Artykuły

Co ma nam osłodzić kryzys

Hasło, ale i dewiza: panem et circenses. Z chlebem są kłopoty, igrzyska zminiaturyzowały się od dawna, są aż i zaledwie tzw. rozrywką. W Polsce nie najszczęśliwiej się objawiającą i to niezależnie od etapów, rodzajów propagand i najróżnorodniejszych lobby's.

W teatrze ta stara recepta także stosowana jest od dawna bo i czemu nie ma być stosowana?

Chleb to "strawa duchowa" - klasyka, Wyspiański, Słowacki, Szekspier, Claudele, Becketty, loneski...

Igrzyska - to to, co bawi. Przede wszystkim bawi, odsuwa koszmary życia realnego, czasem "ozłaca poezją", czasem odświeża, często usypia.

Jasne: marzy się o rozrywce ambitnej, szlachetnej, która "bawiąc uczy", rozszerza horyzonty wrażliwości, rozładowuje stresy bezszmerowo, niemal mimochodem.

Te marzenia rzadko znajdują pokrycie, choć bywa, że przecież tak (serial Wajdy "Z biegiem lat, z biegiem dni", "Zemsta" w reżyserii Hubnera w Powszechnym, teraz "Mahagonny" we Współczesnym - by poprzestać na najbardziej spektakularnie szlachetnej rozrywce).

Takie bywały dotąd kłopoty z rozrywką.

Dzisiaj wszystko straciło pierwotne sensy. Każde zjawisko natomiast przyrasta w znaczenia wtórne, całkowicie nowe, uwarunkowane sytuacją, układami, niemożnościami, powinnościami, ograniczeniami i handicapami (co dla kogo) stanu wojennego. Rozrywka teatralna - rozrywka w ogóle - szczególnie stała się zawiła, a jej sensy pokrętne.

Nie ma kabaretów, ale są recitale piosenkarskie w tym Ewy Demarczyk, Leszka Długosza, Krystyny Prońko.

Wszyscy zastanawiają się czy to coś znaczy?

Nie ma nowych premier w telewizji, ale są premiery w teatrach, z wybitnymi aktorami, których na małym ekranie zabrakło.

Niektórzy wytykają palcem: to coś znaczy.

Nie działa Piwnica pod Baranami, Egida, Teatr Ósmego Dnia, ale pracują teatry Komedia, Syrena, Kwadrat, Muzyczne w Gdyni i Szczecinie.

Znów zastanawiamy się: na jak długo to coś znaczy?

Wszystkie drogi kultury najeżone są dziś nieufnością, zwątpieniem, zarażone chorobą podejrzliwości.

Nie śmiejemy się już "w ogóle", śmiejemy się porozumiewawczo, przeciw, zamiast, za; nasz śmiech bywa votum nieufności, votum separatum albo rechotem aprobaty, który mało ma wspólnego z tym co dzieje się na scenie w znaczeniu dosłownym.

Śmiejemy się ze skojarzeń, aluzji, "przemyceń" tychże mniej lub bardziej udanych, śmiejemy się się coraz częściej "politycznie", coraz bardziej szyfrem, coraz rzadziej - po prostu.

Dlaczego ja o tym: niedawno dane mi było obejrzeć dwa przedstawienia, których celem było rozśmieszenie widowni. Tej dzisiejszej, tak trudnej dla pozyskania dla idei śmiania się dla śmiechu.

W obu wypadkach teatr poniósł porażkę, chociaż jedna porażka wygląda jak zwycięstwo, a druga nie wygląda na klęskę. To w każdym razie. Śmiech rozbrzmiewa i na Litewskiej w Syrenie i na Czackiego w Teatrze Kwadrat. Ten pierwszy wywołany jest łaskotaniem widowni przez realizatorów widowiska przez realizatorów widowiska świadomych już, że nie umiemy ostatnio śmiać się jakoś po prostu, ten drugi jest tak dalece archaicznie "czysty" w zabawowych intencjach, że aż zamiera, nie jest w stanie zaistnieć na dłużej.

Zdaję sobie sprawę co robią kładąc palce już nie między drzwi, ale wrota - jeśli wolno się tak wyrazić - do rozrywkowej, miłej, lekkiej i przyjemnej działalności pobłogosławionej powagą Melpomeny. Zwłaszcza teraz, kiedy ma ona słodzić kryzys i rozchwianie, łagodzić rozpad więzi społecznych, zapobiegać, uspokajać, scalać, służyć porozumieniu itd.

Broń Boże, nie mam wątpliwości, śmiech jest nam potrzebny jak powietrze. Zawsze. Teraz też. Też, a nie przede wszystkim, tak bym to może ujęła. Ożywiona tą myślą oglądałam w skupieniu rozrywkowe, karmelki kryzysowe: 'Madame Sans-Gene" w Syrenie i "Drogę do Dover" w Kwadracie.

"Madame Sans-Gene" to cała historia teatru komediowego, znaczona kreacjami, spointowana anegdotą teatralną, słowem: zabytek pierwszej kategorii jaki zwykle składa się u stóp gwiazdy, która rozegrać ma arcyrolę Kasi praczki, a przyszłej marszałkowej Lefevbre w Cesarstwie Wielkiego Napoleona.

Napisano tę komedię 90 lat temu, jej autorzy Victorien Sardou i Emil Moreau widzieli na prapremierze roku 1893 (paryski Theatre Vaudeville) słynną Rejane. Od tej pory a w świąt przypominając wszystkim niedawne czasy rewolucyjnych wstrząsów i bonapartystowskich rządów. Do Polski sprowadził ją już rok po premierze paryskiej Tadeusz Pawlikowski w Krakowie pojawiła się pierwsza słowiańska Sans-Gene: Honorata Leszczyńska. Słonimski w roku 1925 oglądał w tej roli Marię Przybyłko-Potocką (Teatr Polski w Warszawie), widzowie Teatru Letniego w roku 1939 - Irenę Eichlerówinę.

Po wojnie "Sans-Gene" - już w przeróbce Antoniego Marianowicza i Janusza, Minkiewicza - pokazała warszawska Syrena. Księżną praczką była Hanka Bielicka, Napoleonem Kazimierz Brusikiewicz.

I oto znowu "Sans-Gene" (Pani bez żenady), znowu Syrena, znowu Brusikiewicz, ale w roli Kasi Lidia Korsakówna. Najkrócej: na pewno to. rola dla niej. I robi maksimum rzeczy dyskretnych i bardziej jaskrawych, by udowodnić, że dawno już powinna była ją zagrać. I to prawda - Korsakówna w "Sans-Gene" to temperament, wdzięk, serce na dłoni i szczere odruchy. Jest nerwowa, nie rubaszna, bardziej subtelna niż prostoduszna, mniej markietanka, więcej zakochana, więc uszczęśliwiająca wszystkich dookoła.

No tak - rola dla Korsakówny.

Ale całe przedstawienie? Przygotował je sam Jerzy Gruza, więc jest maksymalnie dynamiczne jak na warunki Syreny, jakby też z nieco odmłodzonym zespołem (a może to złudzenie?) roztańczone, rozśpiewane, naszpikowane tym, co nazywam sobie - sygnały szyfrowe dla widowni mające wywołać śmiech porozumiewawczy, bardzo kolorowe (barwy francuskiej flagi, jak rewolucja to rewolucja) i jednolite scenograficznie.

No tak - takie ono jest i nie wiem czemu wzdycha się żałościwie, jakby z tęsknoty za widowiskiem, które zaspokoi nas bez zastrzeżeń.

Owszem, sala była pełna, na premierze moc VIP-ów, reklama spektaklu co się zowie brawurowa, recenzje też zresztą pełne są miodu. Tylko to wszystko nie tak, czegoś brak, a czego - konia z rzędem temu, co odpowie.

Historyjka o karierze praczki "za rewolucji" a księżnej "za Napoleona" oparta na autentycznych faktach historycznych obfituje w dostatecznie dużo prawd odwiecznie aktualnych, a dotyczących mechanizmów sięgania po władzę i sprawowania jej skutecznie, by aplauz widowni zaskarbić. Łatwe to zwycięstwo, nie gruntuje go już, niestety, nic ponadto. Nic poza Lidią Korsakówną i jej sztuką co może byłoby i wiele, ale nie w musicalu.

Zresztą: de gustibus non est disputandum. Syrena ma swoich stałych klientów, a "Sans-Gene" plasuje się na poziomie jej realizacyjnych szczytów.

Właściwie więc wszystko jest w porządku, słodzimy, słodzimy kryzys ile się da i jak się da.

Że po to jest taki teatr jak Syrena? Oczywiście, po to. I życzę jej widzom śmiechu nieustającego, zabawy niewymuszonej i spontanicznej. Właściwie teraz, wycofawszy się rakiem, pozostało mi tylko napisać o Syrenowym spektaklu: sukces!

No, może jednak nie.

W Kwadracie od czerwca idzie "Droga do Dover" Adama Alexandra Milne, ni mniej ni więcej tylko ojca samego Kubusia Puchatka. "Drogą do Dover" żyje na scenie od i 1921 i żyje - podobnie jak farsa Sardou i Moreau - w znakomitej formie. W Polsce pokazano ją jak dotąd raz tylko, w poniedziałkowym Teatrze Telewizji 27 maja 1963 roku.

Współpracownik "Puncha", autor o wytrawnym poczuciu humoru i nieokiełznanej fantazji napisał utwór, który mógłby się nigdy nie zestarzeć, a przecież - poddany próbie sceny w Polsce - okazuje się zwietrzałą skamieliną. Coś jest u nas takiego, że wiele idoli i przebojów światowych pada w zetknięciu z polską widownią, zna to film, zna i teatr.

Teatr Kwadrat jest konsekwentny i cd lat prezentuje rozrywkę elegancko-spokojną w nieco przedwojennym typie. Gra się tu tak zwany dobry bulwar, ale gra starannie, choć, naturalnie, ta staranność właśnie stanowi styl tak bardzo irytujący przeciwników Kwadratu (myszka retro, wapno - itd.).

Styl to styl, można go nie lubić, można go atakować, przyznać trzeba, że jest. Obserwowany rzetelnie przez szefa, Edwarda Dziewońskiego.

"Droga do Dover" nie odbiega poziomem i ambicjami od innych realizacji Kwadratu (ostatnia "przedwojenna" to "Rodzina" Słonimskiego - bardzo udana). Jest humor, problem z rzędu tzw. uniwersalnych (tu: krótkotrwałość uczuć miłosnych poddanych próbie czasu w warunkach dosyć nieoczekiwanych), one, oni, high life, dialogi wyraźnie podawane, absolutna iluzja, kosmiczna odległość od spraw, którymi żyje widownia, kreacje pań występujących.

To wszystko jest w niezłym gatunku, i to wszystko nie wystarcza do tego by śmiać się całą gębą.

Nie wiem kto winien, przychodzą przecież do Kwadratu ci, którym odpowiada ten właśnie typ rozrywki, dlaczego więc i oni wyraźnie się niecierpliwią?

Powtórzę raz jeszcze: co się dzieje z naszym śmiechem, poczuciem humoru, osławioną potrzebą relaksu? Wyraźnie pozmieniały się proporcje, odczucia, znaczenia.

Edward Dziewoński, elegancki pan, który ma hobby jedno: nie dopuścić do zawierania pochopnych małżeństw - jest bezbłędnie comme il faut, nie dopuszcza, wygrywa, bo ma na to środki.

I to by było na tyle.

Jan Kobuszewski jest lokajem, jak tyle razy na scenie i w telewizji i robi to z dystynkcją.

Ewa Borowik i Wanda Koczewska pięknie wyglądają i dobrze sprawiają się na scenie.

Śmiech jest nikły, choć tym razem (nie ma rewolucji, dyktatury, awansów społecznych, Napoleona itd.) powinien być śmiechem klinicznym. Z powodu śmiesznostek, które śmieszą, ciepło śmieszą.

Resume nie będzie: jakież by mogło być?

Teatr Syrena - Antoni Marianowicz, Janusz Minkiewicz - "Madame Sans-Gene" (według Victoriena Sardou i Emila Moreau); reżyseria Jerzy Gruza, scenografia Marek Lewandowski, muzyka Stefan Kisielewski. Premiera 16 września 1982.

Teatr Kwadrat - Adam Alexander Milne - "Droga do Dover". Tłumaczenie Zofia i Lucjan Porembscy, reżyseria Józef Napiórkowski (współpraca: Ryszard Stobnicki). Prapremiera polska 7 lipiec 1982.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji