Artykuły

Dziecielina

Teatry nieustannie grają Tadeusza Różewicza: niedawno w krakowskim Starym Kutz zrealizował "Spaghetti i miecz", obecnie przygotowuje w Narodowym "Na czworakach", w telewizji mieliśmy jakiś czas temu spektakl "Stara kobieta wysiaduje" w reżyserii Bajona, a w zeszłą niedzielę "Moją córeczkę", adaptację opowiadania z 1964 r. Utwór nie należy z pewnością do największych dzieł, jakie wyszły spod pióra tegorocznego laureata nagrody Nike, a jednak okazało się niespodziewanie, iż brzmi teraz bardziej współcześnie niż wczasach, kiedy powstał. Córeczki, takie jak przedstawiona przez Różewicza, nagminnie porzucają dziś swe prowincjonalne mieściny i strzegących przebrzmiałych kanonów wartości ojców. Ale nie przywiązujmy nadmiernej wagi do przypominających współczesność realiów, wbrew niemal kryminalnej fabule (ojciec udaje się do wielkiego miasta w poszukiwaniu córki, która nie przyjechała do domu na święta Bożego Narodzenia), mamy do czynienia z tragedią w najczystszej postaci.

Na uwagę zasługuje reżyseria, bardzo oszczędna, przypominająca realizację w kameralnym teatrze żywego planu. Nie ma tu efektownych filmowych wyjść w plener i szalonych jazd kamery, co się ostatnio w poniedziałkowych przedstawieniach stosuje nazbyt często. Andrzej Barański, zresztą reżyser filmowy, zaufał aktorom i operatorowi Piotrowi Wojtowiczowi, który pięknie pokazuje twarze, czyli, wstyd przypominać, to, co w teatrze telewizji jest najważniejsze. Aktorów dobrał Barański znakomicie, właściwie każdy zasługuje na pochwały, poczynając od grającej tytułową córeczkę Agaty Buzek, oraz odtwórców postaci ze złego towarzystwa, w które weszła (Piotr Fronczewski, Edyta Jungowska i Rafał Królikowski). Zbigniew Zapasiewicz przeobraził się w Brudasa, czyli kloszarda, i jest nim w każdym szczególe, geście i kwestii, aż po końcowe filozoficzne zdziwienie, że opowiadający mu o swych cierpieniach ojciec odszedł bez pożegnania. Ojca gra Jerzy Trela, o którego teatralnych rolach coraz trudniej pisać, gdyż w każdej jest znakomity. W "Mojej córeczce" gra rozpacz po stracie dziecka, które zeszło na złą drogę, ale też i ból człowieka, do którego świadomości dociera nagle, że świat nie jest wcale taki, jakim go dotychczas postrzegał - jest gorszy. Gdy żaląc się do Boga patrzy nam prosto w oczy, przeistacza się z prowincjonalnego poczciwca w postać ze sztuki klasycznej. Już mogę sobie wyobrazić, jakim będzie królem Learem, którego zagra w przyszłym roku w Starym Teatrze.

I jeszcze wyjaśnienie, skąd tytuł tej noty? Otóż w jednej ze scen wyobrażonych ojciec słucha, jak jego córeczka ucząc się i "Pana Tadeusza", przekręca konsekwentnie "dzięcielina" na "dziecielina". Ładny neologizm.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji