Artykuły

Witkacy Macieja Prusa

Autor jeszcze nie jest zbytecznym, jak to niektórzy mówią. (...) Śmiem to twierdzić, mimo że wygląda to na dziką megalomanię. Brak repertu­aru (oprócz pewnych sztuk z tzw. wielkiego), zupełna dezorientacja reżyserów. (...) Autor i aktor mogą tworzyć podświadomie - reżyser musi wiedzieć. Musi wiedzieć czego chce: życia takiego, jakim jest, czy spotęgowanego, skarykaturowanego, czy też sztuki. Musi wie­dzieć, czym jest sztuka. (...) Poglądy te niewątpliwie sprawiają wrażenie staroświeckiego stosun­ku do sztuki. Któż jest tym zapie­kłym tradycjonalistą, broniącym praw autora przeciw twórczym zapędom reżyserów? Nie jest to żaden czcigodny profesor-polonista, ani nie­chętny eksperymentom krytyk, ani nawet nikt z Krakowa, lecz Stani­sław Ignacy Witkiewicz, zwany Witkacym. Autor, którego "antyeuklidesowe" sztuki, pobudzały do tego stopnia inwencję reżyserów zarów­no za życia twórcy, jak i (bar­dziej!) po jego śmierci, iż z "przełęczy bezsensu" znajdowaliśmy się ja­ko widzowie na szczytach nonsensu. Spiętrzanie absurdu do nieskończo­ności wywołało jednak w ostatnich latach zdrową reakcję. Jednym, z reżyserów, który podjął ambitne zadania ukazania innego Witkacego, był Maciej Prus. Reżyser ten pod sztandarem autora "Kurki wodnej" wypłynął na szerokie wody, wystawiając "Wścieklicę" w Koszalinie, "Szewców" w Kaliszu i w Warsza­wie i teraz "Gyubala Wahazara" w tym samym warszawskim "Ateneum".

Prus niewątpliwie czuje stylisty­kę teatru Stanisława Ignacego Wit­kiewicza, każdy z utworów wysta­wiając innym, acz zawsze trafnie dobranym kluczem: czy to będzie werystyczna sceneria ze sławnymi kurami w "Janie Macieju Karolu Wścieklicy", czy potraktowani serio z uwypukleniem wymowy politycz­nej "Szewcy", czy nabrzmiały ero­tyką dramat dyktatora w "Gyubalu". Sukces Prusa polega, jak się wydaje na obsadzaniu akcji sztuk Witkacego w świecie rzeczywistym, rządzącym się powszechnie przyję­tymi i znanymi prawami logiki. W ten autentyczny, realny świat zosta­ją wprowadzone absurdy witkacowskie na zasadzie równouprawnienia z obowiązującymi prawami. Z tym jednak, iż reżyser akceptując owe prawa absurdalne obok rzeczywi­stych czyni ich funkcjonowanie absolutnie konsekwentnym. Niejako przez to je urealniając...

"Gyubal Wahazar" jest jedną z dojrzalszych inscenizacji Macieja Brusa, przemyślaną intelektualnie i konsekwentną kompozycyjnie z utrzymaniem jednolitego stylu gry aktorskiej.

"Gyubal Wahazar" w "Ateneum" stracił bezpośrednie odniesienia poli­tyczne, zarówno współczesne autoro­wi czy czasom powstania tej sztuki (1921), jak i naszym dziejom nowym czy najnowszym. I słusznie. Stał się bowiem historią władcy, który na siłę uszczęśliwia ludzkość z myślą o przyszłych pokoleniach, poprzez mechanizację procesów naturalnych, mechaniczne matki i kobietony, eli­minację jednostek niepotrzebnych czy starych... Przy tym Prus unik­nął zrobienia z Wahazara bajeczki o królu Herodzie, punktując sprawy psychologii władcy, który zawsze pozostaje samotny, albowiem oba­wiają się go wszyscy aż do chwili, w której onże sam odczuje lęk... Świat Witkacego jest przepojony erotyką. Także w teatrze Prusa. Re­żyser eksponuje perwersyjne sceny między Świntusią i Wahazarem, biseksualizm kata Morbidetto i orgiastyczne sceny kopulacyjne komisji, badającej "kobiecość"... Krzysztof Pankiewicz podkreślił atmosferę seksu przez nasycenie sceny czerwie­nią z burdelowymi złoceniami, pod­kreślając szczególnie w pięknie wy­stylizowanych kostiumach pań nie­dyskretnie odsłaniane wdzięki. Może dominacja seksu i atmosfera ero­tyki tłumi polityczną wymowę utworu, wydaje się jednak, iż stwa­rza niepowtarzalną atmosferę po­mieszania nagiej płci i polityki, tak charakterystyczną dla całej twórczości Witkacego.

W przedstawieniu tym jest kilka wybitnych ról. Jerzy Kamas zagrał Wahazara na wysokim C, zaczyna­jąc tak ostro, iż zdaje się nie sposób utrzymać na tym tonie do końca spektaklu. Tymczasem jego tempera­ment nadaje tempo i wyznacza temperaturę całej inscenizacji. Jest dosłowny, gra tę rolę bez modnego w interpretacji sztuk Witkiewicza dystansu, nawet bez ironii, wydaje się jednak, iż to właśnie było za­mierzeniem inscenizatora. Jego Wa­hazar jest groźny i okrutny, i na­prawdę samotny.

Wielkim sukcesem aktorskim Ewy Milde jest rola Świntusi. Połączenie infantylizmu z perwersją daje szcze­gólne efekty. Milde w każdym ge­ście, odruchu, spojrzeniu prowokuje erotycznie, a równocześnie jest dzie­cinna. Jej sceny z "dziadziem" Wa­hazarem, które w miarę rozwoju akcji z dwuznacznych obyczajowo stają się coraz bardziej jednoznacz­nie nieobyczajne, należą do najlep­szych momentów przedstawiania.

Tadeusz Borowski w roli Ojca Unguentego prezentuje aktorstwo komputerowe, zaprogramowane. Pro­gram zrealizowany jest bezbłędnie, ale brak w tym tzw. "duszy". Zbyt precyzyjna technika i tylko techni­ka stwarza dystans do postaci, wy­łamując się z jednolitego stylu gry spektaklu. Roman Wilhelmi w roli doktora Rypmanna ma w sobie coś z lekarza-szarlatana, przypomina ówczesnego doktora Barnarda... Andrzej Zaorski - kat Morbidetto, wahając się między hermafrodytą a pederastą, bynajmniej nie przeryso­wuje tej roli. Z wielkim tempera­mentem i niewątpliwym wdziękiem zagrały role pań, kwalifikowanych komisyjnie na kobietony, Anna Ciepielewska i Hanna Giza.

"Czy to będzie grecka tragedia po grecku, czy Szekspir po szekspirowsku, czy Ibsen po grecku i zmoder­nizowany Ajschylos, skutek jest pra­wie ten sam. Czy to 'będzie dążenie do maksymalnego uproszczenia: jakaś jedna deska, prześcieradło i mó­wienie wszystkiego jednym i tym samym tonem, czy absolutny realizm monachijski czy moskiewski, wszyst­ko to już jest znane i oprócz mania­ków uproszczenia lub komplikacji - samych "odradzaczy", nikogo istotnie wstrząsnąć nie potrafi" - tyle na zakończenie przestróg od sa­mego Witkacego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji