Włodzimierz Wysocki - mały przyczynek do mitu
Gdyby 8 lat temu nie przestało bić serce Wysockiego obchodziłby w tym roku swoje pięćdziesięciolecie. Jubileusz odbvł się jednak bez jego udziału. Wyświetlono nareszcie filmy dokumentalne o życiu poety, opublikowano multum wspomnień, bardzo zresztą kontrowersyjnych. Ukazały się nowe edycje jego wierszy. A ponadto miały miejsce liczne dyskusje, spotkania, odczyty, koncerty, "wieczory poświęcone pamięci" - i tak dalej. Legenda o Wysockim przemieniła się w mit oficjalny.
Trzeba ostrego wzroku, by w powszechnej euforii dostrzec objawy niebezpieczne, przywodzące na myśl coś w rodzaju wiwisekcji. Trzeba rozumieć i kochać twórcę by euforii nie dowierzać, ponieważ gdzieś w którymś momencie, to wszystko zaczyna być bolesne.
I właśnie obecność tego aspektu nadaje szczególnej wymowy nowemu spektaklowi pt. "Wysocki - ze śmiercią na ty", wystawionemu ostatnio na scenie Teatru "Bagatela".
O spektaklu jako takim napiszą zapewne recenzenci teatralni. Tu w tym małym przyczynku do mitologii zjawiska pod nazwą "Wysocki", wystarczy powiedzieć parę słów uznania dla wszystkich, dzięki którym powstało to dynamiczne widowisko nacechowane młodzieńcza pasją.
Ukazując rewers mitu, jakby odbitego w krzywym zwierciadle przeciwstawia się jego karykaturalnym zewnętrznym przejawom kategorie wartości autentycznych. Ból. miłość, gniew - wszystko to składa się na wielką Prawdę, wobec której jakże, mierne i nieistotne staja się pojęcia typu: "sukces" "pozycja", "kariera". Jest tu cząstka prawdziwej atmosfery słynnego Teatru na Tagance z najszczęśliwszego okresu istnienia tego zespołu, jest niekłamany zapał w oczach i głosach aktorów. Jest ciche, aż do szeptu wyznanie - i przeraźliwy krzyk bólu. Jest ostra, bezlitosna kpina - i przejmująca, nieśmiała czułość.
Ale najważniejsza wydaje się wysoka temperatura emocji świadcząca o wspólnym zaangażowaniu aktorów i twórców spektaklu. Stanisław Nosowicz - reżyser, a zarazem autor scenariusza i scenografii - jakby powracając pamięcią do swoich lat studenckich spędzonych w Związku Radzieckim, potrafił przenieść na krakowska scenę iskrę fascynacji klimatem Teatru na Tagance: nie "ku pamięci" Wysockiego lecz dla ocalenia samej istoty jego twórczej osobowości.
"Na mnie jest skierowany mrok nocy..."
Słowa te śpiewał Włodzimierz Wysocki 18 lipca 1980 r. stojąc na pustej ciemnej scenie - i nikt z obecnych nie przypuszczał, że było to pożegnanie.
Zmarł w tydzień później.
Nie dostąpił za życia żadnych oficjalnych zaszczytów, nie był mianowany przez tak zwane czynniki Artystą Ludowym. Ale spotkał go zaszczyt inny, najwyższy: miano Artysty Ludowego nadał mu naród.
Nie zdążył zobaczyć swych utworów w druku. Zbiór jego wierszy pod tytułem "Nerw" ukazał się już po śmierci autora. "Śpiewającym nerwem epoki" nazwał poetę Eugeniusz Jewtuszenko.
Zastanawiano się nieraz nad anatomią współczesnych mitów - z jakiej właściwie składa się materii? Czego w nich więcej - admiracji czy drapieżności? Dlaczego dziś, w naszym
jakże zracjonalizowanym świecie, ludzie odczuwają nadal nieodpartą potrzebę stwarzania sobie idoli?
Sprawa pozostaje otwarta. "Renoma - to kara za talent i osiągnięcia" - mówił kiedyś Franciszek Liszt. Płaci się za to według najwyższych stawek.
Wysocki dobrze o tym wiedział. Do granic ostatecznych napięta była struna, na której grał i lina, po której szedł wysoko nad areną. Przecież w wierszu "Linoskoczek" mówił najwyraźniej o sobie:
Nie wyróżniał go wzrost ni tytuły.
Nie dla forsy, nie dla sławy, dla sportu czy
z pasji do gier.
Szedł przez życie pod samą kopułą.
Szedł po linie, szedł po linie, napiętej ostro
jak nerw
Kim był - dobrze wiemy. Poetą, aktorem, kompozytorem i wykonawcą swoich pieśni. Ktoś może zapytać: no dobrze, ale kim był przede wszystkim? Przede wszystkim - był sobą. Włodzimierzem Wysockim, zjawiskiem wyjątkowym, jedynym w swoim rodzaju.
"Mówiąc o jego genezie literackiej należałoby wyróżnić dwa elementy pozornie sprzeczne: satyryczną linię Zoszczenki oraz bardzo mocno zaznaczoną nutę Jesieninowska - pisał Eugeniusz Jewtuszenko. - Zrozumiałem istotę więzi łączącej Wysockiego z Jesieninem, gdy usłyszałem, jak Wysocki recytuje monolog Chłopuszy z "Pugaczowa". Przypomniało mi się stare nagracie głosu Jesienina recytującego ten sam monolog ze swego poematu. Było to zdumiewające drugie wcielenie, świadectwo pokrewieństwa duchowego obu poetów..."
Podobnie jak Jesienin, nie mógł Wysocki oprzeć się wrażeniu, że prześladuje go nieustannie czyjś groźny cień. Nieprzypadkowo jeden z najbardziej znaczących jego wierszy jest parafrazą Jesieninowskiego "Czarnego człowieka":
Mój czarny człowiek w garniturze szarym
Bywał ministrem, oficerem cieciem starym.
Niczym złowrogi clown oblicza swoje
zmieniał
I zaraz - pięścią w splot, ot, tak bez
uprzedzenia.
A potem ktoś z uśmiechem skrzydła mi
gruchotał
I jęk ochrypły przeradzał się w wycie.
Pojawiał się ból wściekły, bezsilność.
niemota.
Toteż szeptałem: "Dzięki, że uchodzę z
życiem". (...)
(Przekład Andrzeja Nowaka)
Będąc poetą, był również aktorem - w teatrze swojej poezji i w Teatrze na Tagance, który dla zespołu Jurija Lubimowa stał się prawdziwym domem pracy twórczej. "Ten niezwykły teatr lat siedemdziesiątych nazwał ktoś "żołnierzem Brześcia" - pisał radziecki krytyk Anatolij Smielański. - Zaskakujące, ryzykowne, ale w gruncie rzeczy bardzo trafne porównanie. Pomyśleć tylko, że w czasach pokoju trzeba było wykazać się męstwem, wytrwałością, żołnierskim sprytem i żołnierską desperacja dla ratowania spektaklu! Że w tych spokojnych czasach skracały się czyjeś życia, burzyła się wiara, pękały serca. Artystów wystawiano na ciężkie próby; czym tylko nie kuszono ich, by zmienili oblicza i nadepnęli na gardło własnej pieśni. Ale pieśń rozbrzmiewała mimo wszystko - zachrypnięty głos Wysockiego, na przekór wszystkiemu wydobywał z "Hamleta" potężną metaforykę..."
Prawie każda premiera na Tagance była wynikiem ostrej, uporczywej walki. I każdy nowy spektakl stawał się wydarzeniem - zarówno dla zespołu, jak i dla widzów. Panowała tam niepowtarzalna atmosfera wspólnego przeżywania. Najbardziej trafna definicje tego co się działo w tym teatrze, zawiera określenie: "wspólny akt twórczy"
Wysocki kreował na tej scenie szereg niezapomnianych ról, których ukoronowaniem była rola Hamleta. "Hamlet" w reżyserii Lubimowa zyskiwał nowe wymiary, nabierał wymowy uniwersalnej.
To krótkie życie było wielkim zmaganiem się z czasem i rzeczywistością. Było bitwą, w której można zginąć, ale nie ma mowy o tym, żeby przegrać.
...Wśród nielicznych, skreślanych w pośpiechu notatek, jakie pozostawił po sobie Wysocki, jest jedna bardzo istotna. W tych paru słowach udało mu się powiedzieć o sobie właściwie wszystko:
"Nasz zawód to płomień straszny. Oddany bez reszty musi spłonąć".