Artykuły

Wehikuł podróży

Podróż nie jest sposobem manifestowania świata, ale faktycznym jego praktykowaniem, doznawaniem - o spektaklu "Na krańcach świata" w reż. Marcina Brzozowskiego w Teatrze Nowym w Łodzi pisze Marta Olejniczak z Nowej Siły Krytycznej.

Marcin Brzozowski przygotował w Teatrze Nowym swój drugi spektakl. Po "Słońcu w kuchni" opartym na opowiadaniu Iwaszkiewicza pod tym samym tytułem, łódzka publiczność mogła po raz ostatni w tym sezonie zobaczyć "Na krańcach świata" na podstawie prozy Malcolma Lowry'ego. Choć trudno po dwóch spektaklach orzekać o temacie, który w szczególny sposób mógłby inspirować reżysera, to w przypadku obu przedstawień motyw podróży zajmuje w nich miejsce szczególne, podobnie jak w twórczości obu pisarzy.

Iwaszkiewicz w wędrowaniu doszukiwał się toposu wielkiego teatru świata, który pozwalał przemieniać zwykłe podróżowanie w zjawisko artystyczne. "Niewątpliwie wielka sztuka podróżowania przyczyniła się do rozwoju mojej osobowości i uczyła mnie poznawać, rozumieć i wyrażać świat otaczający" - pisał w "Podróżach do Włoch". Dla Lowry'ego częste zmiany otoczenia stały się sposobem na życie. Mieszkał w Anglii, Francji, Stanach Zjednoczonych, Meksyku. W 1939 roku osiedlił się w Kanadzie, gdzie skończył swoją najbardziej znaną powieść, "Pod wulkanem". Kilka lat później wraz z żoną odbył podróż na wyspę Gabriola, z której doświadczenia zostały spisane w "Promie na Gabriolę" opowiadaniu, stanowiącym trzon scenariusza spektaklu "Na krańcach świata".

W jego przypadku nie bez znaczenia pozostają słowa Jarosława Iwaszkiewicza, którego przytoczę tu ponownie. "Upajała mnie po prostu łatwość przenoszenia się ze środowiska z jednoczesnym zachowaniem stosunku człowieka podróżującego, to znaczy oglądającego otaczające życie jak jakiś olbrzymi spektakl". Teatralność podróży w spektaklu "Na krańcach świata" zostaje zaakcentowana już w pierwszej scenie. Para opowiadaczy (Katarzyna Wianecka, Igor Chmielnik), na tle punktowego oświetlenia, rodem z kabaretu, kończy swój finałowy "numer". Zachęcają publiczność do oklasków. Wykorzystanie tego prostego mechanizmu teatralnego, karze widzowi zdystansować się do przedstawianej rzeczywistości, którą wypełnia budowana fragmentarycznie historia Ethana (Dobromir Dymecki) i Jacqueline (Ewa Łukasiewicz). Brak prób tworzenia "wielkiej narracji", która określałaby sposób odbioru i interpretacji spektaklu, czy też zaburzenie klasycznie pojętej dramatyczności nie uniemożliwia odtworzenia wydarzeń i relacji między postaciami na najprostszym poziomie.

Etan i Jacqueline opuszczają Eridanus. Tereny wokół domu zostają wykupione jako działki przemysłowe. Z okna widać w oddali neon Shella, zanika miejscowa przyroda. Oboje przemierzają kolejne miejscowości: Barkerville, Vancouver, Nanaimo. Celem podróży jest wymarzona przez Jacqueline Gabriola. Nieszczęśliwie spalony dom, przesądy miejscowej ludności, hermetyczna przestrzeń, poczucie stagnacji i nudy skłaniały ich do ponownego pakowania walizek. Czy poprzednie miejsca były jedynie przestankiem w podróży? Wierzą, że z każdym z nich kazał żegnać się im przypadek, zbieg okoliczności, nieszczęśliwe zrządzenie. Zza ich pleców wyłania się ołtarzyk z wizerunkiem Matki Boskiej, który wyznacza początek ich podróży, ale zwróceni do niego plecami nie widzą, że za ich wielką wyprawą na krańce świata kryje się opaczność, przeznaczenie. A trzymany przez komiwojażera cyrkiel i jego ukłucie jest impulsem, uruchamiającym lawinę wydarzeń, których sensów odkryć nie potrafią. Pomimo wyznaczonego celu nigdzie nie pozostają na dłużej, nigdzie nie są mile widziani. Świat jest niegościnny. Wehikuł, którym podróżują, jest swoistym ready madem, zbudowanym z odpadów: starych rowerów, fotela i plandeki, która pozwala połączyć ze sobą wszystkie elementy. Jest jarmarcznym wozem, domem, ciemna knajpą, trumną. Dlatego podróż należy w tym spektaklu rozumieć jako sposób kształtowania się relacji człowieka ze światem i jako proces samorozpoznania. Każda z postaci ma w sobie więcej cech włóczęgi niż ponowoczesnego turysty. Z pewnością teorie Baumana czy Giddensa dotyczące tożsamości jednostki pozwalają na odczytanie spektaklu w kontekście zagadnień z socjologii kultury. Sądzę jednak, że siłą tego spektaklu jest coś, co wymyka się naukowej kalkulacji i każe zwrócić się widzowi ku jego intuicji.

Gęsta, często sprawiająca wrażenie chaotycznej, sieć obrazów, odsyła do sposobu ich budowania przez samego pisarza. Ekwiwalentem dla nich w spektaklu staje się długa i wąska przestrzeń oczyszczona z dekoracji, w której jedynym tłem dla działań aktorskich może stać się usytuowana naprzeciw siebie publiczność. Sytuacja postrzegania przestrzeni gry scenicznej w dość szczególny sposób przypomina sytuację oglądania płótna malarskiego. Jego dwuwymiarowość zmusza odbiorcę do szukania spójności spektaklu poza słowem na rzecz linii, kształtów, faktury, barwy i rytmu. Tworzenie spójnej opowieści przestaje być istotne. System napięć dramatycznych i relacje między postaciami uwidaczniają zgromadzone na scenie rekwizyty: małe figurki-podobizny Ethana i Jacqueline jak z tortu weselnego, maszyna do pisania, sterta waliz, sunięta po podłodze szklanka z wodą, fartuch Ukrainki z małego hoteliku. Z czasem trwania spektaklu i one zaczynają ulegać rozmyciu. Już przestaje chodzić o przedstawienie obrazu. Praktykowana jest wielogłosowość, zapośredniczenie pamięci w piosence, dźwięku, odgłosie czy muzyce, które wytwarzają znajdujący się na scenie aktorzy. Dlatego podróż w spektaklu "Na krańcach świata" nie jest sposobem manifestowania świata, ale faktycznym jego praktykowaniem, doznawaniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji