Artykuły

Ryba psuje się od głowy

Bohaterowie płacą nie monetami, czy banknotami, ale blaszkami w kształcie ryby, a u sufitu na miejscu krzyża - wisi ryba - o "Rewizorze" w reż. Łukasza Czuja w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej pisze Monika Zając z Nowej Siły Krytycznej.

W carskiej Rosji "Rewizor" przyjął się z tak niebezpiecznym entuzjazmem, że władza zleciła napisanie "antyrewizora". Nie pomogło. Tłumy ciągnęły do teatru nie na poprawną politycznie komedyjkę, a na Gogola. A ciągnęły najchętniej na prowincji, gdzie nierzadko włodarze mieścin ściągali spektakl z afisza zaraz po premierze.

Kim jest tytułowy "Rewizor"? Można by rzec, że kimś pomiędzy Godotem (bo na niego czekają), Bogiem (bo nikt Go nie widział, ale większość wierzy, że jest), a carem Mikołajem, Stalinem (bo jedno jest pewne, za jakiekolwiek przewinienie, niedopatrzenie, cokolwiek - wyśle na Sybir, do łagrów i koniec). Nic więc dziwnego, że jego wizyta, w dodatku incognito, wywołała ferment w prowincjonalnym miasteczku. Nad zaradzeniem sytuacji łamie sobie głowę Horodniczy - Dyrektor Dmuchanowski (Mirosław Neinert), to on wydaje polecenia, jak gościa przyjąć. A zatem:

- Po pierwsze zadbać o instytucje filantropijne: dać chorym czyste piżamy, zmniejszyć ich ilość na oddziale w sposób humanitarny (czyt. szybki). Kto ma umrzeć, to i tak umrze. Szkoda marnotrawić drogich medykamentów na leczenie chłopów.

- Po drugie, zrobić coś z wiecznie pijanym asesorem Lapkinem-Tiapkinem (Jerzy Dziedzic), od którego "tak () jedzie, jakby przed chwilą wyszedł z gorzelni". Zatem: zastosować środek zaradczy, czosnek lub cebulę w celu zabicia zapachu.

- Po trzecie, rozebrać stary płot, przykryć to słomianą wiechą, rozkopać, co się da. Wiadomo, im bardziej miasto rozkopane, im więcej dziur, (korków, źle wytyczonych objazdów), tym bardziej mobilne, coś się w nim dzieje (bo jak się nie dzieje, skoro się przecież kopie?).

- Po czwarte, powiadomić podwładnych o tym, co najważniejsze. Na wszelkie pytanie rewizora, czy się podoba, czy nie, odpowiadać: "Ze wszystkiego Wasza ekscelencjo bardzo jesteśmy zadowoleni".

Teraz już nic innego nie pozostaje Horodniczemu, jak dowiedzieć się, co to za gagatek i gdzie przebywa, a później przyjąć go jak tradycja każe, wódką i kiszonym ogórkiem.

Jak donieśli czcigodni obywatele Piotr Dobczyński (Adam Myrczek) i Piotr Bobczyński (Sławomir Miska) dość przystojny, na szczęście młody rewizor przebywa od paru dni (właściwie 2 tygodni) w hotelu "chodzi tak jakoś po sali, a na twarzy taka umysłowość, fizjonomia (). I nie płaci i nie jedzie! Któż by inny, jak nie on!". Na taką wiadomość Horodniczy reaguje natychmiast: sam idzie przywitać gościa, a resztę wysyła zrobić "porządek" - zamiatać ulice. Zastawszy rewizora, czyli Chlestakowa (Rafał Sawicki) w dość niezręcznej sytuacji (gryzącego pieczeń twardą, jak podeszwa) zaprasza go do siebie. Wszak żadna gospoda nie jest godna podejmować tak wielkiego gościa. W domu już wszystko przygotowane. Wyborne trunki i jadła na stole. Anna (Marta Guzowska-Sawicka) i Maria (Magdalena Korczyńska) ubrane, każda odpowiednio w mundur podkreślający kolor oczu. Chłopow (Tomasz Lorek), Lapkin-Tapkin, Ziemlanika (Kazimierz Czapla), Szpiekin (Kuba Abrachamowicz) już liczą pieniądze. Zastanawiają się, ile dać i jak dać, żeby nie było, że łapówka. I prawdopodobnie wszystko skończyłoby się dobrze, rewizor odjechałby usatysfakcjonowany, a w mieścince znowu zapanowałby spokój i szczęście, gdyby nie jedna, mała pomyłka.

Na polskiej scenie "Rewizora" grano od 1869 roku, z przyczyn politycznych nie w Warszawie, a na prowincji. Po 140 latach przyszła kolej na Bielsko-Białą i co więcej, śmiem rzec, że pomimo upływu czasu, spektakl niewiele stracił na aktualności. Wystarczy się przejść po mieście, żeby dostrzec pewne analogie w sposobie radzenia sobie z modernizacją infrastruktury. Nic też chyba nie straciło ze swojej świeżości powiedzenie, iż w Polsce tylko ryby nie biorą. "Rewizor" w reżyserii i adaptacji Łukasza Czuja zyskuje nie tylko dzięki aktualności, ale również dzięki reżyserskiemu konceptowi. Zamiast umieścić akcję w drobnoszlacheckim dworku, przenosi ją do fabryki, w której produkuje się broń. Zamiast czasów cara Mikołaja - czasy Józefa Stalina. Damy nie paradują w sukniach, a w mundurach. Zresztą o żadnym paradowaniu mowy nie ma. Marsz i pijackie zataczanie się, to główne sposoby przemieszczania się bohaterów na scenie (świetny ruch sceniczny - Jerzy Waligóra). Aktor staje się komediantem z budy jarmarcznej. Tutaj nie ma miejsca na przeżywanie i tworzenie portretów psychologicznych ze szkoły Konstantego Stanisławskiego. Zamiast tego pojawia się aktor ze szkoły Wsiewołodowa Meyerholda: sportowiec, mim, akrobata, który dociera do widza poprzez przejaskrawienie i użycie ekspresywnych środków wyrazu. Reżyser zrezygnował też z popularnego przekładu Juliana Tuwima, na rzecz przekładu Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, gdyż język Tuwima okazał się dla potrzeb sztuki zbyt wysublimowany i gładki. Czuj chciał, na ile jest to możliwe, wydobyć z tekstu jego pierwotne znaczenie.

Wraz z Piotrowską tworzą swoisty palimpsest, rezygnują z niektórych scen, modyfikują je na rzecz intersemiotycznych powiązań chociażby z "Mistrzem i Małgorzatą". Scena w restauracji zostaje fantastycznie wydobyta poprzez grę cieni, a rozmowa pomiędzy Chlestakowem (Rafał Sawicki) i Osipem zostaje ukazana (w postaci rockowej piosenki - doskonała muzyka Krzysztof Filus) na końcu - w scenie wystylizowanej na ostatnią wieczerzę, gdzie bohaterowie kontemplują zawieszone u sufitu obrazy ryb-kielichów z hostią, a zaraz później w szaleńczym amoku dokonują rytualnego mordu na kozłach ofiarnych: Dobczyńskim (Adam Myrczek) i Bobczyńskim (Sławomir Miska). Spektakl naszpikowano wieloma symbolami, szczególnie mocno symbolem ryby. Ryba będąca znakiem pierwszych chrześcijan tutaj staje się znakiem pogan. Z tekstu zostały usunięte wszelkie frazy dotyczące Boga. W fabryce transcendencja nie ma racji bytu, ale ponieważ człowiek jest istotą religijną, mającą w sobie potrzebę wiary i oddawania czci Absolutowi, tworzy sobie Boga immanentnego - pieniądz. Bohaterowie płacą nie monetami, czy banknotami, ale blaszkami w kształcie ryby, a u sufitu na miejscu krzyża - wisi ryba. Tutaj wszystko kręci się wokół mamony. Maria (Magdalena Korczyńska) chce wyjść za Chlestakowa nie z miłości, a dla pozycji i wygód, które czekają na nią w stolicy. A zatem w świecie Czuja nie ma miejsca na wartości. Z zaściankowego, ale przyjaznego świata Gogola, sprowadza świat do piekła. Zamyka w fabryce, gdzie pytanie: Być, czy mieć? - staje się pytaniem retorycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji