Artykuły

Zespół Narodowego

Marką spektaklu jest zespół, zestrojony do jednej wspólnej nuty i jednocześnie ani na moment nie rezygnujący z indywidualności, zwarty, precyzyjny, z dumą prezentujący efekt ciężkiej pracy - o spektaklu "Marat/Sade" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Maja Kleczewska już raz zajęła się problemem szaleństwa, wystawiając w wałbrzyskim teatrze przejmujący "Lot nad kukułczym gniazdem". Tamto przedstawienie, zabierające widza w otchłanie snów McMurphy'ego, poruszało temat szaleństwa i normy, płynnego i niemożliwego do ustalenia podziału miedzy nimi. "Marat/Sade" Petera Weissa, wystawiony w Teatrze Narodowym, reżyserka potraktowała już bardziej pretekstowo. Owszem, w podstawowej warstwie mowa jest o szaleńcach zamkniętych w przytułku, ale już rozwiązania formalne i koncepcje wizualne, wzbogacające przedstawienie o nowe sensy, każą myśleć o nim kompletnie inaczej. Z przedstawienia wyłania się, może nawet wbrew intencjom reżyserki, dla której miało być to przedstawienie "o potrzebie przywództwa", opowieść metateatralna, o aktorach, morderczej robocie na scenie, teatrze płaconym krwią.

Fabularną ramą dla spektaklu jest opowieść Weissa. Pojawia się Coulmiere, dyrektor przytułku w Charenton (Mirosław Konarowski), wariaci z charakterystycznymi objawami choroby, sytuacja zamknięcia i opresji. Dość prędko jednak orientujemy się, że nie o wariatów tu chodzi, nie o wciąż rozpadającą się, żałosną próbę zbudowania przedstawienia. Uwagę widza zaczyna skupiać co innego: przedłużane sytuacje sceniczne, rozciąganie teatralnego czasu, sceny, których sensu próżno szukać odwołując się do samego tekstu dramatu. Składając dla siebie elementy rozsypane przez artystów Teatru Narodowego można na pewno dojść do różnych wniosków, trudno jednak nie zauważyć, jak bardzo spektakl skupiony jest na samej materii teatralnej. Działanie, obecność sceniczna, głos żywego człowieka - to one skupiają uwagę widza. Praca na rytmach, choreograficzne sceny zbiorowe, obecność performerów (bo już nie aktorów grających postaci) z początku budzą niepokój, mogą drażnić, bo godzą w poczucie teatralnego czasu, jednak trudno oprzeć się ich intensywności, nie sposób zlekceważyć rozmiarów pracy, jaką wykonali aktorzy, nie dostrzec zaangażowania i poświęcenia wykonawców.

Uderzająca w tym kontekście jest scena niezwykle długiego, powolnego i zróżnicowanego jeśli chodzi o intensywność tańca z ludzkich rozmiarów lalkami. Aktorzy przytulają je, radośnie podrzucają, rozbierają, tulą i całują - ale również biją, tłuką nimi o ziemię, szarpią za włosy, rozszarpują ubrania. To teatralna metafora stosunku aktora do roli. Jest w tej długiej, skomponowanej z ruchu scenie wszystko to, co z pracą nad rolą może się kojarzyć: miłość, oddanie, nienawiść, obojętność, radość, organoleptyczne złączenie postaci i aktora, wysiłek, skupienie. Gdy tak na to spojrzeć, pełniejszego sensu nabiera również finałowy obraz - symboliczne rozdzielenie aktorów i lalek. Również widzowie, obserwujący tę scenę, wpisani są w jej wielopoziomową symbolikę.

Kleczewska rozkłada elementy skupiające uwagę na materialności i teatralności dzieła w całym spektaklu, niekiedy drobniejszymi, niekiedy mocniejszymi akcentami (już na samym początku "pacjentka, która miała grać pana de Sade, ale nie gra" - Danuta Stenka - odczytuje z kartki didaskaliowy opis de Sade'a, wyraźnie dystansując się od niego; chwilę później, w farsowym chwycie, ucieka przed zbyt szybko rozsuwającą się kurtyną). Mniej lub bardziej oczywiste cytaty z innych przedstawień (przejmujący monolog zaczerpnięty z "HamletMaszyny" Heinera Müllera w wykonaniu chóru pacjentów - echo "Sztuki sportowej" w reż. Einara Schleefa) czy dzieł sztuki (ulokowani wśród kwiatów wyścielających scenę, nadzy i piękni Karolina Corday - Patrycja Soliman, Duperret - Marcin Przybylski i Profesor - Arkadiusz Janiczek, wszyscy upozowani na "Śniadanie na trawie") pozwalają myśleć o spektaklu jak o świadomie budowanej bazie skojarzeń odnoszących się do różnych przestrzeni sztuki.

Entropia wpisana w przedstawienie podkreślana jest dodatkowo przez rozbieganą, podążającą w różne strony muzykę Agaty Zubel (nieoczekiwanie inną od dokonań artystki w duecie ElettroVoce). Rytmiczny i ściśle związany z muzyką spektakl z rzadka inkrustowany jest jakimkolwiek dźwiękiem, jednak jego pojawienie się zawsze jest mocno uzasadnione.

Wielkim osiągnięciem reżyserki jest osiągnięcie rzadko spotykanej absolutnej zespołowości w spektaklu. I nie chodzi tu tylko o nieobecność "gwiazdorstwa", ale o zjawisko, które stało się udziałem wszystkich aktorów: funkcjonowanie jak jeden organizm. Jasne, nie można nie dostrzec indywidualności scenicznych, zarówno tych wydobytych przez układ fabuły w spektaklu (jak Marat Pawła Paprockiego, (nie-)Sade Danuty Stenki, czy Duperret Marcina Przybylskiego), jak i tych, które z tłumu szaleńców wydobywają się na plan pierwszy momentami intensywnej obecności scenicznej (Wywoływacz - Piotr Ligienza, Jack - Wojciech Solarz, Rossignol - Wiktoria Gorodeckaja). Wszyscy oni jednak jako jeden zespół pracują na ostateczny efekt - grają spektakl, który miażdży widza swą intensywnością.

Marką wizualną przedstawienia jest eksponowane w wielu miejscach Warszawy zdjęcie twarzy postarzonej Danuty Stenki; jednak to nie jej rola (choć istotna, trudna przez wielość poziomów, jakie dźwiga aktorka, poprowadzona jednocześnie z kunsztem i wrażliwością) stanowi o jakości spektaklu. Marką "Marat/Sade" jest zespół, zestrojony do jednej wspólnej nuty i jednocześnie ani na moment nie rezygnujący z indywidualności, zwarty, precyzyjny, z dumą prezentujący efekt ciężkiej pracy.

Wieńcząca sezon premiera, bolesny spektakl stanowiący wyzwanie zarówno dla wykonawców, jak i dla odbiorców, ma również i inne warstwy znaczeń. Wszystkie wprost wypowiadane deklaracje polityczne, brzmiące jak wyciągnięte z pierwszego lepszego zaangażowanego bloga, w dzień premiery, który jednocześnie był dniem wyborów do Parlamentu Europejskiego, stawiały Teatr Narodowy na ryzykownej krawędzi łamania ciszy wyborczej. Puste slogany, wykrzykiwane z uporem godnym lepszej sprawy, budują silny wątek polityczny - nie aktualny i przynależny do czasu, ale przez swoją ogólność uniwersalny (może nawet: banalny). Po raz kolejny (po dwóch niedawnych, ikonicznych już, "Sprawach Dantona") mocno zaakcentowany został temat rewolucji. To wszystko jednak niknie i karleje, gdy obserwuje się fantastycznie przygotowany zespół aktorski w działaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji