Artykuły

Trzy siostry niepotrzebnie wyrzucone z domu

"Trzy siostry" w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Katarzyna Bogucka w Expressie Bydgoskim.

Zabawa w "rodzinę" na scenie bydgoskiego Teatru Polskiego, czyli starcie Czechowa z "łysakowszczyzną".

Z "maszyny do Czechowa" wyjścia nie ma, z teatru wyjść można. Kilka osób nie kupiło sobotniej inscenizacji "Trzech sióstr" i opuściło teatr.

Jak tam ciasno, jak klaustrofobicznie od wzajemnego żalu, niespełnionych oczekiwań, straconych marzeń. Duszno w domu - puszce, w "domu dla lalek" (świetny pomysł Pawła Wodzińskiego na scenografię). Gdyby tylko chodziło o problemy trzech sióstr (znakomite: Marta Ścisłowicz, Marta Nieradkiewicz i Magdalena Łaska), ale tam cierpi cała rodzina, przyjaciele rodziny, znajomi uwikłani w różnego rodzaju relacje. Na początku jest kolorowo, ciepło, nawet zabawnie. Nasi aktorzy nie dość, że są piękni (patrz trzy siostry), to jeszcze diabelnie zdolni i z poczuciem humoru. Wystarczy rzut oka na Tuzenbacha, na gburowatego Wasilija Solonego, sztabskapitana, żeby się szczerze zaśmiać. Jesteśmy gośćmi na imieninach najmłodszej siostry Iriny. Toasty, śpiew, parują samowary. Herbatka. Także dla widzów. Obserwujemy przekrój domu, w którego poszczególnych częściach coś się dzieje. Słodko - gorzki to obrazek. Na górze Masza zdradza męża, na schodach Irina marzy o Moskwie, o której zresztą wszystkie siostry marzą. W jadalni Olga gra panią domu, a w duszy ma wszystkiego dość, na werandzie baron opowiada o sensie życia. Ktoś kocha, ktoś kochać nie umie, ktoś nie umie o kochaniu mówić. W "Trzech siostrach" tkwi potencjał na co najmniej jeszcze trzy dramaty. Tymczasem mamy dramat jednego domu, dramat, którego reżyser, Paweł Łysak, nie może się jednak powstrzymać od ucieczki ze sceny. Niech każdy sam oceni ten zabieg na plus albo na minus. Mnie koncepcja wplatania widzów do akcji, angażowania całej przestrzeni teatru w sztukę podoba się o tyle, o ile nie mam z nią do czynienia w co drugim spektaklu. Przyczepię się do słowa "klasyka".

Zamiłowany bydgoski teatroman wspomniał mi w czasie przerwy, że pewna pani słynąca z konserwatywnych poglądów, z bydgoskich "Trzech sióstr" wyszła "w połowie". - Ma prawo mieć takie poglądy - usprawiedliwia ją ów teatroman. Pewnie, że ma prawo. Paweł Łysak nie ciął brzytwą Czechowa, ale formalnie wyszedł z nim do ludzi współczesnych. Mnie bardzo podobała się wizja postaci niemogących uciec od domu. To był Czechow świetnie przedstawiony aktorskim kunsztem, którego zrozumiałam. Zostawiłabym bohaterów w tej klatce do końca, tymczasem reżyser wyprowadził z niej bohaterów. Postawił na finał nieco zbyt pospieszny, a przez to płytki, patetyczny. Dla mnie prawdziwe trzy siostry to te z pierwszego i z połowy drugiego aktu. Miotające się w domu nie mogą uwolnić się od przeznaczenia. Piękne i tragiczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji