Artykuły

Sarmackie ZOO

PO raz trzeci w stosunkowo krótkim okresie czasu "Trans-Atlantyk" Witolda Gombrowicza staje się przedmiotem adaptacji scenicznej. Po Mikołaju Grabowskim i Eugeniuszu Korinie zadanie to podejmuje młody reżyser - Andrzej Pawłowski. Ma już za sobą udaną i uznaną "Pornografię".

"Trans-Atlantyk" Pawłowskiego idzie w inną stronę, niż poprzednie wersje teatralne. Zamiast solenności Grabowskiego i psychodramy Korina autor inscenizacji w Ateneum oferuje farsę, iskrzącą się humorem i sztafażem środków, właściwych grotesce. Jest to teatr czerpiący sceniczną siłę ze szkoły Witkacego.

TEKST Gombrowicza, będący finalnym, a więc gwałtownym aktorem w trwającej już bez mała dwa stulecia porachunkach z sarmatyzmem, wszczętych "Powrotem posła" Niemcewicza i oświeceniową satyrą, kontynuowanych w pismach Słowackiego, Norwida, Brzozowskiego - różnie bywa interpretowany Jedni skłonni są w nim widzieć paszkwil na narodowe świętości, inni - samousprawiedliwienie pisarza, pozostawiającego ojczyznę w potrzebie, jeszcze inni pamflet na polską mniejszość w pierwszych dniach wojny za oceanem. Istotą jednak "Trans-Atlantyku", niezależnie od dających się sensownie argumentować śladów wszystkich tych wątków, pozostają sarmackie ostatki. W ten sposób - nieoczekiwanie - książkę można ulokować w nurcie obrachunków inteligenckich. Tyle tylko, że pisarzowi nie chodzi o badanie przyczyn klęski wrześniowej, ale o skamieliny kulturowe, będące źródłem prowincjonalnej mentalności inteligencji polskiej.

Przedmiotem kryty stają się więc przedstawiciele różnych odłamów społeczności polskiej: reprezentanci władzy, mieszczaństwo, szlachta szaraczkowa, ale przede wszystkim skala wartości, wyznaczana nadużywanym .hasłem "Bóg, honor i ojczyzna". Gombrowicz rysuje pustkę kryjącą się za frazesami i stadnymi odruchami gromady, domagającej się bezwzględnego posłuszeństwa. Drwiąc tak i szydząc do żywego, nicując głupotę, zamieniając każdą sytuację w nonsens, próbuje Gombrowicz znaleźć ślad, wiodący do "prawd żywych". Będzie to zamiast ojczyzny - synczyna, a więc nie zapatrzenie w przeszłość i sarmacką tradycję, ale wejrzenie w przyszłość. Przy całej dwuznaczności tej operacji intelektualnej, podanej w erotycznym sosie, Gombrowicz rejestruje stan rozpadającej się kontuszowej świadomości i próbuje wskazać trop.

I oto przed naszymi oczyma rozgrywa się ów teatr szukającej drogi świadomości, atakowanej przez relikty konserwowanych pilnie stereotypów Polaka--rycerza-mistycznego wybrańca, trwa minisekcja polskiego ducha, kamieniejącego w fałszywym geście i zadufkowatości. Pawłowski wprowadza nas w ten seans, jak w upiorny sen, sceną powitalną na wybrzeżu argentyńskim, zapowiadającą ciąg mających nastąpić wydarzeń. Oprowadzi nas po tym świecie w drodze do samowiedzy sam Gombrowicz (Jerzy Kryszak) i obcy, milioner-zboczeniec, Gonzalo (Jerzy Kamas). To nieoczekiwane zderzenie kultur, mentalności wieść będzie, jak pisał Gombrowicz, do uświadomienia sobie własnego "niedo": "niedokształcenia, niedorozwoju, niedojrzałości".

Sukces przedstawienia polega z jednej strony na wyczuciu wyzwania czasu (znów jest nam bardzo potrzebny autokrytycyzm), z drugiej zaś na znalezieniu formy przekazu. Zamiast mentorstwa Pawłowski proponuje terapię śmiechu. "Kpina to drożdże samooczyszczenia" - pisał kiedyś poeta. Gombrowiczowska kpina, podana przez Pawłowskiego, skłania nas do wniosków optymistycznych: człowiek może być lepszy, mądrzejszy. Reszta jest lekcją poglądową o głupstwie, nie znającym granic. Cały zespół aktorski pracuje na ten wynik tak sprawnie, że niedostrzegalny jest nieomal Gombrowiczowski błąd paralaksy w widzenia świata. Jednostka w tym świecie nie jest bowiem swoistym przejawem stosunków społecznych, ale rezultatem oddziaływań interpersonalnych, co w znacznej mierze ogranicza prawomocność pisarskich diagnoz.

Czujemy się dobrze w tym sarmackim ZOO, ukazanym z wdziękiem, poczuciem humoru i finezją. Obok świetnego duetu prowadzącego: Kamas - Kryszak znaczące role stworzyli: Jan Świderski (ojciec), Jan Kociniak, Marian Opania, Jacek Borkowski (rozdzierana kłótniami spółka handlowa), Tadeusz Chudecki (Horacjo) i Zdzisław Tobiasz (Maestro).

DRUGA udana przygoda Pawłowskiego z Gombrowiczem stawia reżysera w rzędzie młodych i zdolnych, którzy coraz silniej zaznaczają swoją obecność w teatrze. Obawę (ewentualna) czy reżyser nie stanie się więźniem własnej specjalizacji (jednego autora) rozstrzygną jego następne realizacje

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji