Artykuły

Znów zażyli mnie z Becketta

Znów niestety zażyli mnie z Becketta i chcąc nie chcąc muszę się wtrącić jako świeżo, że się tak wyrażę, upieczony specjalista od tego francuskiego Irlandczyka. Nie po to nadstawiałem głowy próbując wyinterpretować "Czekając na Godota" - patrz "Odgłosy" numer świąteczny - iżby teraz przestraszyć się "Wyludniacza", mimo iż tego opowiadania akurat nie znam. No, może rzuciłem na nie jednym okiem, ale z całą pewnością nie doczytałem do końca, słowem znalazłem się w tej samej sytuacji co prześwietna i małoletnia publiczność wypełniająca widownię Teatru Wielkiego na spektaklu autorskim Ewy Wycichowskiej do muzyki Grzegorza Ciechowskiego i zespołu "Republika".

W każdym razie tu i tam - w opowiadaniu i na scenie - jest walec bądź cylinder, czyli wszystko zgadza się mniej więcej. Choć myślę, że raczej mniej, niż więcej, bo mnie akurat ten walec przypominał okrągłą klatkę.

2.

Oczywiście nie jest to żadna recenzja, nie zwykłem nie proszony wyręczać kolegów, zresztą nawet bym nie śmiał. Będąc zgryźliwym starcem - przyjąłem arbitralnie, że lata dziennikarstwa liczą, się podwójnie i wypadła mi osiemdziesiątka z okładem - mogę co najwyżej pomarudzić o sensach, nigdy o rocku.

Otóż przy pomocy różnobarwnych chorągiewek marynarze potrafią przekazywać dość skomplikowane sygnały z okrętu na okręt, ów swoisty szyfr muszą znać jednak nadawca i odbiorca. Dla postronnego obserwatora będzie to widowisko o pewnych walorach estetycznych, wszelako gruntownie odarte ze znaczeń.

Z Beckettem podobnie. Można Becketta tańczyć - na Zachodzie jest to bodaj dość modne - kto nie zna oryginału wyrozumie wszakże tyle tylko co nasz obserwator podczas marynarskich ćwiczeń.

Dałoby się, zapewne przeprowadzić dowód na tę okoliczność. Skoro na podstawie zachowanych fragmentów kośćca naukowcy potrafią odtworzyć wygląd wymarłych przed tysiącleciami gadów, to również po obejrzeniu baletowej wersji "Wyludniacza" widz powinien umieć dociec, o co w tym tekście idzie. Spróbujmy więc - po dobroci, kusząc nagrodami, albo jakoś inaczej.

Nie tak dawno w Kinie Nocnym telewizja pokazywała film "Słodkie wyznania", w którym dwóch inspektorów francuskiej policji tak długo fizycznie i psychicznie maltretuje młodego przestępce, aż ten przyznaje się, czyli pęka. Wylosujmy trzy osoby z publiczności - podpytując je przedtem chytrze, czy znają opowiadanie - zaprośmy francuskich inspektorów na gościnny występ i niech poddadzą delikwentów przesłuchaniu któregoś tam stopnia. Nie pęknie nikt, a jeżeli któryś z maltretowanych widzów przyzna się, że wie o co chodzi, znaczy to, że oszukiwał i Becketta czytał. Albo nawet, że sam nazywa się Beckett.

3.

Bardziej prawdopodobne, że po którymś tam kuksańcu usłyszymy taką opowieść. Gdzieś tam, nie wiadomo gdzie, sfanatyzowana młodzież rockowa dokonała puczu. Przywdziała czarne mundury - nie kojarząc ich zresztą z faszyzmem, bo o faszyzmie współczesna młodzież wie niestety dość mało - a opornych zamknęła do klatek, by poddać ich reedukacji. I tak długo częstowała uwięzionych swoją muzyką, aż biedacy zaczęli popadać w wariację - przecież te rozkojarzone gesty, pozy, kroki, to nic innego, tylko narastający obłęd.

Obraz drugi przedstawia rockową sielankę. Młodzi tyrani vel tytani przyglądają się z wysokości rytmicznym pląsom swoich reedukowanych podopiecznych. Jednak to pozór tylko, nieszczęśliwcom nie starcza sił, rytm ich już nie niesie, jeden za drugim padają tedy - za przeproszeniem - na mordę.

I za karę - to obraz trzeci - znów zostają zamknięci do spotworniałych, cylindrycznych klatek. Jak to przed skonaniem bywa, powracają do nich wizje szczęśliwego rodzinnego życia (ktoś coś je, goła panienka nakłada sukienkę, ktoś wnosi sedes, ktoś wynosi coś przez okno), powraca słodka muzyka Albinioniego, ale na moment tylko. Potem Jest już tylko totalna nieobecność czyli niebyt, no i dudniący w uszach rock.

4.

A teraz już serio.

Pani Ewo, śliczna, uwielbiana, złota, wszystko, czego Pani dotknie staje się tańcem, ożywa nawet martwa i najczęściej bezużyteczna maszyneria Teatru Wielkiego, nie wszystko jednak da się tańcem opowiedzieć. Nie da się na przykład zatańczyć "Uczty" Platona, choć może wydać się to dziwne, bo spreparowano ją ponoć w formie komiksu. Nie da się też, proszę mi wierzyć, wiernie odtańczyć Kierkegaarda, mimo iż "Bojaźń i drżenie" to bardzo piękny tytuł na teatralny afisz.

Jak mam Panią przekonać, że miast u Becketta lepiej szukać inspiracji u Borgesa - a to też wielki pisarz - zaś miast w stronę filozofii lepiej zwracać się w stronę magi, mrocznych wierzeń i mitów, bo w swoich praźródłach taniec z magią, a nie filozofią był przecież związany?! A jeżeli chce Pani mówić do młodzieży przede wszystkim, radziłbym wejrzeć w krainę science fiction, czy raczej podgatunku nazywanego fantasy, byle pióra prawdziwie dobrych autorów.

Wierzę, więcej niż wierzę, wiem, że taki balet - z magii i posępnych rytuałów wyrosły - zrobiłaby Pani wręcz genialnie, o jaki mur mam jednak bić upartą głową, iżby zechciała Pani chcieć?!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji