Artykuły

Tata nauczył mnie wolności

Ona, MAJA OSTASZEWSKA, utalentowana i popularna aktorka. On, JACEK OSTASZEWSKI, muzyk, lider legendarnej grupy Osjan. Córka i ojciec. Oboje buddyści, tolerancyjni, ekscentryczni. W Gali rozmawiają o życiowych sukcesach i zakrętach. I o bagażu, jaki niesie ze sobą artystyczny dom.

Zespół Jacka Ostaszewskiego, Osjan, promuje nową płytę Księga liści. Dlatego Jacek przyjechał na dwa dni z rodzinnego Krakowa do stolicy. Maja [na zdjęciu], która od lat mieszka w Warszawie, czekała na ojca do późnej nocy, ale on wciąż był zajęty, oblegany przez tłum. Ta sytuacja jest w ich relacjach tak typowa, że niemal symboliczna. Wiecznie podróżujący tata, wpadający na moment spotkać się z córką. - Dziś myślę, że w relacjach rodziców z dziećmi ważniejsza niż ilość jest jakość bycia razem - mówi Maja. Artystycznemu domowi zawdzięcza wrażliwość, ale i poczucie siły, odrębności. Uznawana za jedną z najciekawszych aktorek młodego pokolenia właśnie przygotowuje się do nowych ról w filmie polskim i włoskim.

Gala: Maju, pamiętasz tatę zafascynowanego buddyzmem, kiedy chodził w białych szatach i dzieci wołały za nim "lodziarz"?

Maja Ostaszewska: Jak przez mgłę. Znam zdjęcia ojca z tamtego czasu. Naprawdę w ówczesnej szarej Polsce wyróżniał się z tłumu.

Jacek Ostaszewski: Jak byłem "lodziarzem", to ciebie jeszcze na świecie nie było. To może pamiętać starsza siostra Mai Tania. Rzeczywiście wzbudzałem w ludziach emocje. Sąsiedzi współczuli mojej żonie, że ma męża dziwaka. Mówili: "Taka przystojna kobieta, a za Hindusa wyszła".

Gala: Trudno mieć tak ekstrawaganckiego ojca?

M.O.: Ludzie czasem pytają mnie o niezwykłość mojego domu. Istotnie nie był to dom mieszczański, konserwatywny i to na pewno miało ogromny wpływ na moją osobowość. Było w nim wiele miłości, ciepła. Jako dziecko nie znałam innych domów, w naszym nie widziałam nic niezwykłego. A kiedy już byłam starsza i zaczęłam poznawać konserwatywne domy rówieśników, to one były dla mnie dziwne i nienormalne.

Gala: Dlatego żył pan wbrew przyjętym schematom?

J.O.: Przez lata normalnością było dla mnie to, co dla innych niezwykłe. Wychowałem się w pracowni rzeźbiarskiej, w dekoracjach teatralnych, więc siłą rzeczy nie prowadziłem takiego życia, jak większość moich rówieśników. Mama była aktorką, ojciec rzeźbiarzem. Wszystko wokół działo się jak w teatrze. Chwila, gdy po latach powróciłem do teatru, pisząc muzykę do spektakli, była jak powrót do dzieciństwa.

Gala: Normalne jest mieszkanie z rodzicami, rodzeństwem. Wy mieszkaliście w hipisowskiej komunie.

M.O.: To nie była komuna. Mieszkaliśmy jakiś czas w Przesiece, w Karkonoszach, gdzie powstał ośrodek buddyjski. Samodzielnie wynajmowaliśmy dom i nie było tam żadnych hipisów.

J.O.: Tworzyliśmy grupę, która widziała sens wspólnej praktyki buddyjskiej i medytacji. Ale nie kwitła tam wolna miłość i nie było innych tego typu atrakcji. Był taki okres, gdy mieszkaliśmy w jednym mieszkaniu z Korą i Markiem Jackowskimi. Maja była malutka, Kora też miała małego synka. Mieszkaliśmy razem, bo to były trudne czasy. Nie mieliśmy zamiaru tworzyć komuny. Korę w Krakowie uważano za królową hipisów, natomiast ja nigdy hipisem nie byłem.

Gala: Jesteście obydwoje krakusami, którzy porzucali to miasto dla Warszawy.

M.O.: Wolę mówić o sobie, że jestem aktorką. Polską, nie krakowską czy warszawską.

J.O.: Urodziłem się w Krakowie, ale niewykluczone, że w Warszawie zostałbym na zawsze, gdyby nie to, że po pięciu latach zostałem z niej usunięty siłą. Przyjechałem do stolicy w latach 60. na zaproszenie Krzysztofa Komedy. Mieliśmy grać jazz w Dziekance. Warszawa była wtedy miastem zamkniętym. Nie mogłem się zameldować, chociaż miałem pracę. Ludzie w mojej sytuacji byli prześladowani. Przeżyliśmy trudne chwile. Pamiętam dokładnie tamtą noc. Żona w 9. miesiącu ciąży, milicja siłą wyważająca drzwi, błysk latarki prosto w oczy. Mieliśmy kolegium, zapłaciliśmy poważną karę i zostaliśmy usunięci z Warszawy. Tak więc zostałem krakusem.

Gala: Gdziekolwiek byliście, jaki był wasz dom? Bezpruderyjny, na luzie?

J.O.: Taki był, ale chcę powiedzieć kilka słów o naszym luzie, żeby nie tworzyć fałszywego jego pojęcia. Była swoboda wypowiadania i noszenia się, w innych sprawach staraliśmy się wprowadzić pewną dyscyplinę. W domu nie panowała anarchia. Razem z żoną oddawaliśmy się bardzo mocno praktyce buddyjskiej. Codziennie o wpół do piątej rano szedłem do ośrodka na medytację. Medytowałem parę godzin. W domu pojawiła się dyscyplina wynikająca z praktyki. Dzieci obserwowały, jak można medytować i jak pracować.

M.O.: Z jednej strony nasz dom to była muzyka, wolność, ale granice były wyraźnie zaznaczone. Nie mogłam znikać z domu na całe noce. Czasem mogłam nie pójść do szkoły, ale o dłuższej przerwie nie było mowy To była zdrowa dyscyplina, a nie rodzaj presji.

Gala: Maju, nie czułaś się trochę zaniedbana przez to, że rodzice medytowali po kilka godzin dziennie?

J.O.: Byłem ojcem, który w zasadzie niezbyt często pojawiał się w domu. Wciąż jeździłem w trasy koncertowe. Wychowanie dzieci spadało głównie na barki żony. To ona wprowadzała swobody i ustanawiała zakazy. Bez niej nie wyobrażam sobie atmosfery domu. Kiedy przyjeżdżałem z występów, mogłem być z dziećmi od rana do nocy. Potem znowu tatuś znikał.

M.O.: Tęskniliśmy za nim wszyscy, a on rekompensował nam to po powrotach. Wtedy rzeczywiście cały swój czas miał dla rodziny. Bywało, że czekaliśmy na niego dwa miesiące i dłużej. Na co dzień byliśmy z mamą. Wtedy ona dawała nam swoją uwagę i miłość. Ojca często nie było, ale gdy był, czułam jego wsparcie. Dziś myślę, że w relacjach rodziców z dziećmi ważniejsza niż ilość jest jakość bycia razem. Pamiętam dokładnie, jak kiedyś postanowiłam obciąć się na jeża. Wszystkie koleżanki miały warkoczyki, a ja poszłam do szkoły obcięta jak chłopak. Pan, u którego byłam zawsze prymuską z pierwszej ławki, przesadził mnie do ostatniej, bo nie chciał na mnie patrzeć. Skończyło się tak, że dzieci zrzuciły mnie ze schodów. Przyszedł tata i zrobił w szkole wspaniałą, wielką rozróbę.

J.O.: A ja nic z tego nie pamiętam.

M.O.: A dla mnie to było bardzo ważne. Ta awantura dała mi poczucie bezpieczeństwa i w jakiś sposób potwierdziła moje prawo do indywidualizmu. Zrozumiałam, że mogę być inna od reszty. Gdyby tata nie zareagował, może pomyślałabym, że trzeba wstąpić do szeregu.

Gala: Jaka jest dziś wasza relacja?

M.O.: Przyznam, że kiedy z ojcem spotkaliśmy się w teatrze po raz drugi w Stosunkach Klary Krystiana Lupy, gdzie moja rola to proces autodestrukcji bohaterki, gram trudne psychologicznie, drastyczne sceny, przebiegła mi przez głowę myśl: "O rany, tam siedzi mój tata". Jednak dzięki wspaniałemu dzieciństwu byłam przygotowana na takie wyzwanie. Wcześnie zaczęliśmy chodzić do teatru na spektakle dla dzieci, potem bywaliśmy często w StarymTeatrze i Cricot Kantora. Ojciec zabrał mnie kiedyś na niezwykły pokaz japońskiego tańca Butoh, który do dziś jest jedną z najwspanialszych rzeczy, jakie zobaczyłam w teatrze. Byliśmy więc otwarci, pozbawieni sztywnego skrępowania.

Gala: Na scenie pokazujesz się nago. Czy to emocjonalnie trudne dla ojca zobaczyć córkę grającą nago?

J.O.: W pracowni rzeźbiarskiej mojego ojca były zawsze modelki, które zupełnie nagie siedziały bez skrępowania. Od dziecka byłem przyzwyczajony do nagości, wtedy nie rozumiałem, że nagość jest czymś wstydliwym. Zamiast typowych książeczek oglądałem reprodukcje obrazów, zdjęcia rzeźb z nagimi postaciami. Koledzy, którzy przyszli do mnie w pierwszej klasie, uświadomili mi, że nagość to coś, czego trzeba się wstydzić. Od tamtej chwili zacząłem się przeraźliwie wstydzić własnego ciała. Potem mi to przeszło. A kiedy patrzę na Maję? Nie widzę jej, tylko graną przez nią postać. Widzę Klarę.

Gala: Nie wstydziłaś się powiedzieć otwarcie o tym, że w pewnym momencie życia chodziłaś do terapeuty. Często ludzie boją się, że przyznając się do terapii, zostaną potraktowani jak wariaci.

M.O.: Właśnie dlatego postanowiłam to głośno powiedzieć. Uważam, że to niezdrowe tabu w naszym kraju. Ludzie boją się pójść na terapię i często, kiedy już się odważą, wstydzą się tego i drżą. Podczas gdy zrozumienie, przyznanie się do tego, że nie dajemy sobie rady, i decyzja pracy nad tym na terapii, jest aktem odwagi. Poszłam na terapię parę lat temu i uważam, że była to jedna z najważniejszych rzeczy, jakie dla siebie zrobiłam.

J.O.: Nie widzę w terapii nic dziwnego. Przyjacielem naszego domu jest Wojtek Eichelberger. Kiedyś zaprosił mnie do współpracy z Laboratorium Psychoedukacji. Przeszedłem przez kurs grupy otwarcia, by móc prowadzić zajęcia. To było poruszające. Sam nie miałem łatwego dzieciństwa. Należałem do tak zwanej rodziny rozbitej. Rodzice rozeszli się, kiedy byłem w trzeciej klasie szkoły podstawowej, i poważnie wtedy cierpiałem. Jednak dopiero w Laboratorium zobaczyłem, jak bardzo ludzie potrafią cierpieć.

Gala: Maju, czułaś czasem, że ojciec cię nie rozumie?

M.O.: Były takie momenty. Nie budujmy sielankowego obrazu rodziny. Dojrzewając, przechodziłam okres buntu. Bardzo chciałam być dorosła, kiedy jeszcze nie byłam. Fascynowała mnie wielka literatura, ale za to dołująca: Baudelaire, Dostojewski. Rzeczywistość nie spełniała moich oczekiwań. Zajmowałam się głównie własnym nosem.

J.O.: Przyznaję, że popełniałem mnóstwo błędów. Nie wiem, czy chciałbym o wszystkim mówić. Miałem różne okresy, nazwijmy to: błędnych wyborów emocjonalnych, mówiąc enigmatycznie. Wiem, że przysparzałem problemów mojej żonie i moim dzieciom. Z drugiej strony Maja powiedziała mi kiedyś, że zaakceptowała swoje błędy, gdy zobaczyła, że ojciec nie jest kryształowy.

M.O.: Tak było. Kiedy żyjemy, patrząc na rodziców jak na pomnik bez skazy, to nasze własne wady wydają się nam straszliwe. Kiedy rodzice obalają ten obraz i pokażą się nam normalnymi ludźmi, wtedy własne porażki możemy traktować jak potknięcia na drodze, a nie jak coś, na czym kończy się świat.

Gala: Co jest potknięciem, a co sukcesem? Maja kiedyś zarzekała się, że nie zagra w serialu. Dziś gra w nim, jej twarz widać na billboardach. To sukces czy porażka?

J.O.: Sam namawiałem Maję do wzięcia udziału w reklamie. Pamiętam czas, gdy grałem na flecie na ulicy w Berlinie, bo dzieci i żona były głodne w domu. Nie wszyscy wiedzą, że gdy Osjan kończył trasy, zmienialiśmy się w brygadę remontową, żeby zarobić trochę grosza, malując mieszkania. Maja może dokonywać innych wyborów. Pieniądze jej nie wykrzywią. Poza tym potrafi pomagać bliskim. To moje namawianie było po trosze interesowne (śmieją się). Maja zafundowała nam remont dachu w domu-galerii, który odziedziczyłem po ojcu rzeźbiarzu. Gdyby nie jej pomoc, woda lałaby mi się do środka.

M.O.: Wiele razy korzystałam z pomocy rodziców. Taką jesteśmy rodziną. A wybory koryguje samo życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji