Artykuły

Flamandowie tańczą tak...

Flamandowie tańczą milcząc

wciąż,

przy niedzieli tańczą

Flamandowie

nie pogadasz z nimi w tańcu,

bo

Flamandowie nierozmowni są.

Znamy? Znamy, niezupełnie w tej wersji, ale znamy: Jacques Brel wyśpiewał swojej piosence "Les Flamandes" sła­wę europejską, a sobie ciężką obra­zę Flamandczyków, do zakazu wy­stępów włącznie.

Brel. Zjawisko lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, Belg który od­nowił francuską piosenkę i odmie­nił jej styl.

Brel - idol czterdziestolatków, piosenkarz poeta, filozof i balladzista, bard codzienności, z której szczegółów tworzył syntezy.

Wojciech Młynarski wybrał kilka­naście piosenek Brela, przetłumaczył je po swojemu, zaopatrzył wstępem, w którym udowadnia dlaczego to mianowicie dla niego Brel "wielkimi był" i oddał aktorom Teatru Ate­neum. Dodał jeszcze własną współreżyserię widowiska (podzieloną po połowie z aktorem Emilianem Kamińskim) i tak powstał spektakl przeznaczony dla Sceny 61 zatytu­łowany krótko BREL.

Intencję sprecyzowano jasno, wedle własnych (przytoczonych w programie) słów Młynarskiego:"W dobie rockowego ogłuszenia i odmóżdżenia pozwalamy sobie przy­pomnieć Państwu piosenki Brela". Zatem - propozycja przeciwko bełkotowi, w imię piosenki myślącej, szlachetnej i walczącej.

Widowisko, w którym udział bierze pięć osób ma kameralny klimat, poetycki wykrój i dobry smak. Daje się smakować i pozwala się zwyczajnie wzruszać.

Brel pisał teksty do muzyki, po­wiedzmy, szablonowej: ludowo-przedmiejskiej lub taneczno-salonowej czy dansingowej. O dziwo, w takiej właśnie oprawie jego teksty i ich aktorsko-wokalne interpretacje nabierały rumieńców prawdy i siły poetyckich uogólnień. Brel bez swo­ich śpiewanych tematów nie byłby tym, czym był - piewcą życiowej prawdy banalnej, podanej - by po­służyć się określeniem Młynarskiego - "w stężeniu".

Brel po polsku i w teatrze zasadza się także na tekstach. Przekładów mianowicie. A te są - wyborne!

Młynarski Brelem jest zauroczony, przyznaje się do tego wprost.

Słowa o życaiu starych ludzi, o przemijaniu, o śmierci, o uczłowie­czonym Bogu, o zasobnych i "pra­widłowo" żyjących Flamandach, o miłości i przyjaźni, o muzyce poko­leniowej, o masie wreszcie, która unicestwia indywiduum. Piosenki li­ryczne, buńczuczne, ściszone lub wręcz przeciwnie - strzelające jak salwa. Teksty o drodze przez życie, o nadziei i woli nieutonięcia w nor­mie średniości. Piosenki co się zowie szczere, poetyckie i - na psa urok - zaangażowane.

Jest tu miłość do: ojczyzny (Ten plaski kraj, który jest mój) i miłość do kobiety, konkret życia i tęsknota za jego idealnym obrazem. Piosenka Brela to komentarz do - naszych czasów, teksty Młynarskie­go to komentarz brelowiski podany w formie najbliższej odczuwaniu na­szego widza.

Wykonanie tych piosenek budzi nadzieję na odrodzenie stylu w skromnym piosenkowaniu naszym powszednim. Trójka aktorów daje iście brawurowy popis: Agnieszka Fatyga (głos o skali niebywale bo­gatej, niemal operowy, wyśmienita interpretacja aktorska), Grażyna Strachota (znakomite wykonanie piosenki "Flamandowie" ) i Michał Ba­jor (fantastyczne uzdolnienia ruchowo-mimiczne, poczucie rytmu, głos, interpretacja niebanalna, "dośrodkowa").

Pozostała dwójka (Marian Opania i współreżyser Emilian Kamiński) radzi sobie wcale dobrze i utrzymując się w konwencji przedstawienia (właściwie: wieczoru piosenek).

Przedstawienia, które jest trium­fem Brela. A zatem: triumfem refleksji nad chaotycznym ,,strumieniem doznań", rzetelnego warsztatu nad improwi­zacją, filozofii życia nad karierowiczowskim "być na wierzchu", poezji nad bełkotem, intymnego ściszenia nad hałasem, propozycji intelektual­nej nad przypadkową naturszczykowską "kreacją".

Brel już kiedyś wygrał z "ye-ye" (Młynarski to z satysfakcją podkre­śla wielokrotnie w programie), pod­bił paryską Olimpię pasją i żarem, nielandrynkową szorstkością. Potem podbił świat, bo każdy, kto go słu­chał, rozumiał, że ten facet spala się tu oto przed nami jak świeca, cały - śpiewając to, co śpiewa, i tak, jak śpiewał.

Spektakl w Ateneum nie ma ambicji rewii z Olimpii. Bardzo pięknie i prosto przypomina tylko postać i piosenki człowieka, który dla Zachodu stał się chyba tym, czym Włodzimierz Wysocki dla Wschodu.

I każe się zastanawiać - dlaczego tak to się stało.

Nadprogramową niejaką wartością dodatkową tego przedstawienia jest profesjonalizm jego twórców i wy­konawców.

Tutaj też jest się nad czym zastanowić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji