Artykuły

Kompleks Filipa

Fryderyk Schiller "Don Carlos Infant Hiszpanii", przekład - Zbigniew Krawczykowski, adaptacja i reżyseria - Maciej Prus, scenografia - Łukasz Burnat. Teatr Ateneum, Warszawa.

Niezawodny kronikarz Goethego - Eckermann, zanotował pod datą 22 marca 1825 roku takie oto słowa Olimpijczyka: "Schiller postępował podobnie. Bardzo często przebywał w towarzystwie aktorów i aktorek. Podobnie jak ja bywał na wszystkich próbach, a po każdym udanym przedstawieniu swej sztuki zapraszał ich zwykle do siebie i wesoło spędzał z nimi czas. Cieszono się wspólnie z tego, co wypadło dobrze, i dyskutowano, co należałoby następnym razem poprawić". Sam Schiller natomiast mniej idyllicznymi widział swe z aktorami stosunki i w jednym z listów do Goethego pisał: "Nie chcę mieć nic wspólnego z aktorami, gdyż rozsądkiem i uprzejmością nie da się u nich niczego osiągnąć: jest tylko jeden jedyny sposób postępowania z nimi: krótki rozkaz, którego wydanie nie do mnie należy". Jak więc było naprawdę? Współczesny i kompetentny świadek - weimarski aktor Genast - wspominał o Schillerze, że "był to człowiek, którego łagodność i serdeczność przyciągała nieodparcie każdego, kto miał szczęście przebywać w jego pobliżu... Schiller czasem demonstrował aktorom w czasie prób, jak mają recytować i grać poszczególne miejsca. Jego recytacja byłaby bardzo piękna, gdyby dialekt szwabski nie osłabiał nieco tu i ówdzie wrażenia... Szczególnie lubił pod koniec kwestii bombardować publiczność potężnym patosem i życzył sobie często, aby już same przez się jaskrawe momenty podkreślać jeszcze jaskrawiej".

Prawdopodobnie wszyscy mają rację: Goethe, Schiller i Genast, lecz każda odnosi się do nieco innej sytuacji, okresu czy nastroju. Jakby jednak nie było, ostatnia premiera "Don Carlosa" na scenie Ateneum dostarczyłaby zapewne autorowi wiele satysfakcji. Bo i podyskutować można i patosu potężnego nie zabrakło, a przecież dzieło wystawiono godnie. Wożę jedno mógłby poeta mieć do zarzucenia: przytłumienie nurtu społecznego na rzecz melodramatycznej anegdoty o miłości młodego księcia do macochy równolatki. Nie zapominajmy bowiem, że wezwanie "daj nam wolność myślenia" padające w dramacie, którego prapremiera odbyła się na rok przed wybuchem Wielkiej Rewolucji Francuskiej, było czymś więcej niż szlachetnie patetycznym zwrotem. Było programem, w imię którego polało się sporo krwi i potoczyła niejedna głowa. Myślę więc, że należało w znaczniejszym stopniu uwzględnić ów polityczny charakter "Don Carlosa", niż to uczyniła adaptacja i reżyseria Macieja Prusa.

Poemat dramatyczny Schillera jest dziełem przeczącym co chwila historycznym faktom. Bo w rzeczywistości infant Carlos nie był romantycznym marzycielem i młodzieńczym libertynem, lecz brzydkim, schorowanym niedołęgą o sadystycznych skłonnościach; król Filip II nie był zgrzybiałym, i zazdrosnym o syna staruchem, lecz czterdziestoletnim, pełnym sił mężczyzną; księżniczka Eboli nie była olśniewającą pięknością, gdyż miała tylko jedno oko, co zresztą nie przeszkadzało jej w podbojach miłosnych na madryckim dworze, lecz i nie o realia historyczne idzie, nie dla nich gra się "Don Carlosa", sztukę o wolności człowieka i brzemieniu władzy, w której melodramat jest tylko garnirunkiem.

Najgłębiej pojął to Jan Świderski, świetny odtwórca roli Filipa II. Ukazał on nam tragedię samotności, konflikt obowiązku i uczucia, szamotaninę między namiętnością a godnością. Nie lękając się ostrych środków wyrazu stworzył Świderski postać prawdziwą, niesympatyczną wprawdzie, ale wzruszającą, budzącą szacunek i zrozumienie.

Niestety nie udało się to stronie przeciwnej: Don Carlosowi (Andrzej Seweryn) i markizowi Posa (Roman Wilhelm), przedstawicielom myśli humanistycznej i wolnościowej, szlachetnych uczuć, wielkiej miłości i przyjaźni, słowem reprezentantom autora. Zawiedli - a szkoda! Gra prowadzona przez cały czas na jednej, wysokiej nucie stawała się pustą deklamacją, patosem i histerycznym krzykiem. Bliższa była operze Verdiego, niż dramatowi Schillera.

Dwie wielkie role kobiece: królowej Elżbiety i księżniczki Ebbli zagrały Aleksandra Śląska i Joanna Jędryka-Chamiec. Dość przewrotnie przemieszał tu obsadę reżyser. Dojrzałe aktorstwo Śląskiej o ileż pełniej uwydatniłoby się w skomplikowanej wewnętrznie postaci przewrotnej damy dworu (grywała ją ongiś sama Modrzejewska), podczas gdy młodziutka Elżbieta - rówieśnica don Carlosa - to wymarzone pole dla aktorskiego popisu pięknej Joanny Jędryki-Chamiec. Cóż kiedy teraz moda na obsady a rebours!

Okrutnego Albę, przewrotnego Spowiednika i ponurego Inkwizytora zagrali z odcieniem dobroduszności Stanisław Zaczyk, Jerzy Kamas i Ignacy Machowski. Nie byli groźni, lecz za to taktowni.

"Don Carlos" w warszawskim wydaniu okazał się sztuką o Filipie II. Jest to winą czy zasługą aktorstwa Jana Świderskiego, które zdominowało całe przedstawienie. Wszyscy w końcu stają się postaciami działającymi, grającymi, istniejącymi w stosunku do Filipa. Filip jest ich miarą, obsesją, racją. Dlatego jest to dramat nie tyle o wolności co o wielkim królu i jego dworze. Nawet nie godząc się z takim czytaniem sztuki, na pewno warto zobaczyć Świderskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji