Artykuły

Wspomnienie. Jerzy Karaszkiewicz

Jurek się chyba z nami wszystkimi nudził. Inteligentny, za błyskotliwy, za złośliwy, za oczytany. Nie wszyscy mogli go zrozumieć. Zresztą tego nie chciał - JERZEGO KARASZKIEWICZA wspomina Anna Semkowicz.

Choć urodzony na Żoliborzu (jako ośmiolatek czytał książki rannym żołnierzom podczas Powstania Warszawskiego), kpił z tak zwanej Warszawki - tej snobistycznej i próżnej. Tylko niewielu okazywał swoje uznanie. Kochał matkę i żonę Elę. Zmienny w nastrojach podobnie jak nierówny w swoim aktorstwie.

Ale wiedział o tym. Wracał nieustannie do roli Murphiego w "Locie nad kukułczym gniazdem". Czekał na pochwały, ale ich nie znosił. Podobnie jak swoich imienin. Wyśmiewał życzenia, w które jakoś nie wierzył. A potem wieczorem pozwalał nam siedzieć bez niego i tylko pokrzykiwał z kuchni, sprzed telewizora: "Co za cham ten solenizant".

Nie wszyscy wytrzymywali takie próby przyjaźni. Nic sobie z tego nie robił. Zagłębiał się w swój świat - czytania. Codziennie gazeta od deski do deski i książki. A nad tym wszystkim unosił się kult Jerzego Szaniawskiego. I właściwie był jednym z przyjaciół profesora Tutki, bo do końca życia nie nauczył się odbierać telefonu komórkowego i bez lęku posługiwać się kartą kredytową.

Osłonięty za maską ironisty, czasem gbura, tępił głupotę i prostactwo. Tak samo mocno pamiętał ludziom dobro. Każda przyzwoitość była przez niego starannie notowana. I wtedy łagodniał, ale tylko na chwilę, abyśmy nie pomyśleli, że przestał ze wszystkiego kpić.

Potrafił przez pół dnia mówić do swojej żony po japońsku. Biedna nie rozumiała ani słowa, podobnie jak on nie znał japońskiego. Jednak kazał jej wierzyć, że jest Japończykiem. I pokładali się oboje ze śmiechu, bo Jurek grać potrafił znakomicie. Tylko ci, którzy rozumieli jego wariactwa, mogli mu być bliscy.

Gdyby wiedział, że odchodzi, gdyby zdążył nam coś powiedzieć, zapewne wydałby zakaz pisania wspomnień. Może dlatego, że nikt tak jak on nie potrafił pisać o zmarłych kolegach.

Pamiętamy wszyscy, jak często zmieniał powitania na automatycznej sekretarce. To były niepowtarzalne monodramy. Często, kiedy odbierał telefon, wykrzykiwał zmienionym głosem: "Wartownia, słucham!". Gdzie jesteś, Wartowniku?

Na zdjęciu: Jerzy Karaszkiewicz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji