemu.

W przeszłości, także "dla chleba", był i lektorem w radiu i... "zagrzewaczem" widowni w telewizji - pokazywał 200 osobom, kiedy mają klaskać, kiedy się śmiać itd. A w przerwach parogodzinnych nagrań musiał ludzi opanować i zabawiać, by się nie nudzili. To była świetna lekcja

- Każde zadanie jest wyzwaniem, nieważne - czarny charakter, anioł czy przysłowiowa halabarda. I do każdego podchodzę z takim samym zaangażowaniem. Bo zawsze coś w sobie odkrywam, nieraz siebie zaskakując.

Nie dowiem się zatem od aktora, czy lepiej czuje się w poważnym repertuarze czy komedii. Choć to właśnie za Ryszarda w "Prywatnej klinice" dostał Nagrodę im. Wojtka Szawula za najlepszą rolę komediową na scenach Krakowa w roku 2002. A grał ich znacznie więcej - Szekspir, Molier, Fredro (Birbancki w "Dożywociu"), "Królowa Przedmieścia", w której był malarzem Zagórnym. I grane obecnie "Pół żartem, pół sercem", i "Kupiec wenecki", w którym nie pierwszy raz gra transwestytę, i urocza "Skrzyneczka bez pudła" wg Dymnego, w której wciela się w wójta Holeksę.

- Lubię komedie, to zawsze duże wyzwanie... Dać ludziom trochę śmiechu to wielka przyjemność, byle ten śmiech nie byłpusty... - mówi Tomek i dodaje, że jego mistrzem jest w tej dziedzinie Jerzy Trelą wspaniały jako kloszard w "Aniele w Krakowie".

- Mnie generalnie ogromną satysfakcję przynosi akceptacja tego, co robię, nieważne, czy przychodzi dziękując spłakana dziewczyna, mówiąc, że coś jej tam otworzyłem - choć naprawdę to nie ja, to autor, ja tylko jestem łącznikiem, czy ludzi rozbawiłem, pozwalając zapomnieć o ich problemach. Lubię ludzi bawić, lubię wzruszać, lubię, jak widzowie wynoszą coś z teatru.

Zatem "wypominam" Tomkowi, jak rolą Ryszarda sprawił, że biłem pięścią w kolano Pawła Głowackiego, bo już w scenie z lisem w"Prywatnej klinice" śmiać się nie miałem siły, ale też przywołuję wzruszenie, jakie wywołali z żoną w "Pięcie", niewielkim spektaklu, prezentowanym na scenie w Molierze w okresie wielkopostnym. Tomek gra kloszarda świadka kaźni, opowiadającego

o ludziach nieczułych na nieszczęście drugiego.

Czy z żoną gra się dobrze?

- To najgorszy partner na świecie, ona zna mnie na wylot, każde kłamstwo wychwytuje natychmiast, a i ja każdy swój fałsz widzę w jej oczach. Na szczęście Beata jest bardzo dobrym człowiekiem i moich kłamstw nie wykpiwa, a uczy mnie na nich. I jest lepszą aktorką ode mnie... - mówi Tomek, z nie opuszczającym go uśmiechem w oczach, acz w pełni serio

Spotkali się na scenie parokrotnie - a w życiu podczas studiów i już na pierwszej randce oświadczył Beacie, że zostanie jego żoną - ale nawet nie grając razem wspierają się rozmowami o roli. Bo w takich rozmowach musisz nazwać problem, a tym samym zaczynasz go sobie wyjaśniać - tłumaczy aktor.

Czy w 20 lat od zrobienia dyplomu może mówić o karierze?

- Nigdy nie myślałem o sobie w kontekście kariery, robię, co lubię i jestem bardzo szczęśliwy, że przynosi mi to satysfakcję... Czy to jest kariera? Być może. Ale ja tak nie oceniam. Tak, na pewnym poziomie mi się powiodło. Zawodowo, jak i w życiu. Mam cudowną rodzinę, żonę, którą uwielbiam, z nią dwie kochane córki - jedna ma już 18 lat, druga niemal rok...

Byłem w szkole teatralnej, marzyłem o tym, żeby grać w teatrze, zagrałem w teatrze, marzyłem o tym, by zagrać w filmie, zagrałem w filmie, marzyłem o tym, by być popularnym, jestem popularny, marzę o wielkiej roli w kinie...

Gdy pytam, jaki to miałby być film, u jakiego reżysera, nie umie dopowiedzieć. W końcu, z właściwa sobie pokorą, wyznaje: - To byłoby nieskromne, gdybym powiedział...

Jak mówi, stosunek do zawodu zmienił pod wpływem lektury ks. prof. Józefa Tischnera - Nauczył mnie dystansu do siebie, pokory... Dał mi świadomość miejsca w świecie, miejsca, w którym jestem.

- A w którym jesteś?

- Człowieka, który próbuje znaleźć harmonię ze światem - odpowiada wymijająco. I opowiada jak jako młody aktor miał pretensje, że reżyser nie dał mu jakiejś roli, tylko mniejszą, że dostał słabą recenzję. Dziś w takiej sytuacji zastanawia się, czy aby ta osoba nie ma racji. To niesiony ambicją odszedł w trakcie drugiego sezonu z krakowskiej Bagateli, do której trafił zaraz po studiach. Zagrał Gucia w "Ślubach panieńskich", dostał złe recenzje i miał do wszystkich pretensje. Potem grał w chwalonym spektaklu "Moskwa-Pietuszki" Jerofiejewa a tu nagle miał być osłem w pastorałce... To postanowił iść do Ludowego, gdzie Jerzy Fedorowicz budował nowy zespół i gdzie już pracowała żona

- Kariera jest czymś zamkniętym, o karierze człowieka można mówić po jego śmierci, tak mi się wydaje - powraca "Schimi" do poprzedniego wątku. - Najważniejsze, by mieć marzenia, jak człowiek przestaje mieć marzenia, to zaczyna gnuśnieć. Wolę mówić, że czekają mnie następne wyzwania, I wierzyć, że tą o czym marzę, mi się przytrafi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji