Artykuły

W Warszawie czuję się jak w domu

Choć urodziła się w Warszawie, to większość swojego życia spędziła we Włoszech. Kilka lat temu jednak wróciła do kraju, by studiować aktorstwo. Dziś gra m.in. w offowym Teatrze Wytwórnia mieszczącym się w post industrialnych przestrzeniach Konesera - rozmowa z KAROLINĄ DAFNE PORCARI przed premierą sztuki "Ona i Ona".

Jutro odbędzie się premiera sztuki "Ona i Ona" opartej na motywach słynnej jednoaktówki Augusta Strindberga "Silniejsza". Spektakl reżyseruje Artur Urbański. Porcari na scenie partneruje Katarzyna Misiewicz-Żurek.

Bartosz Bator: Spektakl "Ona i Ona" oparty jest na motywach "Silniejszej" Augusta Strindberga. Ile z jednoaktówki wybitnego szwedzkiego pisarza zostało w waszym przedstawieniu?

Karolina Dafne Porcari: Mało. To była raczej inspiracja i punkt wyjściowy do naszego przedstawienia. Jesteśmy bowiem głównie zainteresowani dwoma motywami, to znaczy byciem kobietą i byciem aktorką. Z wątków strindbergowskich zostali też bohaterowie: jeden mężczyzna i dwie kobiety, czyli żona i kochanka. Rywalizują ze sobą zarówno na polu zawodowym, jak i prywatnym.

Do fabuły zostały dodane życiowe doświadczenia i twoje,- i Katarzyny Misiewicz-Żurek. O jakie to wątki postanowiliście uzupełnić "Silniejszą"?

- W związku z tym, że obie jesteśmy aktorkami, to siłą rzeczy oparłyśmy tekst "Ona i ona" o nasze doświadczenia zawodowe. Jeśli natomiast chodzi o wątki osobiste, to nie miałam romansu z mężem Kasi (śmiech). Ale moja bohaterka opowiada w spektaklu historie z dzieciństwa, które są zbieżne z moim. Kasia z kolei mówi o porodzie, a ona ma córkę. Myślę wiec, że przez to ten tekst ma dodatkowy walor. Oczywiście został dramaturgicznie opracowany przez Krzysztofa Szekalskiego i Artura Urbańskiego, ale w dużej mierze wypłynął z nas. Zaimprowizowałyśmy dialogi, a potem zostały one obrobione na potrzeby sceny.

Na jakie największe trudności natrafiła pani, pracując nad postacią odtwarzanej przez siebie bohaterki?

- Nie jest chyba łatwo zagrać kochankę męża przyjaciółki, stanąć z nią oko w oko, gdy romans wychodzi na jaw? To zależy od doświadczeń życiowych. Nigdy nie miałam męża, więc trudniej jest mi sobie wyobrazić taką monogamiczną sytuację. Osobowościowo bliższa jest mi kochanka (śmiech). Gram ją więc, a Kasia wciela się w postać żony. Ale co ciekawe, ten wybór nie był świadomy, nawet prawie przypadkowy.

Spotkanie bohaterek to konfrontacja dwóch postaw życiowych. Jakich?

- Gdy zaczęliśmy pracę nad spektaklem, reżyser Artur Urbański ukuł na jego potrzeby takie sformułowanie jak umiejętność wytwarzania przez człowieka tlenu dla siebie i innych. Naszym zdaniem tę umiejętność posiada bardziej kochanka aniżeli żona. Przez ten tlen rozumiemy umiejętność poświęcania się i dawania siebie innym. Czasem zastanawia mnie ta niezwykła popularność kultury skandynawskiej. Nie mówię tu tylko o pisarzach, jak Strindberg czy Ibsen, ale także o twórcach filmowych czy muzykach. Skandynawowie to dziś prawdziwi giganci klubowych brzmień. Myślę, że wielu skandynawskich twórców takich jak np. Ingmar Bergman dotknęło poprzez swoją twórczość istoty i esencji ludzkiej. Dogrzebali się do autentyczności prawdy ludzkiej. I to fascynuje.

A nie uważa pani, że decydują o tym nierzadko też kwestie dużo banalniejsze, czysto estetyczne? Nie sądzę, że o tym, co pani mówi, wie przeciętny zjadacz chleba.

- Myślę, że są w tej kulturze przeróżne wątki do inspiracji. Teraz przyszedł mi do głowy zespół Mum, którego jestem fanką. W ich twórczości pociągający jest pewnego rodzaju minimalizm, który moim zdaniem charakterystyczny jest dla wielu artystów z tego zakątka globu.

W 2007 r. zagrała pani na tle Belwederu w "Wariacjach na temat Nocy Listopadowej Wyspiańskiego" Michała Zadary. Widziała pani budzący skrajne emocje "Portret Doriana Graya" w reżyserii Michała Borczucha? Ciekaw jestem pani podejścia do współczesnych inscenizacji klasyków literatury.

Widziałam dużo takich inscenizacji. Ostatnia, która zrobiło na mnie duże wrażenie, to "Burza" Krzysztofa Warlikowskiego. On najbardziej trafia w moją wrażliwość. Natomiast moje podejście jest takie i doceniam, gdy ktoś postępuje w podobny sposób, tzn. podejmuje próby głębokiego zrozumienia oryginału. Teksty antyczne czy Szekspira mają tak uniwersalny wydźwięk, że nie należy zbytnio przy nich majstrować.

W wieku zaledwie kilkunastu lat debiutowała pani na deskach włoskiego Teatro Paisiello Lecce. Zagrała pani w "Chmurach" Arystofanesa i "Ippolito" Eurypidesa. Jak wyglądały tam te inscenizacje? Myśli pani czasem o powrocie do antycznego repertuaru?

- Bardzo chciałabym spotkać się z takim repertuarem. Mam do niego sentyment. Zdałam maturę z greckiego antycznego. Spotkałam się z tymi tekstami wielokrotnie, tłumaczyłam je. One mnie inspirują i pobudzają moją wrażliwość. Jeśli chodzi o przedstawienia z czasów szkolnych, były sporo lat temu (śmiech). Miałam 16 lat i trudno mówić o prawdziwej inscenizacji, bo to było na poziomie amatorskim. Aczkolwiek myślę, że udało się dotknąć wtedy czegoś istotnego. Poza tym po takich doświadczeniach zdecydowałam, że chcę zostać aktorką.

Wyjaśnijmy może czytelniom, skąd pam obco brzmiące nazwisko.

- Mój ojciec jest Włochem. Mieszkałam 20 lat we Włoszech.

Ale urodziła się pani w Warszawie. Pamięta pani, jakie było miasto pani dzieciństwa?

- Co prawda wyjechałam ze stolicy, jak miałam zaledwie kilka miesięcy, ale przyjeżdżaliśmy tu do rodziny na wakacje. Ta rzeczywistość była jednak dla mnie dość egzotyczna. Jedyne sklepy jakie pamiętam, a które przypominały te z pozostałej części Europy, to były Peweksy. We Włoszech było zupełnie inaczej. Często zastanawiałam się też, dlaczego wszędzie są kolejki (śmiech).

Dlaczego właściwie pani wróciła?

- Polska zawsze mnie przyciągała. I mimo że często spotykam się z opiniami ludzi żyjących tu, że moja decyzja była absurdalna, to jej nie żałuję. Wiele trudu musiałam włożyć, by nadrobić zaległości językowe. Miałam spore problemy z polskim. Teraz już tego tak nie słychać, choć czasem mam problemy z fleksją. Z czasem się jednak uspokoiłam, gdy dostrzegłam, że sporo Polaków mieszkających tu całe życie ma większe problemy z ojczystym językiem niż ja (śmiech). Nadal mam wrażenie, że jestem ignorantką, jeśli chodzi o polską literaturę.

Dziś Warszawa to...

- Uwielbiam Warszawę, zwłaszcza nocą. Nie wiem dlaczego, ale czuję się tutaj jak w domu. Choć jest brudna, nie do końca przyjazna i wszędzie jest daleka Mój dom jest daleko od teatru i teatr jest daleko od wszystkiego (śmiech). Ale pokochałam to miasto i czuję się w nim dobrze.

Trzeci raz gra pani w Teatrze Wytwórnia mieszczącym się w post industrialnych wnętrzach na Pradze. Za co ceni pani to miejsce?

- To miejsce eklektyczne Cenię je za wolność twórczą, choć są tu pewne ograniczenia, bo jest to teatr nieinstytucjonalny, czyli wiadomo, że dofinansowania na projekty są skromniejsze. Ale jest to miejsce, gdzie mam możliwość spełnienia najbardziej szalonych pomysłów.

Wiem, że o wieku kobiet nie wypada mówić, ale chyba nie będzie pani miała mi za złe, że zapytam, czy to, ze w tym roku kończy pani 30 lat, ma dla pani jakiekolwiek znaczenie?

- Już od dwóch lat mówię, że mam trzydzieści. Przygotowuję się. Może będzie wtedy mniej bolało (śmiech).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji