Artykuły

Piosenki Wysockiego, czyli nowy sukces Wojciecha Młynarskiego

A CO POZA TYM? Po co jeszcze ustawia się publiczność w długich kolejkach do kas? Po bilety na "Wysockiego", czyli na nowy spektakl przygotowany przez Wojciecha Młynarskiego w teatrze Ateneum. Po ogromnym powodzeniu, jakim cieszyły się (i cieszą nadal) opracowane przez: Młynarskiego wieczory piosenek Brela i Hemara nasz świetny autor, wykonawca własnych utworów; a ostatnio także i reżyser, wziął na warsztat trzeciego ze swych faworytów: Włodzimierza Wysockiego. Wspaniałego artystę, którego twórczość przez: wiele lat rozwijała się półprywatnie, jakbyśmy dziś u nas powiedzieli: "w drugim obiegu", nim po wymarciu decydentów-stalinowców zyskała wreszcie należne jej miejsce w radzieckie młodej literaturze i na radzieckiej młodej estradzie. Niestety, nie doczekali tego nie tylko stalinowcy, nie doczekał także Wysocki... Młynarski przetłumaczył wiele jego piosenek: (ale skorzystał i z cudzych tłumaczeń, jeśli były dobre), wspólnie z Ireną Lewandowską ułożył scenariusz spektaklu i sam podjął się reżyserii.

Wyszedł z jedynie słusznego założenia, że nikt nie będzie tutaj podrabiać Wysockiego i śpiewać w jego stylu, bo takie imitacje z góry skazane byłyby na niepowodzenie. Znalazł inny klucz: klucz kabaretowy. Rozbił szereg piosenek - szczególnie w pierwszej, "więziennej" części - na scenki ansamblowe, pełne zabawnych dopowiedzeń, dialogów, zderzeń sytuacyjnych, pozostawiając szerokie pole do aktorskiego popisu - popisu szczególnie Leonarda Pietraszaka i Wiktora Zborowskiego, a takie Mariana Opani, Jacka Borkowskiego i jedynej dziewczyny w tym męskim towarzystwie: Anny Wojton. Niezwykle trudne zadania wziął na siebie natomiast Emilian Kamiński, śpiewając przy akompaniamencie gitary - niczym Wysocki - te najbardziej osobiste i jednocześnie najsłynniejsze jego piosenki. Nie zawsze mógł odnaleźć się w tej sprzeczności, by pozostać sobą, nie być Wysockim, a przecież jednak coś z tego dramatycznego, wewnętrznego rozdarcia, tego rozpaczliwego krzyku protestu i bezsiły cechującego najwybitniejsze, wspaniałe utwory Wysockiego.

I tego krzyku, tego rozdarcia trochę nam tutaj zabrakło, ale - czy w ogóle mogliśmy tego oczekiwać? Czy to mogło powieść się w całej pełni? Także Opania przecież w piosence dramatycznej, a taką jest "Moskwa - Odessa", nie dostarczył mi spodziewanej satysfakcji, choć w kabaretowych, dowcipnych był przewyborny. Sam Młynarski pojawił się się przy końcu, by zaśpiewać jedną piosenkę i poprowadzić utwór finałowy, a potem zebrać należną mu długotrwałą owacje. To będzie na pewno sukces na miarę "Brela" czy "Hemara" - jestem tego pewien.

W pierwszej scenie "Wysockiego", na horyzoncie za łagrową celą, rozbłysło ogromne, radosne słoneczko, a w jego promieniach ukazało się pogodnie, wąsate oblicze Josefa Wissarionowicza... Stalina, którego teraz tak sporo na warszawskich scenach, że aż dziw! Poprzednio, pamiętam, oglądałem go raz tylko na scenie, gdy w roku 1961 wystawiał u nas leningradzki Teatr im. Puszkina (znakomity zresztą, z niezapomnianym Czerkasowem i całym zestawem wspaniałych aktorów) dogłębnie wzruszającą sztuka Wsiewołoda Wiszniewskiego "Niezapomniany rok 1919", której centralną postacią była "osoba J. W. Stalina, będącego kierownikiem i natchnieniem obrony czerwonego Piotrogrodu". Potem, przez trzydzieści parę lat nic i nic, a za to teraz - róg obfitości! W "Wysockim" - Stalin w "Portrecie" Mrożka - Stalin, w "Dzieciach Arbatu" w Teatrze Małym - Stalin, nawet w "Onych" Witkiewicza, bardzo pomysłowo wyreżyserowanych przez Jana Englerta w Teatrze Polskim, pułkownik Melchior Abłoputo też się na koniec przemienia w Stalina. Czy aby nie grozi nam znowu kult jednostki?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji