Artykuły

Dramat ludzkich doświadczeń

Ostatni raz Warszawa widziała Ibsenowskiego "Peer Gynta" w roku... 1917! A więc, przed z górą pięćdziesięciu laty, kiedy to na scenie Teatru Polskiego tytułową rolę kreował Karol Adwentowicz. Mimo legendy o tamtej wspaniałej roli, mimo przekazanych drukiem autorytatywnych stwierdzeń, że jest to "jeden z największych dramatów XIX wieku'' - ucieczka przed tym tekstem wydaje się w jakiejś mierze uzasadniona. Szczególnie dla tych, którzy mieli w rękach ów "poemat dramatyczny w pięciu aktach", pełen niezaprzeczalnej piękności, budzący zadumę nie tylko nad losem swego bohatera...

Jednakże bezmierne rozciągniecie akcji w czasie, pomieszanie wątków, zdarzeń realnych i fantastycznych, mnogość postaci, ciągle zderzenia elementów tragizmu i komizmu, filozoficzne dysputy o znaczeniu głębszym, niż to się wydać może z pozoru, symbolizm, a wreszcie owo dominujące szukanie prawdy o ludzkiej egzystencji - wszystko to niełatwo podporządkować rygorom sceny. Nawet dziś po doświadczeniach, już przecież powszechnych w realizacji dramatów romantycznych, zbudowanych w jakiejś mierze podobnie. (Luźne epickie sceny, odbiegające od schematów prawdopodobieństwa, pogmatwane w czasie, przestrzeni, w motywacji ludzkiego postępowania). Nawet dziś, gdy toczą się spory o kształt dramatu, gdy obserwujemy próby rodzenia się tworzywa literacko-dramatycznego już w trakcie scenicznej pracy.

"Peer Gynt" z jego bogactwem fakturalnym, treściowym, z pobudzającymi wyobraźnię scenami poetyckimi - stwarza szansę: można odczytać go na nowo, na nowo stworzyć tak, by odkryć te analogie, które łączą Ibsenowskiego bohatera z współczesnym człowiekiem. Któż z nas nie dąży do tego, by utwierdzić swoje ja, by wykazać, że nieobce jest mu poczucie wolności, że wierzy w siebie; kto nie chce oderwać się od codzienności, wyjść na przeciw nieznanemu? Bywają zwycięstwa, zdarzają się zawody. Czasem fantazja przerasta rzeczywiste możliwości, czasem egoizm zbyt dotkliwie znaczy życie krzywdą innych. Gdzie tkwią granice samokontroli? Tylko część z tych, co przegrywają u schyłku burzliwego życia może powiedzieć tak, jak Peer Gynt. "Tu było moje cesarstwo!" - tu, to znaczy u boku kochającej kobiety, gdzie można było przy niej i przez nią sprawdzić i utrwalić swój stosunek do świata.

MACIEJ PRUS - adaptator i inscenizator "Peer Gynta" w warszawskim Teatrze Ateneum, potraktował tekst z wielką i słuszną chyba dowolnością, koncentrując uwagę na jednym istotnym zagadnieniu: na przemianach osobowości głównego bohatera; a właściwie na utwierdzaniu tego ja, któremu podporządkował Peer wszystko to, co miało zawieść go do triumfu, a skazało na przegraną. Ratunek, przed ostateczną klęską znajduje u drugiego człowieka. Czy ratunek to ostateczny? Przezwyciężanie siebie - problem nurtujący przecież nie tylko Ibsena, nie tylko wielu dramaturgów, pisarzy i poetów, nie tylko filozofów i psychologów. Nas wszystkich.

Roman Wilhelmi - Peer Gynt stara się sugestywnie przekazać dramat zawiedzionego, zmarnowanego życia, dramat człowieka, który kieruje się pychą, egoizmem, czasem brutalnością. Człowieka nie pozbawionego wzlotów, tych krótkotrwałych, uniesień niemal mimowolnych, przemijających. Czasem moment ironii, czasem moment ulotnej refleksji - tylko tyle, aż do zrozumienia własnej klęski.

Rola to niezwykle złożona... zbudowana na wielorakich tonach, odcieniach, oparta na założeniu, że dominować w niej musi zrozumienie psychiki bohatera, przecież nie tak zupełnie jednoznacznego. Wilhelmi w jej przekazanie włożył ogromnie dużo trudu, wysiłku, talentu. Nie wszystko się udało - ciężar tej ważkiej roli przytłaczał momentami aktora, znakomitego zresztą w scenach, gdy u szczytu sławy i powodzenia popisuje się swoim cynizmem, brutalnością, niechęcią do ludzi.

W przedstawieniu rozegranym w czarno-białej tonacji (doskonała, bo konsekwentna scenografia Wojciecha Krakowskiego) są sceny o wielkiej wyrazistości, o interesujących, niebanalnych rozwiązaniach przestrzennych, momenty, w których kameralność decyduje o wymowie, nastroju, chwili refleksji. Jest też piękna rola Anny Seniuk, która pokazuje Solwejgę zjawiskową, ulotną, a pełną ludzkich, kobiecych uczuć, Solwejgę szlachetną, wyrozumiałą, rozumiejącą... Reżyser łączył w tym spektaklu postacie, kondensował ich kwestię - Aasę, matkę Peer Gynta gra wzruszająco i ciepło Barbara Rachwalska, Ingrydę, a później Anitrę prezentuje Joanna Jędryka. Wysłańcem z zaświatów, odlewaczem guzików jest Marian Kociniak; grają także (w większości podwójne role): J. Kociniak, A. Seweryn, M. Rutka, R. Baer, B. Bilewski, B. Ejmont, S. Libner. Tekst jest prezentowany w przekładzie Zbigniewa Krawczykowskiego.

G. B. Shaw powiedział kiedyś o Ibsenie: "Z jego sztuki wychodzi się nie jak po rozrywce, lecz jak po przeżyciu głębszym od tych, jakie większości ludzi przynosi kiedykolwiek życie"... I tak jest tym razem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji