Artykuły

Czarna msza

O "Nie-Boskiej komedii" w reż. Pawła Wodzińskiego z Teatru Polskiego w Bydgoszczy prezentowanej podczas Warszawskich Spotkań Teatralnych pisze Antoni Winch z Nowej Siły Krytycznej.

Teatr to świątynia sztuki, kościół - Boga. W "Krasińskim. Nie-Boskiej komedii. Instalacji Teatralnej" z Teatru Polskiego w Bydgoszczy, w reżyserii Pawła Wodzińskiego jedna i druga zostały zbezczeszczone. Hrabia Henryk (Marek Tynda) opluł je, ponieważ zorientował się, że już do niczego nie mogą mu służyć. Są martwe. Kościół sprowadził się do pustych, czysto formalnych frazesów, zwanych niegdyś modlitwami, które dziś z cielęcą bezwolnością są przeżuwane i wypluwane przez wiernych nie rozumiejących za bardzo ani ich znaczenia, ani celu, w jakim się je wypowiada.

Wodziński do współtworzenia spektaklu zaprosił dwudziestu mieszkańców Bydgoszczy. Mają przydzielone role, wypowiadają kwestie, wykonują gesty, ich pierwszorzędnym zadaniem jest jednak wcielić się w aktorów. Oni mają najpierw grać aktorów, dopiero w dalszej kolejności bohaterów inscenizacji. Różnica między nimi a Tyndą oraz Pożarowskim (Pankracy) widoczna jest od razu. Można porównać ją do rany, przez którą wypływa krew teatru rozumianego w tradycyjnym sensie tego słowa, wycieka przez nią iluzja budowana warsztatem aktorskim, sceniczną pewnością siebie, panowaniem nad ciałem i głosem. Wodziński zabija teatr, niech będzie, skoro mowa o inscenizacji dramatu romantycznego, że go krzyżuje. Reżyser zdaje się mówić, wykonując ten gest autodestrukcji, iż Hrabia Henryk nie może się już na scenie odnaleźć, nie może się nawet odtworzyć, a co dopiero mówić o zredefiniowaniu. Bohater utworu Krasińskiego pozbawiony został, poza Pankracym, partnerów do tego, aby chociaż rozpocząć swoją grę. Otaczają go amatorzy tylko w pewnym stopniu reagujący na jego zachowanie. To na nim spoczywa cały ciężar przeprowadzenia spektaklu, staje się jego reżyserem, jest także kimś w rodzaju opiekuna dla ludzi, którzy razem z nim znaleźli się na scenie. Tymczasem powinien skupić się jedynie na graniu swojej, pierwszoplanowej roli, ale na to nie ma już sił.

Świat Wodzińskiego tonie w chaosie. Dająca mu początek scena ślubu Henryka w żaden sposób nie osadza go w jakimkolwiek porządku - czy to porządku dramatu, czy religii. W trakcie przedstawienia na scenie pojawiają się portrety przodków. Także i one nie niosą z sobą treści, nie dają formy i zamocowania, są jedynie świadectwem czegoś, co kiedyś było, ale co teraz nie istnieje i, co gorsza, nie ma kontynuacji. Przeszłość nie stała się teraźniejszością, teraźniejszość nie będzie przyszłością. Nie zmieni tego nawet rewolucja, bowiem także i jej, przez zastąpienie krwi sprejem, odebrano siłę sprawczą czy choćby niszczącą. Zresztą, za bardzo nie ma czego niszczyć. Świat warty popełnienia mordu, poświęcenia życia, wartości godne wiary, zniknęły zmiażdżone ruinami świątyń, które niegdyś chroniły od zapomnienia, pielęgnowały i kultywowały pojęcia oraz idee skłaniające do czynu, zachęcające do walki.

Reżyser nie wierzy w Kościół, Teatr i w Pamięć. Kreuje świat, który do niczego nie pasuje i nie jest w stanie pozostawić po sobie choćby zalążka nowej epoki. To płonąca wyspa zalewana oceanem zapomnienia. Jej katastrofa nie przejdzie do legendy. Hrabia Henryk, w inscenizacji Wodzińskiego, niczego już nie zbuduje, nic nie wygra, nie poniesie klęski, nie będzie bluźnił Bogu ani mu dziękował. Pojawi się jedynie po to, aby pokazać, że zniknął.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji