Artykuły

"Podróż Pana Perrichona"

Labiche, mieszczanin francuski, obsmarowujący niemiłosiernie własne swe środowisko, mimo to uwielbiany był przez publiczność paryską. Typy do swoich fars i komedyj Labiche brał żywcem z życia. W śmiesznie podrygujących na scenie kukiełkach, w nieuleczalnych, pychą rozdętych zarozumialcach, w miernotach, usiłujących wyimaginowanymi zaletami wywyższać się nad otoczenie, widzowie Labiche'a mogli bez trudu rozpoznać swoich najbliższych znajomych, przechodzących obok nich środkiem chodnika, bywających w tych samych, co i oni, pretensjonalnych domach, każdemu niemal widzowi znanych nie tylko z sylwetki, lecz i z nazwiska, nie tylko z nazwiska, lecz i ze słabostek charakteru. Można wyobrazić sobie, jaką to było zabawą patrzeć na takich znajomych na scenie, trącać się w krzesłach łokciami, a po wyjściu z teatru mieć jeszcze raz okazję do niekrępowanego już teraz żadnymi względami, prawnymi czy towarzyskimi, obgadywania takiego nieszczęśliwego, czy kto wie - może właśnie bardzo szczęśliwego znajomka.

- Alboż to pana Perrichona obmawiamy - można było uśmiechnąć się chytrze - przecież ten Perrichon, który jest pokazany na scenie i o którym mówimy, jest fabrykantem likieru, a pan Perrichon nasz znajomy, jest akurat właścicielem dużego sklepu kolonialnego. A poza tym wcale nikogo nie obgadujemy, tylko dyskutujemy nad sztuką.

Nie ma co, dobra była zabawa i nic dziwnego, że Labiche cieszył się u swoich współczesnych aż tak fenomenalnym powodzeniem, ale niestety... działo się to wszystko lat temu sto. Od tamtego czasu nie mało wody upłynęło - w Sekwanie i w Wiśle. Czyż można brać za złe staruszkowi Labiehe'owi, że jego farsy dziś tak już nie śmieszą jak wtedy i że jego postacie już nikomu dziś nikogo nie przypominają?

Zdarzy się jeszcze "Słomianemu kapeluszowi", że porwie publiczność, zwłaszcza jeśli będzie przefasonowany przez jakiegoś dobrego majstra w rodzaju Tuwima, ale i to już raczej jest rzeczą przypadku, niż jakiejś specjalnej przewagi którejś ze sztuk Labiche'a.

Czy wobec tego "Podróż pana Perrichona" nie ma jus żadnych szans, żeby podobać się dzisiaj? Owszem, cechy charakteru, wyśmiewane w tej komedii przez Labiche'a, nie zaginęły do naszych czasów i nie są bynajmniej w XX wieku mniej śmieszne, niż były w wieku XIX. Próżność ludzka, chęć imponowania, skłonność do błyszczenia w świecie są dziś tak samo powszechnym zjawiskiem, jak były za czasów Labiche'a i jak były za czasów Sokratesa. Perrichon Labiche'a poza tyra jest pysznym przykładem nie tyle może ludzkiej niewdzięczności, ile niechęci do pamiętania o wyrządzonych nam przez innych ludzi przysługach. Labiche w zupełnie dowcipny sposób właśnie na przykładzie swego Perrichona jeszcze raz przekonywuje nas o słuszności starej prawdy psychologicznej, że dużo chętniej pamiętamy o uratowaniu komuś przez nas życia, niż to, że ktoś życie nam uratował. Na tym Labiche opiera fabułę miłosną swojego "Perrichona", przedstawiająca, się w ten sposób, że jeden z adoratorów córki bohatera komedii usiłuje u papy wygrać fakt, że to on uratował papę z przepaści, podczas kiedy jego rywal, lepszy jak okazuje się niż on znawca duszy ludzkiej, szybko zdobywa względy papy tym, że sam daje się papie z przepaści wyciągnąć, że pierwszy niepoprawny optymista, wciąż papie wyrządza przysługi, podczas gdy tamten, cynik i kalkulator, pozwala, żeby próżny, lubiący chwalić się swoją uczynnością ojciec panny jemu przysługi wyrządzał.

To wszystko jest zupełnie nie najgorszym materiałem nawet do współczesnej komedii, czy satyry. To wszystko, być może nawet i u Labiche'a, mogłoby nas jeszcze nadal bawić i śmieszyć, a nie nudzić tak, jak nudzi nas to przedstawienie. Gdyby co? Kto wie, może właśnie, gdyby przedstawienie było inaczej reżysersko pomyślane, bo w obecnej reżyserii bardzo zdolnego zresztą i pomysłowego reżysera, jakim niewątpliwie jest Czesław Szpakowicz, przedstawienia tego, nawet przy zastosowaniu najłagodniejszej i najbardziej życzliwej oceny, nie można nie zaliczyć do zdarzających się wprawdzie wszędzie i zawsze, ale niemniej przeto bardzo przykrych reżyserskich pomyłek. Farsa, groteska, rewia, cyrk, co kto chce, wszystko tu można napotkać, nie tylko komedię i nie tylko satyrę. Może właśnie ten groch z kapustą jest rzeczywiście główną, choć zapewne nie jedyną przyczyną tego, że "Perrichon" Labiche'a w tej reżyserii jest jednym z najbardziej nieudanych przedstawień, oglądanych przez nas na przestrzeni wielu ostatnich miesięcy. Aktorzy, biorąc wszystkich razem, nadmiernie szarżowali, podczas gdy niektóre pojedyncze role były zupełnie przyjemne. Doskonała była na przykład Stefania Kornacka w roli pani Perrichon, dobry był Stefan Lindner jako pan Perrichon, bardzo komiczny typ stworzył Tadeusz Kubalski jako pułkownik Mathleu. Ewa Karska w roli panny, wybierającej sobie ostatecznie mniej, przewrotnego i mniej w stosunkach z ludźmi doświadczonego kawalera na męża, była w miarę nieśmiała i w miarę zaczepna, czyli zupełnie tak, jak potrzeba w takich wypadkach. Adoratorami jej byli: Witold Sadowy (Armand Desroche) i Bolesław Kostrzyński (Daniel Savary) - obaj nieźli, choć niepotrzebnie aż tak groteskowi. Bardzo pomysłowa i bardzo interesującą oprawę dekoracyjną dał sztuce Ignacy Witz, który również zaprojektował do niej malownicza kostiumy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji