I na świadectwo ciskam ognia zdroje A to się pali tylko serce moje!...
Ileż kłopotów przysporzyło to płonące serce nie tylko samemu Słowackiemu, ale licznym jego krytykom i komentatorom... Gdzie tam się równać jego miłościom z namiętnym Mickiewiczem czy wyrafinowanym Krasińskim. Nawet uduchowiony Chopin bije go na tym polu zdecydowanie, skoro do dziś dnia trwają zażarte boje na temat wiarygodności jego wyznań i doznań.
Największe miłości życia Słowackiego wcale nie z jego nazwiskiem wiążemy. Marynia Wodzińska, choć wyszła za mąż za tego trzeciego, kojarzyć nam się zawsze będzie z rekuzą daną Chopinowi. Ludwika Śniadecka - jego młodzieńcze idealne uczucie - poślubiła na ziemi tureckiej Michała Czajowskiego, znanego nam pod imieniem Sadyka Paszy i z tym awanturniczym żywotem związała swoje losy. A Joanna Bobrowa, ostatnia bodajże z tych niefortunnych miłości wielkiego Juliusza, polubiła podobno jego towarzystwo, bo mogła z nim swobodnie wspominać Zygmunta Krasińskiego.
Czyż można się zatem dziwić, że po przedstawieniu "Fantazego" w warszawskim "Ateneum", wszystkie te prywatne niepokoje poety - słusznie odrzucane w poważnych enuncjacjach krytycznych - zaczynają nas drążyć i fascynować? Urzeczeni pięknem doskonałego wiersza, mistrzowsko podawanego przez aktorów tej miary co Aleksandra Śląska (Idalia) i Jan Świderski (Rzecznicki), na nowo zachwyceni wielością spraw i problemów, które porusza ta "najsmutniejsza z komedii", nie możemy się wprost oderwać od natrętnych myśli o samym poecie i o odbiciu tego wewnętrznych rozterek w tymże "Fantazym".
To prawda, że nadmiernym uproszczeniem byłoby odczytywanie postaci Fantazego jako skarykaturowąnego portretu Zygmunta Krasińskiego, ale przecież jakże wiele wspólnego mają ze sobą ci dwaj hrabiowie. I ta miłość pełna egzaltacji, według maniery romantycznej, aż do grobu łącząca fatalną siłę Fantazego z Idalią nieraz musiała zranić niefortunnego wielbiciela pani Bobrowej. A ten ton ostrej ironii pobrzmiewający w całym "Fantazym" czyż najboleśniej nie godzi w samego Słowackiego? Czyż własnej pozy nie wyśmiewa, własnych wydumanych uczuć, własnego narcyzostwa nie przeciwstawia prawdziwym ludzkim pasjom, wielkim ideom i sprawom? I chyba właśnie ta autoironia, ta zdolność wykpienia samego siebie, ta pozorna maska cynizmu pokrywająca głęboką wrażliwość i naduczuciowość jest nam dziś tak bliska.
Czyż tragiczny pojedynek, który dla Fantazego jest zaledwie podnietą do niezwykłych cmentarnych scenerii i dusznych dywagacji, a dla Majora, pojmującego życie i przyjaźń serio, kończy się śmiercią - nie jest jakimś echem niefortunnego pojedynku samego Słowackiego? Wszak właśnie w liście do Joanny Bobrowej zachował się opis owej rozprawy z krytykiem Ropelewskim, wyszydzonym w strofach "Beniowskiego". "I ubrawszy się cały czarno, tak aby żadnego celu na mojej osobie nie było... przechodząc przez targ kwiatowy, kupiłem za grosz różę, abym ją przez ten ranek w ręku trzymał i mógł potem zwiędłą posłać - komu? Pani nie wiesz, co to jest iść samotnie, bez przyjaciela, z różą w ręku przez cały Paryż, nie pożegnanemu przez nikogo, w tej pewności, że nikt nie drży o życie hazardowane i może nikt żałować nie będzie".
Wiemy, że Ropelewski stchórzył i pojedynek się nie odbył, podobnie jak ten drugi, po latach, z Krasińskim. Ale czyż stylu tamtych czasów i siebie samego - łącznie z tym pojedynkiem i dziwnymi kolejami losu przyjaźni, tak ciężko przez obydwie strony doświadczanej - nie zamknął właśnie w "Fantazym".
Bo przecież "Fantazy" to nie tylko dzień dzisiejszy z najnowszą inscenizacją Macieja Prusa na warszawskiej scenie, ale długie lata teatralnej tradycji. Postać tytułowa - interpretowana obecnie przez Jerzego Kamasa - zrosła się niemal z nazwiskiem wielkiego Juliusza Osterwy. Przypomnijmy, że jeszcze w roku 1916, w moskiewskim Teatrze Polskim grał Osterwa Fantazego, mając u boku Jaracza jako Rzecznickiego i Brydzińskiego w roli Jana. Głośna premiera warszawska w Teatrze Narodowym miała miejsce w roku 1929 (z Osterwą, Solską, Solskim i Węgrzynem). W 1932 r. otwiera Osterwa "Fantazym" swój pierwszy dyrektorski sezon w Krakowie. Wreszcie - już po wojnie - w czerwcu 1945 roku reżyseruje gościnnie "Fantazego" w łódzkim Teatrze Wojska Polskiego. Rolę tytułową gra Jan Kreczmar, Idalię - Janina Romanówna, Dianę - Barszczewska, Stellę - Mrozowska, Majora - Krasnowiecki. Rok później, już śmiertelnie chory, wystawia ten dramat w Krakowie i właśnie krokiem Fantazego schodzi na zawsze ze sceny polskiej...
Czyż można się dziwić, że ten bogaty w sprzeczności bohater, pełen poetyckości i jednocześnie jakiejś okrutnej autoironii, stąpający po grobach niczym po salonach, a jednocześnie kupujący dumną i gardzącą nim pannę za złotych polskich pół miliona - nie dość, że zadziwia nas w teatrze, każe nam jeszcze długo myśleć o sobie po opuszczeniu widowni.