Artykuły

Piosenkowanie

TU PIOSENKI Brela, ówdzie Okudżawy, tu Brecht, tam gala Przeglądu Piosenki Aktorskiej, tu Bajor (z taśmy, bo sam uczy się niemieckiego w Stuttgarcie), tam Chodakowska czy Dziekanówna, Tkacz czy Szapołowska, Elżbieta Wojnowska czy Lidia Wysocka, Agnieszka Fatyga czy Magda Zawadzka. Wszyscy śpiewają! U Strzeleckiego, na Targówku, we Wrocławiu na konkursie, w macierzystych teatrach, w telewizji, w radiu, w kabaretach, na koncertach.

Geppert albo Cembrzyńska, Fronczewski i Opania, Różański i Kaczmarski (też taśmy tylko raczej, chyba, że wróci niebawem...). Wszyscy w piosence, wszyscy w ruchu, w geście, w miniscence rodzajowej, towarzyszącej piosence, wszyscy próbują estrady i wszyscy - co już stwierdzono - śpiewają lub śpiewać chcą i usiłują.

Fala muzycznych spektakli, fala chałtur koncertowych. Lepiej to płatne niż normalne przedstawienie i podoba się.

Moda, reguła kryzysowa. Socjologowie pod parą, ustalają co to jest, dlaczego teraz i dlaczego tak na siłą, masowo.

Zanim ustalą - publiczność ma piosenkę i piosenkowanie w nadmiarze. Od Kory i Madonny po Kalinę Jędrusik (tę rzadko). I choć jeszcze nie wie (publiczność) dlaczego tyle ma tej piosenki dookoła (socjologowie, jak się rzekło, ustalają diagnozy...) to przecież zaczyna sobie powoli uświadamiać, że w tej obfitości wszelakiej ma wybór.

Duże słowo. Wybór. Wolny i nieprzymuszony. I naprawdę tak jest.

Ja też go miałam. I do pisania wybrałam jako tematy przykłady ze wszech miar pozytywne, zgodne z zadeklarowaną na tych łamach (ostatnia strona) zasada: dosyć lamentów!

No więc są, są pozytywy. Godne opisania, polecenia, studiowania i wszystkiego innego.

W ATENEUM "WYSOCKI".

SPEKTAKL przygotowany według scenariusza Wojciecha Młynarskiego i Ireny Lewandowskiej przez tegoż Młynarskiego. Przedstawienie kulturalne co się zowie, nie małpujące naśladownictwa autorskich interpretacji Wołodi Wysockiego, a przecież jednak o nim, wyraźnie o nim, legendarnym i niepowtarzalnym.

Miałam, tę przyjemność, że znałam go wcale nieźle jak na obcego dziennikarza. Robiłam z nim wywiad-rzekę, przez cały miesiąc roku pamiętnego 1970. Miesiąc grudzień. Siedziałam wtedy na Tagance, pytałam i nagrywałam. Oficjalnie nazywało się to: kurs językowy Uniwersytetu im. Łomonosowa. Mam stosowny papier ukończenia go, a jakże.

Otóż ten wywiad - o czym też już pisałam w swoim czasie, choć na innych łamach - nie ukazał się w Polsce nigdy. Kultura macierzysta (ta sprzed roku 1981) nie mogła go opublikować, choć chciała, a kiedy już było można, powiedzmy, w zawierusze roku 1981 (też grudzień)... zaginęły mi taśmy z nagraniami. Tak to wyszło wtedy i spuśćmy zasłonę na te okoliczności, choć strata niepowetowana.

Trochę spisałam wcześniej, trochę odtwarzałam - cóż, to także los Wołodi. Minimum wyjaśnienia: Taganka chciała tych taśm, by wykorzystać je w spektaklu pośmiertnym poświęconym Wysockiemu, ale nie było im dane dojechać do Moskwy, choć pojechały tam pieczołowicie przekazane.

Inna już Taganka, inne czasy, inne pisma piszą o Wysockim, wszystko inne.

Jakoś już - wspólne, rozbrojone.

I dobrze.

Otóż w Ateneum Wysocki pokazany jest jako człowiek z olbrzymim, choć gorzkim poczuciem humoru. Piosenki z łagru - otwierające spektakl, piosenki błatne, złodziejskie, piosenki z serii gimnastycznej, piosenki kabaretowe wręcz, dowcipne.

Stop. Dowcip i kabaretowość dodał reżyser i dodali aktorzy. Powstały małe etiudki aktorskie, utwory wypieszczone, wieloznaczne, kabaretowe perełki.

Marian Opania, Leonard Pietraszak, Wiktor Zborowski - świetni w tym.

Jedna twarz Wysockiego - kpiarza - przedstawiona została perfekcyjnie, na swój sposób, po polsku. Ale Wołodia miał wiele twarzy. Także i tę serio, gniewną i groźną, smutną i pełną rozpaczy.

Tej dochowuje wiary Emilian Kamiński. Z gitarą, w swetrze, poważny, jest niby - Wysockim, przypadły mu tony osobiste i liryczne i obywatelskie, najogólniej mówiąc.

To dobre widowisko. Profesjonalnie zrobione. Podoba się jak najsłuszniej.

Ale trochę mi żal, że ten Włodzimierz Wysocki w Ateneum to głównie kabareciarz, mniej - tragiczny w istocie bohater naszych czasów, z jego ułomnnościami, oczywiście.

System, o który potykał się Wołodia, owszem, zarysowano. Jest słoneczko, Josif Wissarionowicz, jest drewniana brama łagru i te scenki z życia, niekiedy tak bolesne.

Ale to wszystko. Czegoś zabrakło. Czegoś specyficznie rosyjskiego, łkającego z niemocy i wściekłości na wszystkie niemożności i zakazy dla życia wolnego.

Wysocki to był, nieprzypadkowo, bohater inteligentów. Pokaleczony bohater dla nieźle poturbowanych inteligentów. Nieznośny, upijający się, trudny, narwany i delikatny, i wrażliwy, i ostro czujący wszelkie zniewolenie, wszelkie rosyjskie kompleksy.

Kompleks współczesnego Rosjanina - miał to w bardzo silnym stopniu. I przezwyciężał go pasją, życiem dla życia, ostrym. I twórczością, wierszem, piosenką. Bez niej - bez wierszy - nie było go, choć aktor i to aktor dobry.

W powodzi różnych składanek o Wysockim, jakie krążą po Polsce, ten spektakl Młynarskiego jest gwiazdą przyświecającą na pustyni.

Ale odrobinę, niedosytu pozostawia. Mimo wszystkie swoje wysokie walory. Ten niedosyt może i nobilituje przedstawienie i odbiorców, może świadczy, że tamtego, Wołodi nie da się sprowadzić do roli bohatera jednego widowiska.

"ZIMY ŻAL". TO MONTAŻ PIOSENEK JEREMIEGO PRZYBORY

do muzyki - w większości przypadków - Jerzego Wasowskiego. "Zimy żal" to coś, co nie zdarza się często. Popis kultury, jakiej nie ma, jaka znikła, jaka była, podobno, ale to się wie po takich rezerwatowych pozycjach dopiero, i jaka - dziw nad dziwy - jest propozycją dla młodzieży. Dla której to, oczywiście, nowości kwiat, i ereme de la creme.

Piosenki Starszych Panów z Kabaretu Starszych Panów, mój Boże, jakaż to cudowna prehistoria!

A przecież - w teatrze Rampa, u Andrzeja Strzeleckiego - patrzą na to młodzi made in disco i bardzo im się to widzi, bardzo.

Zwycięstwo kultury - mimo wszystko?

Może. Dałby Bóg. Ale, bo ja wiem... Cokolwiek by to było, jest radosne i napawa pociechą. Bo oto państwo Magda Umer i Jeremi Przybora, oboje ra scenie, prowadzą ze sobą miłą pogawędkę na temat tematów piosenek Starszych Panów. Ilustrują tę rozmowę oneż piosenki, przepięknie - choć inaczej niż oryginały - interpretowane przez pp. Ewę Dałkowską, Marię Pakulnist (debiut w śpiewaniu i estradzie), Adriannę Biedrzyńską, samą Magdę Umer, Janusza Józefowicza, Piotra Machalicę, arcyzdolnego Zbigniewa

Zamachowskiego oraz samego panam Jeremiego i Hannę Banaszak.

Scenariusz i reżyseria wspólne, Umer i Przybory, choreografia głównego dziś teatralnego choreografa. Janusza Józefowicza, scenografia żony pana Jerzego Alicji Wirth-Przybora, kierownictwo, muzyczne Wojciecha Borkowskiego.

Piszę to wszystko po kolei, po nazwisku, bo dobre musi - powinno! - mieć ojców i matki, chała niekoniecznie.

No więc, przedstawienie profesjonalne, jak "Wysocki" Młynarskiego. I bardzo, do końca utrafione w nastroju. Modelowo kulturalne, a rozumiem przez to dyskretne lansowanie dyskretnego typu rozrywki subtelnej, lirycznej, trochę intelektualnej a trochę emocjonalnej, zawsze towarzyskiej.

Ta kategoria - towarzyskości w piosenkach Przybory waży mocno. I jest niebagatelna wcale. Towarzyskość to bardzo kameralna, delikatna. Ale zawsze to dalekie od rozrywki masowej, od adresata zbiorowego, od szarości tłumu.

Choć bywa szare - indywidualnie.

Świetna Dałkowska (Szuja), świetny Zamachowski (repertuar Michnikowskiego), świetny Józefowicz ("A deszczyk sobie mży"), świetny Machalica... Świetni wszyscy bez wyjątku.

Najświetniejsze teksty, takie staroświeckie, eleganckie, starokawalerskie (Starsi Panowie), takie przedwojenne, takie first class.

Młodzież na sali to docenia. Tę elegancję, tę staroświeckość, tę ironię, ten dowcip subtelniutki jak źdźbło.

Miłe. Nawet bardzo miłe.

Przedstawienie "Zimy żal" powstało na Przegląd Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. I tam, w marcu, miało swoją premierę. Teraz, w RAMPIE, wchodzi w normalny cykl repertuarowy. Triumfalnie wchodzi.

NIBY NIC, piosenkowanie. Ale piosenkowanie piosenkowaniu nierówne.

Na szczęście.

Dla socjologów mam ściągawkę: piosenkujemy zapamiętale dlatego, że wydaje nam się wszystkim, że tak trzeba, że tak łatwiej, najłatwiej odzyskać tak zwaną normalność.

A tęsknota do normalności - tak ogromna - wyzwala stereotypy zachowań i oczekiwań. Śpiewa - więc pogodny, pogodny, więc w normie, w normie - więc wszystko jest OK.

Że przy okazji ci wszyscy, którzy czują biznes skupili się na piosenkowaniu - też normalne.

Ale praprzyczyna tkwi chyba nie w pieniądzach przynajmniej nie tylko w pieniądzach

I tak to sobie jest - "a deszczyk sobie mży..."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji