Artykuły

Pierwsze: Nie krzywdzić

- W 1996 trafiłem do domu aktora w Weimarze. Poznałem tam aktorkę. Miała 99 lat. I poznałem faceta, który przez całe życie się w niej kochał. Jak już dożył wieku emerytalnego, poszedł za nią do tego domu. Z miłości. Tyle że ona już była umierająca. Odbijając się od tej autentycznej historią napisałem scenariusz dla niemieckich aktorów i Leona Niemczyka. Telewizja Polska mnie namówiła, żeby tego tematu nie marnować i zrobić ten film w Skolimowie - opowiada Jacek Bławut, reżyser filmu "Jeszcze nie wieczór".

Wybitny dokumentalista JACEK BŁAWUT opowiada o fabularnym debiucie, ciekawości tego, co nieznane oraz odpowiedzialności za bohaterów

Skąd u wytrawnego dokumentalisty wzięła się potrzeba zrobienia filmu fabularnego?

Jacek Bławut: Decyzja zapadła już 11 lat temu, kiedy wpadłem na pomysł i napisałem pierwszą wersję scenariusza. Byłem wtedy młody i chciałem w końcu ten debiut w fabule mieć za sobą (śmiech). Ale mówiąc poważnie, ta potrzeba była trochę wynikiem moich zmagań z odpowiedzialnością. Kiedy robię dokumenty, muszę dbać o to, żeby chronić bohatera, a przy okazji pamiętać o historii, którą opowiadam, nie zrobić krzywdy człowiekowi, z którym przebywam. To są poważne ograniczenia. Myślałem, że przy filmie fabularnym można trochę poluzować, że ta odpowiedzialność będzie mniejsza...

I można? Poluzował pan?

- No, właśnie nie bardzo. Myślałem, że będzie lżej. Tymczasem odpowiedzialność jest taka sama. Nie chciałem swoim aktorom zrobić krzywdy, nie chciałem, żeby się czuli skrępowani, chciałem za to zyskać sympatię dla ich starości, tak jak starałem się oswajać widzów z innością np. w "Nienormalnych". W tym sensie opowiadanie o starości jest naturalną konsekwencją mojej drogi dokumentalnej.

Nie do końca chciał się pan pozbywać swej natury dokumentalisty?

- No, wręcz przeciwnie... Chciałem, żeby pretekst fabularny posłużył do opowiedzenia o czymś, co mnie najbardziej interesuje, czyli o ludziach, o ich spojrzeniu na siebie samych, na życie. Od tej dokumentalnej ciekawości świata jakoś nie potrafię się uwolnić. W ten sposób szukam sensu.

To ta sama ciekawość kazała panu zrobić wcześniej "Nienormalnych", "Born Dead", "Szczura w koronie", "Wojownika"?

- Ta sama. Ciekawość, która zawsze kończy się tym, że wychodzę ze spotkań ze swymi bohaterami odrobinę dojrzalszy.

A jak w ogóle narodził się pomysł "Jeszcze nie wieczór"?

- W 1996 roku kręciłem dla niemieckiej telewizji dokdment o domach starości Tak trafiłem do domu aktora w Weimarze. Poznałem tam aktorkę. Miała 99 lat. I poznałem faceta, który przez całe życie się w niej kochał. Jak już dożył wieku emerytalnego, poszedł za nią do tego domu. Ż miłości. Tyle że ona już była umierająca. Odbijając się od tej autentycznej historią napisałem scenariusz dla niemieckich aktorów i Leona Niemczyka. Telewizja Polska mnie namówiła, żeby tego tematu nie marnować i zrobić ten film w Skolimowie. Zrezygnowałem w końcu z niemieckiej oferty, a potem przez 11 lat co roku obiecywano mi pieniądze na realizację, kolejni aktorzy w tym czasie umierali, a ja ciągle czekałem. No, ale w końcu się udało.

A czy pana film miał być w zamyśle także protestem przeciw usuwaniu starości poza nawias zinfantylizowanej kultury?

- Trochę tak. Wszędzie gdzie się nie obejrzeć sami młodzi. A ta młodość jest tak nieciekawa, niefilmowa, pospolita. Oni niczym nie promieniuj, ci młodzi. Bo czym mają promieniować, skoro niczego nie przeżyli. Aktorzy, dopiero starzejąc się, stają się interesujący, głębsi, prawdziwsi. I ci amerykańscy, i ci nasi - Gajos, Zapasiewicz, Nowicki...

No właśnie, Nowicki. Łatwo go było kontrolować?

- Kontrolować? To niewykonalne. Janek jest świadomy własnej ekspresji i szarży, którą wykonuje. Ja go tylko przekonałem do takiego "dokumentalnego" grania, i on się w to wpisał. To, co w filmie wygląda na zrobione dokumentalnie, czasem kręciliśmy dwa dni, i na odwrót, te niby-wycyzelowane sceny powstawały w wyniku spontanicznej improwizacji.

Zamierza pan pójść za ciosem i nakręcić jeszcze jakąś fabułę?

- Na początek chyba wrócę do dokumentu. Chcę skończyć temat, który dokumentuję od kilku lat i który roboczo nazwałem "Wirtualna wojna". Wchodzę tam w świat internetu, alternatywnej rzeczywistości, która wypiera realność. Ostatnio zadzwonił też do mnie jeden z bohaterów "Nienormalnych", który zamierza z dzieci upośledzonych stworzyć orkiestrę symfoniczną. Zamierzam zrobić z tego fabułę, bo środki czysto dokumentalne przy tym temacie za bardzo by mnie chyba ograniczały. Ale do typowej fabuły nie odejdę nigdy. Jakbym miał zrobić taki film, w którym z pierwotnego zamierzenia zostanie może 30 procent, chyba bym oszalał.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji