Artykuły

Dramat człowieka "który szukał siebie"

Teatr "Ateneum", realizując "Peer Gynta" - słynne dzieło Henryka Ibsena - dał dowód wielkiej odwagi artystycznej. Ten "poemat dramatyczny", jak go określił sam autor, już w czasie swego powstania, tj. sto lat temu, nastręczał znaczne trudności teatrom; zarówno z przyczyn technicznych: potężne rozmiary tekstu, daleko przekraczającego ramy zwykłego widowiska, wielkość występujących postaci, operowanie ciągłymi przeskokami w czasie i miejscu, fantastyczność epizodów - jak też ze względu na głębię i skomplikowanie swej warstwy myślowej. Przeszkody techniczne są dziś wprawdzie łatwiejsze do pokonania, niż w epoce Ibsena, teatry bowiem rozporządzają obecnie nieporównanie doskonalszą aparaturą sceniczną, nadto zaś mogą wyrazić pewne warstwy myślowe poprzez, skróty i symbolikę elementów wizualnych, które publiczność doskonale potrafi odcyfrować. Poważniejszy dylemat wynika jednak z konglomeratu idei zawartych w tym utworze - z tego, co można określić jako jego "filozofię".

Wyraża się ona w wielkiej metaforze. Tytułowy bohater, to chłopak wiejski, obdarzony niezwykłą imaginacją, a zarazem jakąś zachłanną żądzą użycia i przemiany. Naczelnym motorem jego psychiki jest potrzeba ciągłych zdobyczy, ciągłego "sprawdzania siebie", nieustannego poszukiwania swojego "ja". Ta dążność, sama w sobie wartościowa, nasycona jest jednak u niego drapieżnym egoizmem, który każe mu deptać wszystko i wszystkich, stojących - według jego chwilowego rozeznania - w poprzek jego drogi. Nienasycony ciągle w swoim poszukiwaniu, zrywa kolejno naturalne więzy rodzinne i społeczne, poświęca zasady moralne, bez wahania krzywdzi najbardziej oddanych sobie ludzi - i krzywdzi także samego siebie. Dopuszcza się nie tylko błędów młodości, ale w trakcie późniejszych swych perypetii, w miarę, jak się starzeje, popełnia także, ciężkie przewiny, dochodzi wręcz do czynów zbrodniczych. I w końcu traci wszystko, osamotniony i pozbawiony złudzeń. W obliczu ostatecznej klęski ocala go miłość kobiety - ukochanej z czasów młodości, Solwejgi - tak jak Fausta w tragedii Goethego ocala Małgorzata.

Są to więc symbolicznie ujęte dzieje wzlotów i upadków każdego człowieka. Peer Gynt jest tutaj upostaciowaniem moralnych i społecznych problemów, z którymi boryka się w swej egzystencji każda jednostka - niezależnie od epoki, w której żyje i od miejsca swej przynależności geograficznej.

Ale ten podstawowy zrąb utworu wyraża się poprzez olbrzymią ilość scen i obrazów, z których wiele straciło już swą nośność i czytelność dla dzisiejszego odbiorcy. Są tu pewne reminiscencje pojęć i wydarzeń ludu norweskiego, reminiscencje północnych skandynawskich legend i baśni; są też liczne aluzje do rozlicznych prądów filozoficznych i estetycznych, aktualnych za życia autora, ale dziś dla szerszej publiczności już obcych i przebrzmiałych. Ażeby ten wspaniały, pełen piękności "moralitet" (bo tak niewątpliwie da się określić "Peer Gynta") uprzystępnić współczesnej generacji, trzeba dokonać wielkiej pracy: znaleźć dla niego kształt teatralny, odpowiadający dzisiejszej estetyce, dzisiejszej wrażliwości odbiorców.

Teatr "Ateneum" wykonał to zadanie niemal bezbłędnie. "Peer Gynt" przemówił ze sceny, podbił widownię. Tłumnie zebrana publiczność śledzi etapy "wędrówki" Peer Gynta z niesłabnącym napięciem, z silnym zaangażowaniem myśli i uczuć w jego losy. Na ten sukces składa się kilka czynników: nowy, klarowny przekład utworu, pióra Zbigniewa Krawczykowskiego, proste i surowe, ale atrakcyjne rozwiązanie scenograficzne Wojciecha Krakowskiego i, oczywiście, opracowanie reżysera - zarazem adaptatora tekstu - Macieja Prusa.

Jak zawsze, funkcja najważniejsza przypada, rzecz prosta, aktorom. W niesłychanie trudnej i wyczerpującej roli tytułowej wystąpił Roman Wilhelmi. Może nie we wszystkich momentach jest on w stanie sprostać niezmiernie skomplikowanym, wymagającym olbrzymiego doświadczenia, wymogom, które narzuca to zadanie aktorskie (podejmowali je w przeszłości najznakomitsi mistrzowie sceny - u nas zasłynął w tej roli kilkadziesiąt lat temu Karol Adwentowicz), ale podbija swym żarem i szczerością. Spośród licznej obsady wybijają się przede wszystkim dwie postacie kobiece: Atasa, matka bohatera, zagrana z ujmującą prostotą i prawdą wyrazu przez Barbarę Rachwalską oraz Selwejga, urzekająca czystością lirycznego nastroju, subtelności, autentyczną poezją - w interpretacji Anny Seniuk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji