Artykuły

Oni nam- "Braci Karamazow"

"W KRAKOWIE co krok napotykamy cienie ludzi teatru, którzy byli zarazem poetami i malarzami. W Muzeum Narodowym uśmiechają się twarzyczki dziecięce, nakreślone przez Stanisława Wyspiańskiego; pod jego to auspicjami doszło w 1901 roku do pierwszej inscenizacji "Dziadów" Adama Mickiewicza, narodowego wieszcza, którego pomnik dominuje nad Starym Rynkiem. W "Cricotece" Tadeusza Kantora, także syna tej ziemi -śpi na wieki jeden z uczniów "Umarłej klasy" - kukła w czarnym fartuchu, zastygła przed swoim pulpitem. Czyż jest coś takiego jak duch Krakowa? Trudno o tym wątpić przekraczając próg Starego Teatru, gdzie przez lata błyszczał Andrzej Wajda.

Obecnie wystawiają tam "Braci Karamazow" - w adaptacji oraz inscenizacji Krystiana Lupy, także totalnego człowieka teatru - grafika, malarza i scenografa. Ten miłośnik niezwykłych przygód teatralnych (urodzony w 1943 roku) do Francji przybył po raz pierwszy w ubiegłym roku, na zaproszenie Teatru Narodowego Odéon. Zaprezentował wówczas adaptację powieści Hermanna Brocha "Lunatycy", 10-godzinny spektakl, za który otrzymał główną nagrodę krytyki teatralnej.

Lupa chętnie przekracza granice czasu, sięgając po niełatwe utwory literackie. Cytuje raczej Junga niż Brechta czy Stanisławskiego; kreując "Sztukę" Yosminy Reza wyznał, że fascynują go mieszczanie, których dialogi maskują jedynie "wszelkie kłamstwa gromadzone w ciągu życia". Księgą, towarzyszącą mu nieodstępnie od czasów wczesnej młodości, są "Bracia Karamazow": "To najbardziej osobista z powieści Dostojewskiego - autor -mówi w niej o swych własnych grzechach, wątpliwościach religijnych, konfliktach etycznych."

Lupa trzykrotnie sięgał po "Braci Karamazow". Po raz pierwszy przy okazji ćwiczeń w Szkole Teatralnej, w której wykłada; po raz drugi w 1990 roku: jego wizja wywarła takie wrażenie, że obecnie wrócił do niej z tymi samymi aktorami: "Nie jest to nowa wersja - zapewnia Lupa. - Nie przeczytałem powieści po nowemu. Punktem wyjścia stały się dla mnie jednak sny związane z moim spektaklem: śniło mi się, że jesteśmy wszyscy pod namiotem i gramy na płaszczyźnie o nachyleniu 45°."

Jan Frycz, kreujący Iwana Karamazowa, wyznaje na pół żartem, na pół serio: "Lupa to rekin, który wciąga, chwyta, a potem nie puszcza. Zawsze mam wrażenie, że chętnie zagrałby za mnie". Z kolei Jan Peszek, narodowa "gwiazda", nie należy już do zespołu Starego Teatru, ale wrócił ze względu na Lupę: "Jako reżyser jest wyjątkowy, jak nikt inny wyznacza przestrzeń emocjonalną, intuicyjną. Nigdy żadna rola nie jest ważniejsza od innych, liczy się zespół." Dzięki temu - jak stwierdza Jan Peszek - Lupa uzyskuje od swych aktorów niezwykłą, wręcz dotkliwą intensywność: "Pracować z nim to jak gdyby poddać się wichrowi. Podczas spektaklu siedzi ukryty w jakimś kącie, ale czujemy jego oddech, gesty."

W gąszczu, jakim jest powieść Dostojewskiego, Lupa dokonał cięć, opuszczając rozdziały dotyczące niefortunnego ucznia, Iliuszy, a także zakończenie, gdy Alosza wraz z dziećmi czuwa przy grobie męczennika ubóstwa (tak w oryginale - przyp. FORUM). Spektakl, trwający prawie osiem godzin - kończy się nagle, gwałtownie -rozmową Iwana z diabłem.

Lupa podzielił scenę na trzy strefy, siedmioro drzwi, przez które wchodzą aktorzy - wyznacza momenty przejścia raczej wewnętrznego niż przestrzennego. Na tle przytłumionych barw drewnianej podłogi i drewnianych mebli nagle wykwita czerwień tkaniny. Iwan wygłasza swój monolog, siedząc bokiem przy stole, naprzeciwko Smerdiakowa, swego brata-bękarta, a ta godzina bezruchu przemyka jak mgnienie. Widza wciąga bez reszty bieg myśli i udręka sumienia. Akcję i aktorów spowija wszechobecna muzyka, dzieło Stanisława Radwana. Lupa mnoży układy, ucieleśniając koszmary. Ostatnie przyjęcie, wydane przez Mitię przed jego aresztowaniem - rozciąga się w czasie zawieszonym, poprzedzającym katastrofę. Polifonia głosów, dialogów tworzy tu jedną linię, stanowiącą kontrapunkt (jako motyw przewodni powraca kantata Bacha), w stosunku do wielkiego dialogu wewnętrznego. Na koniec Iwan kredą kreśli na podłodze - linię, odcinającą go od diabła. Na próżno! A gdy otwiera okno na scenę napływa zgiełk dzisiejszej ulicy.

Cały świat to jedno ciało, nikt nie może uniknąć cierpienia - zdaje się mówić Lupa, i w tej mierze jego spektakl jest polityczny. Ten twórca mógłby przyjąć za swoją dewizę Bressona: "Ukaż to, czego - gdyby nie ty -może nigdy by nie dostrzeżono". Oby przeniesienie spektaklu ze Sceny Kameralnej Starego Teatru do obszernego teatru Odéon w Paryżu w niczym nie zubożyło tych długich godzin, gdy znękane sumienia pulsują jak głuche bicie serca."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji