Artykuły

Party z Eliotem

JACEK KOPCIŃSKI: Od czasu, kiedy awangardyzm stał się normą współczesnego dramatopisarstwa, naprawdę prowokujące okazują się dziś sztuki niemal zapomnianych klasyków. By się o tym przekonać, wystarczy pójść do Kameralnego, gdzie Maciej Prus wyreżyserował "Cocktail Party" Thomasa Stearnsa Eliota. Mamy tu do czynienia z prowokacją potrójną. Po pierwsze sztuka Eliota zakłada zupełnie dziś nie znany typ odbioru, jakim jest aktywne, twórcze słuchanie tekstu teatralnego. Sądzę, że widzowie wychowani na przekazie filmowym nie są w sumie przez dwie i pół godziny słuchać poetyckiego dialogu kilku osób rzadko wstających z fotela. Maciej Prus z pewnością zdawał sobie z tego sprawę, a jednak pozostał wiemy anachronicznemu projektowi teatru Eliota, w czym także kryje się pewna doza twórczej prowokacji. Najważniejsze jednak, że sięgając po "Cocktail Party" Prus nie próbował zmieniać światopoglądowej perspektywy tego dramatu. Wiemy, jak dziś modernizuje się - a może raczej "postmodernizuje" - klasyków. "Cocktail Party" w reżyserii Prusa, na przekór rozmaitym nurtom myśli XX-wiecznej, pozostaje współczesnym misterium chrześcijańskim które może jeszcze bardziej niż przed laty - premiera sztuki Eliota miała miejsce w raku 1949 - prowokuje swym niezwykłym przesłaniem.

BARBARA OSTERLOFF: To ciekawe, co mówisz, nie sądzę jednak, by spektakl Prusa był prowokacją do końca spełnioną. Po obejrzeniu tej sztuki zadałam sobie pytanie, czy rzeczywiście tekst Eliota ku nam się dzisiaj otwiera, czy publiczność mimo wszystko zdołała się z nim twórczo zmierzyć i wreszcie czy ten zespół aktorski potrafił słowo Eliota uczynić kreacyjnym. Odpowiedź jest negatywna, a szkoda, bo "Cocktail Party" zawiera w sobie taki ładunek problemów i spraw, jaki rzadko udaje się wyzwolić we współczesnym teatrze. Dopiero po lekturze nowego tłumaczenia "Cocktail Party", autorstwa Wiesława Juszczaka, uświadomiłam sobie, jak bardzo miara Eliotowskiego wiersza tonicznego zatraca się w sposobie mówienia aktorów. Tekst Eliota, poza kilkoma przebłyskami, został całkowicie sprozaizowany, w efekcie cała sztuka straciła swój wewnętrzny rytm jakiejś ukrytej liturgii, o który zabiegał poeta. Wypadając z właściwego sobie rejestru, "Cocktail Party" zamienia się w rodzaj salonowego dramatu konwersacyjnego.

MALWINA GŁOWACKA: W tym miejscu warto pewnie zapytać o możliwości przeniesienia na współczesną scenę dramatu poetyckiego Eliota. Jestem przekonana, że "Cocktail Party", podobnie jak kilka innych dramatów Eliota, to dzieło uniwersalne i formalnie domknięte. Eliot szukał dla siebie nowego języka, który byłby współczesną, oryginalną kontynuacją języka teatru elżbietańskiego, i znalazł go, pozostawiając nam utwory możliwe do zagrania zawsze i wszędzie. Pytanie tylko, czy dzisiejsi aktorzy są w stanie podołać tym ascetycznym, niemal słuchowiskowym sztukom. "Cocktail Party" jest dla nich świetnym sprawdzianem, z którego nie wychodzą jednak obronną ręką. Także publiczność nie może czuć się w teatrze Eliota komfortowo. Poeta zastawia przecież na widzów pułapkę. Jego sztuka zaczyna się bowiem jak błaha komedia salonowa, by wkrótce przemienić się w rodzaj traktatu metafizycznego, co musiało być zaskakujące także dla pierwszych odbiorców "Cocktail Party".

JACEK KOPCIŃSKI: Problem w tym, że entuzjaści teatralnej rozrywki nie zawsze dają się wciągnąć w tę pułapkę. Sam widziałem, jak rozbawione towarzystwo biznesmenów ostentacyjnie wychodziło z teatru po pierwszym akcie, za co nie winiłbym aktorów, dobrze, moim zdaniem, wykonujących swoje zadanie. Tych rozczarowanych zmylił po prostu tytuł sztuki.

ALEKSANDRA REMBOWSKA: Są w tym spektaklu pomyłki obsadowe, co sprawia, że inscenizacja nie dorównuje dramatowi Eliota. Ale są też role ciekawe, jak choćby Julia Niny Andrycz. Nina Andrycz jest tu trochę gwiazdorska, trochę nie z tej bajki, ale przecież tak miało być w intencji samego Eliota. Julia, sklerotyczna ciotka, a zarazem dobry duch opiekuńczy, to postać nieco groteskowa, zabawna, czasem wręcz burleskowa, mówiąca z obcym, litewskim (!) akcentem... Pamiętajmy, że wyzwaniem dla aktorów grających w sztukach Eliota jest nie tylko poetycki dialog, ale przede wszystkim bardzo dziwny status postaci. Trudno jest stworzyć postać retoryczną i żywą zarazem. Połączyć osobę-symbol idei, myśli z wiarygodnym portretem psychologicznym czy też wznieść się na wyżyny dyskursu filozoficzno-religijnego i stawiać pytania o sens egzystencji, a równocześnie odsłaniać jej najbardziej ludzki, codzienny wymiar.

WOJCIECH MAJCHEREK: Broniłbym mimo wszystko twórców przedstawienia w Kameralnym. Ponieśli porażkę, ale honorową. Pamiętajmy, że tekst "Cocktail Party" nie tylko sprzeciwia się współczesnemu teatrowi, ale też nie mieści się w polskiej tradycji teatralnej. Sztuka Eliota miała dotychczas w Polsce tylko dwie premiery. W 1971 roku we Współczesnym w Warszawie wyreżyserował ją Jerzy Kreczmar, a w rok później w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie inscenizacji 'Cocktail Party" podjął się Jerzy Goliński. To wszystko. Paradoks polega na tym, że sztuka Eliota jest głęboko osadzona w chrześcijaństwie i powinna być zrozumiała wśród polskich odbiorców, w przeważającej części katolików z dziada pradziada. Być może połączenie ognia z wodą, czyli misterium z komedią, kłóci się z wrażliwością Polaków. A może obca jest nam zintelektualizowana religijność Eliota, który stawia swoich widzów wobec bardzo trudnych wyborów etycznych nie dając im niczego w zamian, żadnego wzruszenia, żadnego widowiska.

BARBARA OSTERLOFF: Moim zdaniem "Cocktail Party" zdecydowanie przekracza horyzont chrześcijaństwa, choć w Polsce, głównie za sprawą Ireny Sławińskiej, właśnie w takim wąskim, religijnym sensie czytano Eliota. Rzecz jasna, ofiara Celii jest bezpośrednim nawiązaniem do ofiary Chrystusa, ale Eliot przydaje symbolice chrześcijańskiej szerszy, egzystencjalny wymiar, związany z koniecznością wyboru własnej, indywidualnej drogi życia, przeciwstawienia się nieautentycznej egzystencji większości społeczeństwa.

WOJCIECH MAJCHEREK: To prawda, ale chodzi mi o co innego. Można by mianowicie przypuszczać, że ten silny wątek religijny w sztuce Eliota zostanie łatwo rozpoznany i przyswojony nie tylko przez historyków teatru, ale też przez polską publiczność. Tak się chyba nie stało.

JACEK KOPCIŃSKI: Winą za to obarczałbym raczej reżyserów, a nie publiczność. "Awangardowe" lata 60. i "kontrkulturowe" lata 70. z pewnością nie sprzyjały recepcji dramatów Eliota. Najlepiej pamiętamy głośne przedstawienie Mordu w katedrze z początki lat 80., ponieważ sztuka o męczeństwie biskupa wystawiona wtedy w prawdziwej katedrze silnie wpisywała się w tradycję dramatu romantycznego. To właśnie dramat romantyczny zaklął w sobie religijnego ducha Polaków, stał się jego najpełniejszą, choć dziś z pewnością anachroniczną formą. Nie przyswoiliśmy religijnych "komedii" Eliota, ale też sami nie stworzyliśmy nowoczesnej formy dramatu religijnego. Największe osiągnięcia w polskim dramacie współczesnym polegają przecież na dekonstruowaniu, a nie przemienianiu romantycznego wzorca polskiej duchowości. Personalizm, ciekawie rozwijany w publicystyce, nie znalazł swojej udanej realizacji w literaturze dramatycznej. W teatrze polskim dominował magiczno-etniczny sentymentalizm

wyniesiony z pism Mircea Eliade. Święta góra usypana na scenie miała odnawiać w nas łączność z utraconą świętością, podczas gdy przekonanie, iż sakralnym środkiem świata może być dla niektórych parafialny kościół, przyjmowaliśmy z ironią. A przecież Eliot napisał swoją "Opokę" po to, by zbierać pieniądze na budowanie świątyń w robotniczych dzielnicach Londynu. Ten staroświecki Anglikanin proponuje nam dziś zupełnie obcy współczesnemu teatrowi typ religijności skoncentrowanej na etyce i nakazie indywidualnej przemiany.

ALEKSANDRA REMBOWSKA: Próbując usytuować "Cocktail Party" w pewnej tradycji dramatu nacechowanego religijnie, wskazałabym na "Do Damaszku" Strindberga. Istnieje wiele analogii pomiędzy tymi sztukami. Obie są dramatami stacji, choć u Eliota etapy rozwoju duchownego poszczególnych postaci - etapy drogi którą nazwać by można przechodzeniem od ciemności do światłości - są ukryte, często dowiadujemy się o nich tylko z relacji. Przestrzeń oniryczna zostaje ledwo co zarysowana, właściwie tylko jej niejasne przebłyski zdolni jesteśmy wyłonić z realiów współczesnego, londyńskiego salonu. Eliot jest bardziej wyrafinowany w budowaniu struktury misterium, bardziej nowoczesny. Dotyczy to także sposobu kształtowania postaci, będących tu, podobnie jak u Strindberga, osobnymi charakterami, a jednocześnie aspektami jednej osobowości. O ile jednak u Strindberga następuje wyraźne rozbicie osobowości na kilku bohaterów (ego drama), o tyle Eliot stara się budować postać "trójjedyną" w oparcia o siebie, innych i "antyjaźń". wyznając zasadę, że postać jest tym bardziej udana, im mniej świadomy autor był tego, iż tworzy ją na własne podobieństwo". W obu przypadkach pojawia się także motyw dążenia ku świętości - różnie pojmowanej. Nawrócenie Nieznajomego jest możliwe tylko w boskiej perspektywie, natomiast Eliot pozostawia swoim postaciom wolną drogę.

BARBARA OSTERLOFF: Eliot nie przechowuje w sobie aż tak wielu złudzeń co do wartości natury ludzkiej. To od Strindberga odróżnia go zdecydowanie. Zauważcie, jaka dysproporcja panuje w Eliotowskiej wizji ludzkiego rodu. Z jednej strony rzesza ludzi poświęcająca się prostym, codziennym czynnościom podtrzymywania własnego istnienia, z drugiej zaś nieliczni wybrańcy, którym dostępna jest droga dorastania do świętości, zawsze naznaczonej ofiarą i cierpieniem. Opis męczeńskiej śmierci Celii staje się w tym konwersacyjnym, salonowym dramacie wstrząsającą kodą odmieniającą nie tylko bohaterów Eliota, ale też nas samych (chociaż w tym przedstawieniu nie poczuliśmy katharktycznego dreszczu).

JACEK KOPCIŃSKI: Michał Sprusiński w posłowiu do "Wyboru dramatów" Eliota pisze o chłodnym przyjęciu "Cocktail Party" przez krytykę amerykańską w roku 1980, a więc nie tak dawno. Uznano, że w epoce nieustannej psychoanalizy przesłanie Eliota przestało być po prostu atrakcyjne. O rozmiarach pomyłki reżysera i krytyków świadczy najlepiej stosunek do śmierci Celii, którą uznano za nieszczęśliwy wypadek. Sens ofiary, w tym wypadku ofiary najwyższej, przestał być dla nich czytelny, chociaż jednocześnie wszyscy nieustannie mówią o duchowym uleczeniu. Tymczasem u Eliota to właśnie lekarz ludzkich dusz wskazuje Celii drogę ofiary.

MALWINA GŁOWACKA: Lekarz w "Cocktail Party" jest kimś więcej niż psychoanalitykiem. Wprawdzie pomaga on bohaterom poznać prawdę o nich samych, ale nie po to, żeby poprawić ich kondycję psychiczną. Wskazuje cel przerastający ich doczesną egzystencję. Zycie staje się u Eliota zadaniem do wypełnienia. Dwie drogi życiowe, które Lekarz proponuje swoim "pacjentom", kojarzą mi się z typami życia, które w Albo-albo wyróżnił Kierkegaard.

Celia wybiera drogę etyczną, polegającą na porzuceniu ziemskich przyjemności, na odwróceniu się od świata. Zdobywa też samoświadomość pozwalającą jej odkryć, do czego jest w rzeczywistości powołana. Pozostali idą drogą życia estetycznego, hedonicznego. Męczeńska śmierć Celii - będąca według Eliota najwyższym stopniem wolności - jest też dla nich rodzajem odkupienia, pozwala im żyć nieustannym cocktail-party.

JACEK KOPCIŃSKI: Party z finału sztuki zdecydowanie się jednak różni od tego, które obserwujemy na początku. Uczestniczy w nim Lawinia, małżeństwo jest więc znowu w komplecie. Duchy opiekuńcze w sztuce Eliota proszą o błogosławieństwo nie tylko dla Celii, ale też dla Edwarda i Lawinii, którzy wracają do siebie i zaczynają żyć uważniej, z nastawieniem na drugiego. Ta droga jest z pewnością łatwiejsza i nie zaprowadzi ich tak daleko, jak Celię. Eliot dostrzega w niej jednak istotną wartość, może także rys świętości, czego znakiem będzie w inscenizacji Prusa złota suknia Lawinii.

ALEKSANDRA REMBOWSKA: Śmierć Celii nie jest, moim zdaniem, odkupieniem życia Edwarda i Lawinii. Oni idą dwiema różnymi drogami, każdemu z nich przypisane jest życie na jego własną miarę. Eliot nie wartościuje, tych osobnych dróg.

MALWINA GŁOWACKA: Ale gdyby Celia nie zrezygnowała z miłości do Edwarda i z niego samego, jego małżeństwo nie przetrwałoby kryzysu. Z pewnością też jej wybór jest bardziej heroiczny, nie zakłada afirmacji świata, ale jego odrzucenie, z nastawieniem na pomoc innym ludziom. Wreszcie to, co najważniejsze: dopiero wiadomość o śmierci Celii ukazuje wszystkim ostateczną perspektywę ludzkiego powołania. W całej pełni jawią im się dwa światy: tych, którzy umarli za życia, i tych, którym męczeństwo zapewniło życie po śmierci.

WOJCIECH MAJCHEREK: Sądzę, że wartością eksponowaną przez Eliota jest także pokora wobec zadań, jakie narzuca nam życie. Ale zapomnieliście o jeszcze jednej postaci z "Cocktail Party", o Piotrze. Co z nim?

ALEKSANDRA REMBOWSKA" On jeszcze nie dorósł do wyboru, nie dojrzał, musi czekać.

JACEK KOPCIŃSKI: Julia podpowiada mu, by patrzył na ludzi tak, jakby obserwował ich okiem swojej kamery. A więc uważniej, twórczo. Być może był o to osobisty projekt Eliota? Słuchając Waszej rozmowy notowałem słowa, którymi posługiwaliście się o charakteryzując drogę życiową bohaterów "Cocktail Party": dojrzałość, poświęcenie, dorastanie do świętości, ofiara, powołanie, odkupienie. Który z polskich dramatów współczesnych pozwoliłby nam w użyć ich bez ironicznego nawiasu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji