Artykuły

Wysocki modny

Wysocki. Scenariusz - Irena Lewandowska, Wojciech Młynarski, reżyseria Wojciech Młynarski, dekoracje Marcin Stajewski, kostiumy Krystyna Zachwatowicz, opracowanie muzyczne Janusz Stokłosa, Tadeusz Suchecki, choreografia Janusz Józefowicz - Scena 61 Teatru Ateneum.

MIAŁBY dzisiaj 50 lat. Wielki aktor Teatru Na Tagance, bard, za życia idol. Miałby dzisiaj kolejną płytę własnych "dzieł wszystkich", wydawanych teraz przez "Miełodię" zamiast kaset, nagrywanych kiedyś przez przyjaciół. I miałby pewnie za złe tę całą "akademię ku czci", jaką mu urządzają dookoła, co tak gorzko wykpiła krakowska "Bagatela" w spektaklu pokazywanym nawet podczas tegorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych.

Wysocki modny. Kiedyś niechętnie przyjmowany przez oficjalne czynniki i masową publikę, dziś wszystkich nobilituje, rozgrzesza z niegdysiejszej ortodoksji i głupoty. Wtedy mówił "zamiast" i jeszcze dzisiaj wygodnie jest użyć jego tekstów jako cytatu i własnych przekonań. Zawsze to bezpieczniej...

Życiorys, wyryty w pamięci rówieśników, potem czterdziesto- i trzydziestolatków, młodsi u nas znali już tylko dlatego, że Wysocki poślubił Marinę Vlady. Ironia losu? A może wyrównanie proporcji. Przecież był kimś więcej niż chciała publiczność. Był autorem własnego portretu świata, wielobarwnych smutków i tragicznych radości, jego śmiech rodził się zawsze na styku z dramatem, dramat koił w osobliwym humorze. A nade wszystko w wielkiej, witalnej miłości do ludzi. Wysocki wszystkich swoich bohaterów kochał za ich ból strach, upodlenie, bezmyślność. Bo znał cenę tej miłości. Bo sam przeszedł "drogę z piekła do piekła", jak pisał w "Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego" najdojrzalszy jego uczeń, autor proroczej w Jatach Gierkowskich "Obławy" Jacek Kaczmarski.

Dosłownie przed miesiącem wrocławski Teatr Kameralny wystąpił z bardzo mądrym spektaklem pieśni Wysockiego (inkrustowanych innymi) "Ósmy krąg". Teraz w warszawskim Ateneum długo zapowiadany "Wysocki" by Młynarski (tłumaczenia tegoż oraz Michała B. Jagiełło, Andrzeja Bianusza i Andrzeja Jareckiego). Przedstawienie jest owacyjnie przyjmowane przez publiczność. Jest to spektakl gorący, chciałoby się powiedzieć: obliczony na taką reakcję (czego przykładem niech będzie rozbudowane post scriptum do finału z udziałem samego Młynarskiego). Reakcję właściwą produkcjom estradowym. Bo jest to w istocie estradowe wydanie Wysockiego, próba teatralizacji nie złożyła się w konsekwentną całość.

Pierwsza część zamyka postaci a pieśni, piosenek Wysockiego za koślawym obozowym płotem. Druga znów jest powierzchownie radosna w swojej rozpasanej obyczajowości. A przecież to Wysocki uczył zawsze, że w każdej śmiesznej piosence powinno być drugie dno, jednowymiarowość była mu obca.

Szczęśliwie ten niezbyt fortunny układ scenariusza rozsadzają swoimi talentami aktorzy. Każdy z nich ma szansę na kilkuminutową rolę (nawet Anna Wojton, przez długi czas grająca tylko rolę elementu dekoracyjnego). Emilian Kamiński ma być jakby uosobieniem samego poety, czy też lepiej stwórcą świata i postaci tego świata, jaki zapisał i wykreował Wysocki w setkach swoich utworów. Wstrząsająco śpiewa "Konie" (które trudno zaśpiewać po autorze i nie po rosyjsku, żeby zachowały tamten dramatyzm), a które są prawdziwym, myślowym finałem przedstawienia, jeśli by szukać w nim konsekwencji teatralnej.

Obok galeria wydobyta z tłumu. Z wielomównej "serii sportowej" (cudowny "Bokser" w wykonaniu Mariana Opani) z "serii podróżnej" (znowu świetny Opania w "Rejsie Moskwa - Odessa"). Donosiciele, prostacy z doprawioną komiczną gębą, choćby nie wiem jak sami siebie traktowali serio. Tu dwie scenki brawurowe Leonarda Pietraszaka - "John Lancaster" i "Dialog przed telewizorem". Nad sceną, mimo pewnych założonych przez scenarzystów jednoznaczności, podziału na czerń i biel, unosi się przecież cudowna ironia, ten arcyrosyjski jak z Gogola śmiech, mieszający estymę i kpinę. Świetna scenka z tej serii to "Szpital wariatów" duetu Opania - Wiktor Zborowski (jak dobrze, że przypomniano sobie o tym utalentowanym aktorze).

Słuchać Wysockiego, mając - w uchu jego żar, timbre głosu, w pamięci - charyzmę... Tak, nie dla wszystkich jest to łatwe. W Ateneum jest satysfakcją właśnie dzięki aktorom (także Marcin Sosnowski).

Nie od rzeczy będzie też zwrócenie uwagi na stronę muzyczną przedstawienia. Ciekawe, gęste, często dowcipne aranżacje zacierają czasem prostą linię melodyczną piosenek Wysockiego, ale nadają jego słynnej z ascetycznej prostoty "triadzie melowej" piętno szlachetności.

Jednym słowem: sukces, choć pewnie zawsze można by inaczej...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji