Artykuły

Krzyk Galileusza

Święta Inkwizycja obeszła się z Galileuszem, można powiedzieć, po ludzku. Nie wtrąciła go nawet do więzienia, przebywał w areszcie domowym w swej pięknej willi w Arcetri. Nakazano mu, by publicznie wyparł się Kopernika. Podczas publicznej sesji trybunału 69-letni uczony najpierw donośnym głosem wyparł się teorii heliocentryzmu, a następnie, spoglądając na umieszczony w sali globus, dodał szeptem: "A jednak się porusza!"

Ten szept Galileusza stał się krzykiem protestu, który trwał ponad trzy i pół wieku, zanim polski papież dokonał rehabilitacji uczonego.

Wystawienie ,,Życia Galileusza" Bertolta Brechta przez Teatr Telewizji zapowiadało się jako wydarzenie. Przede wszystkim ze względu na samą sztukę, którą przed laty uznano za apogeum twórczości Brechta. Reżyserii podjął się Maciej Prus, realizator wysokiej klasy, było nie było dyrektor Teatru Narodowego. No i Jan Englert w roli tytułowej! Dużym zaskoczeniem stała się osoba komentatora, ks. prof. Jana Tischnera. W tej roli czuł się on nieswojo, nie powiedział nic ważnego, zadumał się tylko przez chwilę nad dwulicowością Galileusza oraz podkreślił polski wkład w proces uniewinnienia uczonego. I zniknął.

Sztuka Brechta powstała przed sześćdziesięciu laty na emigracji. Mówiła nie tylko o zmaganiach prawdy nauki z prawdami wiary, także o granicach kompromisu uczonego z gnębiącą go siłą. Niestety, Maciej Prus jako inscenizator potraktował całość wyłącznie w kategoriach historycznych, jako obrazy z dziejów walki rozumu z ciemnotą, nie pokazując w nich nic, co by mogło zafrapować współczesnego widza. Mądrości, które wygłasza główny bohater już dawno stały się dobrem powszechnym, graniczą wręcz z oczywistością. Wygłaszane w formie tyrad, grzeszą wręcz deklaratywnością. Maciej Prus jako reżyser spektaklu zbyt pobłażliwie potraktował aktora Jana Englerta. Najpierw pozwolił go ośmieszyć charaktery zatorowi, który przykleił mu brodę a la Feliks Edmundowicz. A następnie pozwolił aktorowi pójść na całość. Na całość, to znaczy na krzyk. To jest przyrodzona skłonność Jana Englerta. Kiedy w roku 1974, jako trzydziestolatek, zagrał w telewizji Hamleta, już wtedy objawił tę słabość: biegał po planie i krzyczał. Konspirator, który ciągle wrzeszczy-nic zabawniejszego!

W "Życiu Galileusza" to samo - biegał po komnatach, po schodach w nieustannym krzyku. Krzyczał oczywiście na swych adwersarzy, krzyczał przeciwko ciemnocie. Krzyczał przede wszystkim na widza, jakby go chciał przekonać do prawd, w które nikt od dawna już nie wątpi. Zauważmy, że to, co najważniejsze, Galileusz wypowiedział szeptem. Englert natomiast krzyczał i krzyczał. Mikrofony zaś były tak ustawione -jak zwykle zresztą - że to, co głośnie, było po prostu niezrozumiałe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji