Artykuły

Klisze pamięci

Magdalena Przybysz to kolejna już tańcząca krakowianka, która szansę na artystyczny rozwój dostała dopiero poza swym miastem. A także kolejna, której pomógł w tym poznański program rezydencyjny Solo Projekt - o spektaklu "Mój Poland Drive" pisze Witold Mrozek na portalu Nowytaniec.pl.

Jak prawie wszystkie krakowskie tancerki, przewinęła się przez Eksperymentalne Studio Tańca EST charyzmatycznej improwizatorki i pedagożki Iwony Olszowskiej, działające w domu kultury na Kazimierzu. I jak dla wszystkich - było tam dla niej za ciasno.

Przypomnijmy - wcześniej w Starym Browarze pracowały już Dominika Knapik (Solo Projekt 2007) i Barbara Bujakowska (edycja 2008). Obie stworzyły oryginalne konceptualne propozycje - Knapik eksplorując powiązania między tańcem a aktorstwem, zaś Bujakowska podejmując grę z muzycznością przedstawienia, powiązania ciała i choreografii z kompozycją muzyczną. Natomiast w tym roku równolegle z Przybysz pracowała Małgorzata Haduch, również z Krakowa (oraz Ramona Nagabczyńska z Warszawy).

To, co wyróżnia Magdalenę Przybysz spośród olbrzymiej większość młodych polskich choreografów i choreografek, to fakt, że istotną częścią jej spektaklu zawiera odniesienia do bardzo konkretnej rzeczywistości społeczno-politycznej. Odniesienia te nie muszą oznaczać od razu społecznego zaangażowania, ale tym bardziej skłaniają do podjęcia krytycznej lektury spektaklu i sprawiają, że zasługuje on na szczególną uwagę. Tym bardziej, że "Mój Poland Drive", którego premiera odbyła się 29 maja, nawiązuje do wydarzenia, którego rocznicę obchodzono hucznie parę dni później - przełomu 4 czerwca 1989 roku.

Solo jest zatem bardzo "na czasie". Chyba od czasów referendum akcesyjnego i wstąpienia Polski do Unii Europejskiej prywatne massmedia i rządowe kampanie promocyjne nie przekonywały nas do niczego tak nachalnie. W zalewie propagandy nie pozostawiającej cienia wątpliwości, że po pamiętnym 4 czerwca wstąpiliśmy w wiek złoty, performans osoby, która mówi że dorastała wraz z "rozwijaniem skrzydeł przez polską demokrację" - to szczególne ryzyko. Poza wciąż dość niszowymi lewicowymi publicystami, wszyscy - od Mariana Krzaklewskiego po Jacka Żakowskiego - cieszą się przecież z rocznicy. Jedyny szerzej rozpowszechniony dyskurs wobec niej sceptyczny to bogoojczyźniane argumenty tej bardziej radykalnej z wielu polskich prawic, głoszącej, jakoby w 1989 "czerwoni dogadali się ze 'swoimi' w opozycji" - krytykującej zatem bardziej historyczno-moralną legitymację nowej władzy, nie zaś społeczne skutki jej działań. Ludzie sceptyczni wobec kształtu polskiej transformacji przedstawiani są z reguły jako nieudacznicy, którzy nie umieli złapać w swe żagle "wiatru przemian". Dlatego też miałem wiele obaw co do premiery solowego spektaklu Przybysz. Czy odważy się na krytykę? A może wpisze się w klimat ogólnonarodowej fiesty? - zastanawiałem się oczekując na początek przedstawienia.

A czekałem dłuższą chwilę, moment ten bowiem został rozmyślnie zamazany. Artystka wyszła na scenę, gdy techniczni zmieniali jeszcze scenografię po poprzednim występie. Zaczęła się rozciągać, ustawiać piec gitarowy - występuje z gitarą elektryczną - tańczyć, jednocześnie wchodząc w komiczne interakcje z pracownikami sceny Gdy nie mamy już wątpliwości, że spektakl się zaczął, performerka staje na prostej linii - wyznaczonej na scenie za pomocą plamy światła - i głośno nazywa ją "linią czasu". Przechodząc wzdłuż tej osi, zaznacza rok swych urodzin (1979), rok 1981 - stan wojenny, wreszcie wybory z roku 1989. Pierwszy raz w produkcji Starego Browaru mamy do czynienia z werbalnym opowiadaniem historii. W tle znajduje się ekran - zobaczymy na nim znane widoki z krakowskiego Rynku - kościół Mariacki, wieżę ratuszową, most Piłsudskiego - a nad nimi szybującą Magdalenę Przybysz. W pewnym momencie, by zmylić tropy, przeleci również nad warszawskim Pałacem Kultury Artystka - jak wyznaje w swej opowieści - zawsze marzyła o lataniu. Wspomnienia z dzieciństwa, dziecinna perspektywa, pewna lekkość i naiwność narracji - wszystko składa się na osobliwą "dziewczęcość", z którą artystki powiązane z Iwoną Olszowską grają już od dłuższego czasu. Gdy Przybysz tańczy - również widzimy mocno zakorzenioną w improwizacji stylistykę rodem ze Studia EST.

Spojrzenie z perspektywy dziecka uprawnia do wielu uproszczeń, a z drugiej strony - do zachowania humorystycznego dystansu. Usprawiedliwia potężne nagromadzenie klisz, z których zbudowany jest spektakl. Lata osiemdziesiąte to z Maanam i Kora - których teledyski oglądamy i do których nuconej przez siebie piosenki przybysz wykonuje brawurowy układ. Z drugiej dekada stanu wojennego to - równie zgodnie z powszechnym wyobrażeniem - olbrzymia liczba odcieni szarości, którą rzekomo naliczyła wówczas artystka i ludzie z naręczami papieru toaletowego. Artystka opowiada o nich z pogodnym zaciekawieniem, jakby przedstawiała odległą i dziwną krainę Gdy mówi, że w dzieciństwie jej ulubioną zabawą było zwisania na lufie czołgu - nie wiadomo, o który czołg jej chodzi: czy o ten, który na stałe zadomowił się w Nowej Hucie w charakterze pomnika, czy może o pojazdy pancerne z czasów stanu wojennego? Kiedy wymienia prezydentów III RP (Lech Wałęsa - pseudonim Bolek, Aleksander Kwaśniewski - pseudonim Olek, Lech Kaczyński - pseudonim Bolek i Lolek) - zapomina o pierwszym prezydencie "nowej Polski", którym od 31 grudnia 1989 był wybrany przez Zgromadzenie Narodowe gen. Wojciech Jaruzelski

Nie idzie tu jednak o opowiedzenie na nowo historii stanu wojennego, lat 80. i polskiej transformacji, o rocznicową apologię ani zdecydowaną krytykę tych wydarzeń. "Mój Poland Drive" - to nie tylko mieszająca porządki rzeczywistości i wątki - jak będący inspiracją dla tytułu film Lyncha (Mullholand Drive) - taneczna opowieść performerki o swoim dzieciństwie na tle społecznych przemian. To obraz - swoisty "zrzut ekranu" - pamięci pokolenia, które okres nazywany w programie przez Przybysz "głęboką komuną" pamięta nie tyle bezpośrednio, co przez społeczno-medialne narracje. To przede wszystkim one kształtują obraz PRL, one narzucają klisze. To dlatego z pocztu prezydentów III RP wypada Jaruzelski, którego pamięć zbiorowa i masowa wyobraźnia łączy wyłącznie z minionym ustrojem. Dlatego również musiało w spektaklu paść osławione zdanie Joanny Szczepkowskiej - "Proszę państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm" - wypowiedziane zresztą przez aktorkę 28 października 1989, co wskazuje na to, że demontaż poprzedniego systemu nie był punktem na "osi czasu", ale długim i skomplikowanym procesem.

Artystka w komiczny, choć zarazem subtelny sposób ukazuje polską wiarę w magiczne znaczenie słów Szczepkowskiej - gdy je wypowiada, gra na gitarze elektrycznej Mazurka Dąbrowskiego, a dzięki światłom scena zmienia się w biało-czerwoną flagę. Patrząc z zachowawczej perspektywy, przeniesienie hymnu narodowego w sferę muzyki rozrywkowej, a barw narodowych - w obszar gry lamp estradowych - to pewna desakralizacja polskiej symboliki. Z drugiej jednak strony - ukazuje to wprzęgnięcie narodowych symboli w kierat przemysłu popkultury, który pracowicie wytwarza naszą kapitalistyczną, "wolną" tożsamość po 1989 roku - nie stroniąc od prostych, jarmarczno-stadionowych rozwiązań, w rodzaju ostatnich obchodów 4 czerwca. To echa produktów tego przemysłu przywołuje Przybysz, przepisując medialną opowieść o przeszłości.

W narracji tej nie ma miejsca dla tych, którzy w zamian za poparcie przemian stracili swoje miejsca pracy, którzy nie mają znanych z telewizji zadowolonych twarzy nowej "klasy średniej" (pojęcie w Polsce rozciągnięte do granic możliwość) i którym - gdy wyrażają swój sprzeciw - prasa, podobnie jak niegdyś, nadaje etykietki "roszczeniowców" i "zadymiarzy". Nie mówi się też o klerykalizacji sfery publicznej i chociażby ograniczeniu praw reprodukcyjnych kobiet - choć w swej opowieści Przybysz akurat wspomina groteskowy incydent ze szkolnym katechetą. W "Mój Poland Drive" krakowska tancerka nie przeciwstawia się wprost tym konsekwencjom transformacji ani obecnemu ładowi - i nie wiem, jakie jest jej polityczne stanowisko w naszkicowanych wyżej kwestiach. Artystka robi jednak coś innego - wskazuje na to, że źródła polskiej tożsamości potransformacyjnej są dość płytkie i niepewne, a sama ta tożsamość - pracowicie konstruowana przez medialny spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji